Cud modlitwy
dr Purnendu Dutta
Są to doświadczenia dr Dutty zapisane w książce Inspired Medicine (Natchnienie w medycynie) zredagowanej przez J. Warner (wyd. Leela Press z USA). Radio Sai przedstawia wyjątki z artykułu doktora medycyny Purnendu Dutty. Radio Sai dziękuje redaktorce i wydawcy za zgodę na udostępnienie tych wyjątków z ich książki. Dr Dutta urodził się w Kalkucie i tam ukończył szkołę medyczną. Później wyjechał do Anglii na dalszą praktykę; w Anglii został członkiem Królewskiego Kolegium Chirurgów. Następnie otrzymał zaproszenie do Ameryki i objął naukowe stanowisko na Uniwersytecie Minnesoty. Od tego czasu przebywa w Ameryce. Od dzieciństwa Dutta był bardzo religijny i ciągle modlił się do Durgi, bogini czczonej w Indiach jako Matka Wszechświata. Bardzo mu to pomagało, gdyż niewidzialna boska ręka często kierowała nim w bardzo skomplikowanych przypadkach medycznych. Dr Dutta poznał Bhagawana Babę w 1985 r., a pierwszą wizytę w Puttaparthi złożył w 1997 r. Wtedy zrozumiał w pełni kto tak naprawdę cały czas nim kierował. Od tego czasu dr Dutta miewał jeszcze bardziej zadziwiające przeżycia z pacjentami. |
Odczuwam obecność i kierownictwo Baby we wszystkim, co robię. Zawsze proszę Go o pozwolenie i pomoc. Nie boję się leczyć poważnie chorych pacjentów, wiedząc że Baba — to wielkie światło przewodnie — będzie mi towarzyszył napawając odwagą i natchnieniem. W mojej praktyce lekarskiej było wiele przykładów niewytłumaczalnego rozwiązania wyjątkowo trudnych przypadków poprzez jakąś nadnaturalną interwencję. Przypisuję to Babie. Dla mnie Bóg to Baba, a Baba to Bóg. Wszystko jest Lilą czy zabawą Baby. Wszystkie poniższe przypadki pokazują aktywną pomoc Baby, jakiej udzielał mi przez lata.
Pewnego mężczyznę w średnim wieku zacząłem leczyć z wrzodu w przewodzie trawiennym. Wkrótce pojawił się u niego guz w gruczole przytarczycowym z objawami wysokiego poziomu wapnia we krwi. Z powodzeniem usunąłem guza z szyi. Wrzód w żołądku jednak rozwijał się dalej i niebawem diagnoza wykazała guzy w trzustce, które były przyczyną zwiększonego wydzielania kwasu żołądkowego i powstania wrzodu. Pacjent wymagał całkowitego usunięcia żołądka — operacji budzącej grozę. Na dodatek cierpiał na anemię, co zwiększało ryzyko niepowodzenia operacji. Inni chirurdzy sceptycznie podchodzili do tej operacji. Przedstawiłem przypadek na zebraniu lekarzy i chirurgów. Uznano zgodnie, że pacjenta tego należy leczyć farmakologicznie i nie podejmować zbytniego ryzyka, jakie niesie operacja. W tej sytuacji byłem bardzo zniechęcony i rozczarowany tym, że pacjent będzie musiał bardzo dużo cierpieć przez resztę swojego życia. Zacząłem się modlić do Baby o pomoc i przyszła odwaga zrobienia właściwej rzeczy — przeprowadzenia operacji. W szpitalu spędziłem kilka bezsennych nocy opiekując się tym chorym mężczyzną i ciągle modląc się o jego życie. Moje modlitwy zostały wysłuchane i pacjent przeżył ze wspaniałymi wynikami.
Następny przypadek dotyczy mężczyzny w średnim wieku, który był fryzjerem w szpitalu, gdzie pracowałem. Tak jak większość fryzjerów, ten człowiek był bardzo życzliwy i wszyscy go lubili. Miał swój mały zakład w suterenie szpitala. Załoga szpitala i pacjenci byli jego klientami. Któregoś dnia zadzwonił do mnie szef wydziału urologicznego i powiedział, że u fryzjera, który był jego przyjacielem, wykryto zaawansowanego raka brzucha i że jego lekarze nie widzieli dla niego ratunku. Fryzjer cierpiał na silne bóle i nie mógł normalnie jeść. Bardzo zasmuciła mnie jego sytuacja, gdyż był skazany na przeżycie całego naturalnego przebiegu tej strasznej choroby. Mój przyjaciel urolog miał nadzieję, że ja mogę mu pomóc. Zacząłem się usilnie modlić do Baby, aby dał mi jakieś olśnienie w sprawie tego pacjenta. Przyjąłem go najpierw na testy, które potwierdziły diagnozę nowotworu żołądka z możliwością przerzutów także na sąsiednie organy. W tym czasie nie było możliwości zrobienia prześwietlenia. Po dalszych modlitwach do Baby zebrałem odwagę i wyjaśniłem rodzinie, że zbadam brzuch pacjenta w nadziei, iż będę mógł coś mu pomóc. Podczas operacji stwierdziłem, że guz zaatakował przylegającą część okrężnicy oraz zakończenie i środkową część trzustki. Nigdy dotąd nie robiłem operacji usuwania chorych tkanek na taką skalę. Niemal się poddałem. Żarliwie się modliłem do Baby o pomoc i pokierowanie. Nagle poczułem jakąś siłę i zdałem sobie sprawę z tego, że operacja ta była jedyną szansą, jaka rysowała się przed tym człowiekiem, na jakiekolwiek złagodzenie objawów. Za jednym podejściem usunąłem większą część jego żołądka, część okrężnicy i część trzustki. W żadnym razie nie była to operacja na wyleczenie. W najlepszym przypadku miała uśmierzyć cierpienia pacjenta. Jednakże po operacji mężczyzna mógł jeść, przybrał na wadze i nie miał bólów. Żył jeszcze przez osiemnaście miesięcy i, zanim odszedł w pokoju, był w stanie wypełniać swoje rodzinne obowiązki. Było to możliwe tylko dzięki pomocy Baby.
Do pokoju pogotowia ratunkowego przywieziono młodą, w wieku poniżej trzydziestu lat, Amerykankę z rozległym wewnętrznym wylewem krwi. Dyżurowałem pod telefonem, a ludzie wiedzieli, że mam doświadczenie w endoskopii. Po wstępnej reanimacji wymagającej transfuzji krwi, za pomocą endoskopu obejrzałem jej przełyk i żołądek. Krwawiły owrzodzenia ścianek żołądka. Miała też pokaźne żylaki w przełyku, ale one nie krwawiły. Po zastosowaniu umiarkowanych środków krwawienie ustało i szybko wyzdrowiała. Po pięciu dniach jednak znów nastąpił u niej masywny wylew krwi. Badając ją ponownie stwierdziłem, że tym razem nie krwawiły wrzody lecz żylaki w dolnej części przełyku. Wykonałem umiarkowaną transfuzję krwi i dożylną kroplówkę pitressinu. Dalej krwawiła. Spędzałem noce w szpitalu próbując przywrócić ją do życia. Cały czas przebywała w dziale intensywnej terapii i podawano jej dożylne odżywki. Przetoczono jej już wiele jednostek krwi i zaaplikowano liczne produkty z krwi. Chirurgiczne operowanie jej byłoby bardzo ryzykowne. Konsultowałem się z innymi chirurgami i wszyscy doradzali zachowawcze leczenie. Czułem, że życie tej kobiety było zagrożone. Była matką dwojga małych dzieci. Pomodliłem się do Baby o pomoc. Uważałem, że operacja, chociaż skrajnie ryzykowna, była dla niej jedynym wyjściem. W miarę jak jej stan pogarszał się, modliłem się coraz żarliwiej. W końcu Baba obdarzył mnie odwagą i wziąłem ją na stół operacyjny. Tym razem powinienem wykonać złożony bajpas w systemie żył — operację naprawdę wielce ryzykowną po tak wielkim krwotoku. Próbowałem znaleźć wylot żyły, ale bez powodzenia, gdyż w tym miejscu utworzyła się porowata narośl. Skończyło się na tym, że wykonałem mostek międzykomorowy z wszczepem w kształcie litery H zrobionym z syntetycznego materiału zwanego Gortex. Obejmowało to połączenie dwóch wielkich żył za pomocą rurki, przez którą krew mogła płynąć omijając przeszkodę. Podczas całej operacji modliłem się w duchu prosząc o rzucenie światła na tę trudną sytuację. Baba ulitował się nade mną. Pacjentka przeżyła i osiemnaście lat po tej operacji ma się dobrze. Rodzina chciała powodzenie przypisać mnie, ale przekonałem ich, że to Bóg uratował jej życie.
Pod moją opiekę trafiła starsza Amerykanka z uboższej warstwy społecznej. Miała cukrzycową gangrenę na obu stopach, a jej lekarze zalecili amputację obu nóg. Przedstawiłem jej przypadek na naszej naradzie w klinice. Wszyscy chirurdzy radzili amputację. Modliłem się do Baby za tę kobietę prosząc Go o uratowanie jej nóg i stóp. Sprawdziłem jej cukrzycę, usunąłem martwe tkanki i zrobiłem wiele nacięć w stopach, aby poprawić wyciek zakażonych wydzielin. To poskutkowało, ale znów tylko dzięki wielu modlitwom. Po czterech miesiącach kobieta mogła wyjść o własnych nogach ze szpitala. Nogi tej pacjentki zostały uratowane, dlatego że Baba wysłuchał moich modlitw.
Zawsze wierzyłem w Boga i modliłem się do Niego. Kiedy bliżej poznałem Pana Sai w 1985 roku, zrozumiałem, że Baba jest Najwyższym Bogiem. Wszystkie formy Boga należą do Niego. Od tamtego czasu modlę się tylko do Baby. Zanim zbliżyłem się do Baby, w swojej praktyce lekarza więcej polegałem na swojej technicznej wiedzy medycznej niż na mocy modlitwy. Lecz od kiedy Baba zjawił się w moim życiu, wszystko Jemu dedykowałem.
Dzięki temu, że zostałem lekarzem, otrzymałem wyjątkową sposobność służenia ludziom chorym i potrzebującym. Obecnie, gdy leczę pacjentów, czuję że służę Babie. Składam pranamy [pokłony] Panu Sai za Jego nieustające prowadzenie i cuda uzdrowień w mojej medycznej praktyce.
Wysłuchana modlitwa
Szpitale mogą zapewnić środki niezbędne do leczenia pacjenta ale w ostatecznym rozrachunku okazuje się, że naprawdę to uzdrawia Bóg. Są niezliczone przykłady tego, jak Swami interweniuje, gdy lekarz uznaje sytuację za beznadziejną. Oto tylko jeden dobitny przykład, epizod opowiedziany przez Raviego Mariwalę. Ravi Mariwala jest jednym ze studentów Swamiego — absolwentem Jego uniwersytetu (Sri Sathya Sai Institute of Higher Learning). Posiada stopień magistra zarządzania (MBA). Szpital Superspecjalistyczny w Puttaparthi powstał właśnie w czasie, gdy kończył studia. Wielu chłopców, szczególnie ci ze stopniami MBA, zgłaszało się na ochotniczą służbę w szpitalu, a Ravi był jednym z nich. Ravi Mariwala obsługuje sztuczne płuco-serce, bardzo ważny instrument w chirurgii sercowej. Oto co ma do powiedzenia. |
Bóg i lody
Pewnego dnia wiele lat temu Swami rozdał chłopcom lody. Ten gatunek nazywał się JOY (radość) i był to prezent od wielbiciela, który był właścicielem cukierni. Gdy chłopcy ze smakiem jedli lody, Baba jak zwykle chodził i wypytywał chłopców, jak im smakują lody. Nagle spytał jednego z nich: „Chłopcze, jak myślisz, jaki jest Bóg?” Chłopiec był zaskoczony. Był zbyt pochłonięty zajadaniem się lodami, a jego myśli, przynajmniej w tej chwili, były dalekie od Boga! Swami zapytał o to samo innego chłopca i ten również był zaskoczony. Po kilku dalszych próbach, nie uzyskawszy odpowiedzi, Swami uśmiechnął się i powiedział: „Bóg jest SŁODKI jak lody!” Chłopcy zaczęli nasłuchiwać. Swami kontynuował: „Bóg jest MIĘKKI jak lody!” Teraz wszyscy chłopcy już przestali jeść lody, a Swami mówił dalej: „Bóg jest CHŁODNY jak lody!” I przypieczętował: „Daje JOY (radość) jak lody!”
Pokazał im swoją Formę
Wiele lat temu Swami zabrał niewielką grupę do lasu w Bandipur, niedaleko od stacji w Ooty w Górach Błękitnych. Grupa składała się głównie z uczniów, ale obejmowała też kilka osób dorosłych. Była to cudowna wycieczka, wspaniały piknik z Panem. Chłopcy mieli wszystko — gry, zwiedzanie, podglądanie dzikich zwierząt i mnóstwo smakołyków. Brakowało tylko jednego — zdjęcia z Bhagawanem, skarbu a zarazem pamiątki tego wyjątkowego wydarzenia. Jeden z uczestników wycieczki posiadał aparat Polaroid, zrobienie zdjęć nie było więc problemem. Chłopcy jeden po drugim stawali przy Swamim do zdjęcia. Gdy zdjęcia zrobiono już wszystkim, chłopiec, który je robił, poprosił, aby Swami pozował do jednego zdjęcia sam. Baba zgodził się i zdjęcie zrobiono, zaraz wywołano i wręczono Bhagawanowi, który siedział na głazie. Swami przez chwilę przyglądał się zdjęciu — a był to piękny obraz — po czym zapytał chłopców:
Ulga w cierpieniu: woda Sai dla Chennai
Indie znano w Europie od ponad dwóch tysięcy lat, szczególnie z przypraw. Prowadzono regularny handel i wymianę towarów. Z Indii płynęła na Zachód nawet wiedza (np. w matematyce i astronomii). Handlarze i podróżnicy z Europy przybywali do Indii drogą lądową, jaką wyprawił się także Aleksander Wielki robiąc najazd na Indie. Później, gdy muzułmanie zaczęli panować na Środkowym Wschodzie, droga lądowa została odcięta i handel gwałtownie zmalał. Europie zależało na znalezieniu jakiegoś sposobu nawiązania na nowo kontaktu z Indiami, dlatego zaczęto szukać drogi morskiej. Można wspomnieć to, że jednym z tych, co chcieli odkryć tę drogę, był Kolumb.Niektóre dane statystyczne projektu
Wykopana ziemia 1 100 000 m3 Wykopane skały 80 000 m3 Roboty kamieniarskie 15 000 m3 Kamienne wykładziny brzegów 30 000 m3 Powierzchnie spajane cementem 235 000 m2 Wykładziny cementowe 185 000 m2 |
Czy jest Bóg?
Boga nie ma. Wszystkie otaczające nas cuda są przypadkowe. Żadna wszechmogąca ręka nie stworzyła stu miliardów gwiazd. Same powstały. Żadna moc nie utrzymuje ich na ich stałym kursie. Ziemia sama obraca się, aby oceany nie odpadły i nie poleciały ku słońcu. Dzieci uczą się płakać, gdy są głodne albo krzywdzone. Mały kwiat wymyślił siebie, abyśmy mogli zrobić zeń wyciąg na chore serca. Bez biegunów magnetycznych człowiek nie mógłby pokonywać nieokiełznanych przestrzeni oceanów i atmosfery, ale one po prostu pojawiły się tam.
Darśan z samochodu
Tego dnia po południu Swami właśnie skończył rozdzielać błogość swojego Darśanu tysiącom ludzi zgromadzonych w holu Sai Kulwant. Usiadł w swoim fotelu na werandzie i z zadowoleniem słuchał śpiewania Wed przez studentów Instytutu [uniwersytetu]. Ale coś było nie w porządku. Dało się dostrzec pewną boską niecierpliwość. Nagle wstał i dał znak studentom: 'Wyjeżdżam; zaraz wracam.'
Życie z Bogiem to prawdziwa edukacja
Wszystko zaczęło się niewinnie! Swami wyszedł na niedzielny poranny darśan. Ten niedzielny darśan zawsze jest bardziej szczególny, gdyż wszyscy uczniowie i studenci, włącznie z uczniami szkoły podstawowej i średniej, tak chłopcy jak i dziewczęta, przychodzą do holu Sai Kulwant po Boski darśan.
Jak ma w zwyczaju, Swami wyszedł na werandę na rozpoczęcie śpiewania Wed przez studentów instytutów Śri Sathya Sai. Powoli szedł z jednego końca werandy w kierunku drugiego rozmawiając i żartując z uczniami podstawówki. Zobaczył ucznia średniej szkoły z zagranicy z pełnym zaangażowaniem śpiewającego Wedy wraz ze wszystkimi hinduskimi braćmi i rówieśnikami. Wyraźnie pod wrażeniem, Swami skinął na niego, by podszedł i słuchał uważnie sanskryckich wersetów gładko płynących z ust tego młodzieńca ze Stanów Zjednoczonych.
Potem Swami poprosił go, by się odwrócił twarzą do ludzi i dalej śpiewał wraz z pozostałymi chłopcami. Być może Swami chciał przedstawić tego młodzieńca jako przykład tego, jak ludzie z Zachodu przyjeżdżają i głęboko zaczerpują z bezdennego źródła, jakim jest kultura Bharatijów [Hindusów], podczas gdy sami Bharatijowie lekceważą swoje dziedzictwo kulturowe i wyjeżdżają na Zachód w pogoni za Wszechwładnym Dolarem.
Następnie Swami wezwał innego ucznia z podstawówki, i kazał mu przyłączyć się do tego młodzieńca. Wkrótce była już grupa chłopców różnorodnego pochodzenia recytujących Wedy przed tysiącami ludzi zebranych tego rana w holu Sai Kulwant. Wszyscy słuchali oczarowani i z wytężoną uwagą.
A Swami? On tryskał dumą, że niektórzy z Jego najmłodszych uczniów potrafili tak swobodnie i z poprawną dykcją recytować Wedy. W końcu, ważnym aspektem misji tego Awatara jest Weda poszana, czyli pielęgnowanie Wed, umożliwiająca ich nie hamowany rozkwit.
Ale ta historia na tym się nie kończy. Swami z kolei przywołał studenta instytutu i kazał mu nie tylko recytować Wedy, ale także objaśniać je zebranym ludziom. Ten młody człowiek recytował i objaśniał Narajana Upaniszad, historię o tym jak najwyższa osoba, Narajana, postanowiła stworzyć wszystkie istoty. Wszystkie rzeczy i istoty wyłoniły sie z Narajany. Wszystko jest przez Niego podtrzymywane i ostatecznie wszystko z Nim się połączy.
Następnie Swami wezwał nauczyciela sanskrytu i poprosił, by recytował i objaśniał mantrę Purusza Śuktam. Opisuje ona wielkość Puruszy, czyli Kosmicznej Osoby. Opisuje Jej wszechobecność i wszechmoc. Z Niego zrodził się cały przejawiony Wszechświat. Z tej Kosmicznej Osoby urodziły się wszystkie dewy (niebiańskie istoty). Dewy odprawiły ofiarę (jadźńa). Wasanta i inne pory roku stały się ofiarami w tym obrządku. W tym miejscu Swami poprosił nauczyciela, by wymienił te sześć pór roku. Nauczyciel poprawnie odpowiedział, że są to wasanta (wiosna), griszma (lato), warsza (pora deszczowa), śarad (jesień), hemanta (zima) i śiśira (pora rosy, przedwiośnie). Ponieważ nie było niczego innego do ofiarowania, pierwszym 'zwierzęciem ofiarnym' stała się sama Kosmiczna Osoba. Z tej jadźni wszystko się narodziło. Po wyjaśnieniach nauczyciela Swami spytał go: „Co oznacza jadźńa?” Nauczyciel odpowiedział, że jadźńa czyli ofiara odnosi się do wszystkich czynów, które dokonujemy. Uzupełniając, Swami powiedział: „Cokolwiek robimy, cokolwiek myślimy, cokolwiek mówimy, powinno być traktowane jako ofiara. Wszystkie czyny muszą być ofiarowane Bogu bez oczekiwania żadnych owoców. Tym jest prawdziwa jadźńa.” Jakże proste wyjaśnienie jednej z najdonioślejszych prawd Wed! Subtelnym aspektem zdarzeń tego dnia, który być może umknął uwadze większości obecnych tam wielbicieli, jest komentarz Swamiego na temat edukacji. Na poziomie szkoły podstawowej wystarczy uczyć się na pamięć, być może z pewnym naciskiem na dykcję. Na bardziej zaawansowanym poziomie szkoły średniej należy nie tylko nauczyć się na pamięć, ale także w pełni zrozumieć treść. W szkołach wyższych, na poziomie 'nauczycielskim', należy opanować nie tylko dosłowne znaczenie, ale także znaczenie wewnętrzne. Ponadto 'nauczyciel' powinien posiąść również głębokie zrozumienie całego związanego z przedmiotem nauki materiału. Porównajcie te proste prawdy z sytuacją panującą dzisiaj, kiedy cały materiał przyswajany jest na pamięć na potrzeby egzaminów, a jeśli choć jedno pytanie na egzaminach wykracza poza program, uczniowie oddają sprawę do sądu.
Ale i na tym nasze opowiadanie się jeszcze nie kończy. Przy paru dalszych okazjach Swami kazał temu samemu młodzieńcowi zza oceanu wystąpić i recytować przed tłumami. Podczas jednej z nich, gdy młodzieniec recytował, Swami wywołał 'urodzinowych chłopców' do przyjęcia Jego błogosławieństw. Uczniowie na swoje urodziny na ogół przynoszą na tacy goździki, suszone owoce i czekolady, by Swami pobłogosławił je jako prasadam. Wykorzystują również tę sposobność na wręczenie Swamiemu listu, albo na zdobycie Jego autografu na Jego zdjęciu. Po pobłogosławieniu tych chłopców obchodzących urodziny Swami kazał młodzieńcowi z Ameryki przestać recytować i powiedział: „Oto, chłopcze, czekolada dla ciebie.” Chłopca twarz rozbłysła niczym lampa neonowa. Był szczęśliwy głównie dlatego, że Swami go wybrał i obdarzył szczególną uwagą, ale także rad, że dostał szansę dołożenia swojej cząsteczki do misji Awatara.
Historia ta ma jeszcze dalszy ciąg. W dniu Nowego Roku Swami wezwał młodzieńca jeszcze raz i poprosił o śpiewanie przed olbrzymim zgromadzeniem wielbicieli z okazji święta. Wyraźnie zdenerwowany chłopiec odważnie starał się wypaść jak najlepiej. Zamknąwszy oczy, by odciąć się od tłumów, skoncentrował się na samym recytowaniu chcąc zadowolić swojego Pana. Być może także Swami nieprzypadkowo wybrał ten najpomyślniejszy dzień i oprawę tak, by odpowiednio wynagrodzić tego młodzieńca, który dobrze Mu się przysłużył. Zakręcając ręką stworzył piękny złoty łańcuch i osobiście założył chłopcu na szyję. Jakże piękna to nauka dla kierowników, by publicznie chwalić i nagradzać każdego, kto dobrze się zasłużył.
Cała ta historia ma także ciekawe postscriptum. Dwunastego stycznia 2004 r. z rana Swami nieoczekiwanie wygłosił dyskurs. Zahaczając o drogi Jego sercu temat, wzywał studentów: „Musicie szanować swoich rodziców, kimkolwiek są i w jakimkolwiek stanie. Musicie uszanować ich słowa i być posłuszni ich poleceniom, bez żadnych zastrzeżeń. Tylko wówczas będziecie mogli oczekiwać szacunku ze strony społeczeństwa.” Ponadto Swami wyjaśnił, że starożytne tradycje Bharatu mają na celu krzewienie pokory, szacunku i czci między ludźmi. Wyjaśnił też, że należy usilnie dążyć do zdobycia 'łaski' (ang. grace) Boga, gdy tymczasem dzisiaj ludzie pałają żądzą jedynie do 'trawy' (ang. grass) doczesnych pragnień. Następnie, przywołując na podium tego amerykańskiego chłopca, Swami powiedział: „Ten chłopiec otrzymuje najwyższe oceny nie tylko za naukę, ale także za studia Wed. Swoim zachowaniem dostarczył rodzicom ogromnej radości. Jego ojciec jest bardzo szczęśliwy, że syn zdobył sobie bardzo dobrą opinię i wszyscy go chwalą.” Po tym Swami wezwał na podium ojca chłopca, który był obecny wśród ludzi, i spytał go: „Czy jesteś szczęśliwy?” Dławiącym się z emocji głosem ojciec odpowiedział: „Bardzo szczęśliwy, Swami.” Ta wzruszająca scena wyryła się w pamięci wszystkich obecnych. Widok tego wysokiego jankeskiego chłopca z aparatem korekcyjnym na zębach, ale ze wzniosłymi hymnami wedyjskimi w sanskrycie na języku, oraz widok jego równie wysokiego ojca odpowiadającego Swamiemu wzruszonym głosem, stanowiły obraz prosty lecz silnie przemawiający do tysięcy ludzi, którzy zapamiętają naukę Swamiego, że najbardziej zadowala Boga wasze zadowalanie własnych rodziców.
Tak, życie z Bogiem jest zaiste prawdziwą edukacją. Heart to Heart wychwytuje dla swoich czytelników takie wydarzenia i mamy nadzieję, że i wy wzruszacie się nimi podobnie jak my. Napiszcie do nas, byśmy wiedzieli. Możecie do nas trafić pod adresem
h2h@radiosai.org.