O —
czytasz! Miło mi. Trochę mam stracha, że Cię zanudzę. Ale
w końcu zawsze możesz przerwać czytanie ... Pochodzę z
Żelichowa —
to taka mała wioska między Krzyżem i Człopą, całkiem na północy
województwa wielkopolskiego. Moi kochani, nieżyjący już Rodzice
przyjechali tam, na tzw. Ziemie Odzyskane, z Rzeszowszczyzny zaraz
po II wojnie światowej (z tamtego okresu mam tu mały dokument
o ich pomocy Żydom)
i wkrótce potem, w 1948 r., urodziłem się im
ja jako szóste dziecko (później przybyło mi jeszcze troje rodzeństwa,
ale dorosłego wieku doczekało się tylko siedmioro z nas). Po ukończeniu
Technikum Rolniczo-Lniarskiego w Przygodzicach koło Ostrowa Wlkp.
w 1968 r. przyjechałem studiować astronomię do Torunia, gdzie
zadomowiłem się na dobre.
Szczęśliwym trafem zaraz po studiach dostałem
ciekawą pracę w
radioastronomii
przy Obserwatorium
AstronomicznymUMK.
Przez siedem lat zajmowałem się głównie budową aparatury elektronicznej
i radiowymi obserwacjami
Słońca (z tych badań złożyłem pracę doktorską),
a potem rozmaitymi aspektami radiowej techniki wielkobazowej,
VLBI
(to metoda obserwacji astronomicznych, w której uczestniczy kilka
radioteleskopów odległych o tysiące kilometrów, a komputerowe
opracowanie zapisanych danych pozwala na uzyskiwanie obrazów obiektów
kosmicznych o fantastycznych rozdzielczościach kątowych — nawet
mikrosekundy łuku!). Uczestniczyłem też przy powstawaniu naszego
największego instumentu badawczego,
32-metrowego radioteleskopu.
Całej tej pracy towarzyszyły rozmaite publikacje, z których najważniejsze są wymienione
tutaj. Pełniejszy ich spis można znaleźć na serwerze Uniwersytetu, a spis uzupełniony o publikacje niezwiązane z moją działalnością naukową zawiera ta wersja.
Na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego
wieku skończyło mi się nieprzerwane pasmo powodzenia w życiu —
pierwsza wielka porażka (tak to wówczas odbierałem; dziś jest inaczej)
to niezatwierdzenie habilitacji przez warszawską komisję (przyczyną była
niezrozumiała postawa pewnego superrecenzenta). W 2001 r. przyszedł drugi krach — byłem zmuszony
rozstać się z rodziną (nie wytrzymała moja cudowna skądinąd żona,
ponieważ zdecydowanie inaczej niż ja postrzega świat i obowiązki wobec
naszych wspaniałych dzieci, a mamy ich troje).
Wspomniane wyżej niepowodzenia bledną jednak wobec wyróżnienia,
jakie spotkało mnie w tym życiu. W 1992 r. zrządzeniem
przyjaznego losu rozpoznałem w niezbyt jeszcze wówczas u nas znanym
guru (nauczycielu), Sathya Sai Babie, prawdziwie boską istotę
i mam powody,
by sądzić, że przyjął mnie na ucznia, chociaż może takiego z tylnych
ławek. Dlaczego uważam to za wielkie wyróżnienie? Ponieważ przekonałem
się, że naprawdę nieliczni mogą stać się Jego wielbicielami; ponadto
minęła już dekada mojego 'pobierania' u Niego nauk — dekada niemal
nieustających odkryć i przeżyć duchowych. Jeśli, drogi Gościu, dziwisz
się mojej naiwności, bo słyszałeś o krytycznych opiniach o Sai Babie,
powiem Ci tylko, że całkiem dobrze znam te zarzuty i ludzi za nimi
stąjących, których generalnym błędem jest założenie, iż On jest tylko
człowiekiem. Nie mam żadnych wątpliwości co do tego, że Baba będzie przez
tysiąclecia sławiony i czczony, jako najwyższa w znanych dziejach
ludzkości postać na Ziemi, a wszystkie przyszłe pokolenia będą nam
zazdrościć wielkiego przywileju życia w Jego czasach.