Rozdział 11

 

Valerie, Gerry i Karen wracają do Kariong

 

 

Karen potrząsnęła głową: „Tamta pamięć uleciała. Zostały mi tylko emocje, które odczuwałam tamtego dnia i we wszystkie te późniejsze dni, kiedy pamiętałam przeszłość gwiezdnych ludzi. Niezależnie jak bardzo bym się starała przypomnieć sobie, jedyna rzecz jaka przychodzi to uczucia.”

 

Siedziałyśmy w moim małym gabinecie, a ja sortowałam stos kartek z przepisanymi na maszynie z magnetofonu historiami ludzi, którzy przychodzili, by je opowiedzieć.  Miałam uczucie uniesienia. Przeżycie na wyspie Lord Howe teraz stale upewniało mnie, że życie jest cudowne, że każdy moment jest sam w sobie skarbem i że czeka mnie jeszcze wielka praca.

 

Spojrzałam na Karen: „Ale ciągle pamiętasz jeszcze swoje rodzenie na tej skalnej kołysce w Kariong, nieprawdaż?”

 

„Nie – czuję je, ale wszystkie obrazy odeszły. Nie wiem też dlaczego. Próbowałam je zobaczyć i próbowałam. Jedyna rzecz, jaka przychodziła to coś, co pamiętałam sprzed wielu lat w tym życiu.”

 

„Co to było?”

 

„Piłam herbatę w czyimś domu, a potem przedstawiono mnie pewnemu mężczyźnie – chyba miał na imię Peter. Gdy wstałam, żeby się z nim przywitać, pokój zawirował niczym koło, od zewnątrz ku środkowi. W uszach mi dzwoniło jakby odgłos dzwonu lub brzęczenie na alarm. To uczucie trwało we mnie przez kilka godzin. Gdy dotarłam do domu, ciągle kręciło mi się w głowie. Usiadłam i wtedy zobaczyłam siebie kiedyś dawno temu. Coś spiczastego lub zaokrąglonego miałam na głowie. Pomyślałam, że to jeden z tych elżbietańskich kapeluszy. Byłam o wiele szczuplejsza i nosiłam opływowe ubranie. Zdawało się, że byłam na polu bitwy. Ktoś leżał na moich udach. W związku z tym byłam zrozpaczona i pomyślałam, że musi to być ranny w bitwie mój brat lub syn albo mąż. Śpieszyłam się, by coś zrobić. Gdy popatrzyłam w dół na jego gęste czarne włosy na głowie, miałam przemożne uczucie spustoszenia. Próbuję dojść do tego, który to mógł być rok. Co to była za bitwa? Zobaczyłam cyfrę dziewięć z mniejszym zerem za nią, a potem zdawało się, że są inne cyfry, które ginęły we mgle lub chmurze. Spojrzałam na mgłę i pomyślałam ‘musi to być dym po strzale z armaty’ i zastanawiałam się, czy były tam dwa czy trzy zera. A może było ich więcej.

Ten sen powtarzał się przez lata. Czasami wspominałam tamto popołudnie, kiedy sen pojawił się po raz pierwszy. Myślałam, że wracałam do tamtej sceny, by wszystko jeszcze raz przerobić, ale nigdy tego nie rozpracowałam.”

 

Uśmiechnęłam się do niej: „Ciągle pamiętasz, Karen. Obrazy mogą być teraz bardziej abstrakcyjne, ale pamiętasz. Być może uczucia i emocje są tu najważniejsze. One pochodzą z serca.

 

Ktoś zaczął bębnić. Wstałam i przez okno zobaczyłam jak Gerry gra na bębnie, na którym są pióra.

 

Karen też wstała: „Co się dzieje?”

 

Otworzyłam okno i pomachałam Gerry’emu.

 

Gerry podszedł do okna, zobaczył Karen i uśmiechnął się do niej. Następnie zwrócił się do mnie patrząc znajomymi i przyjaznymi brązowymi oczami: „Miałem sen, że wszyscy wróciliśmy do Kariong.”

 

Zajęło mi kilka sekund, zanim zareagowałam. Generalnie daję się porywać przebiegowi zdarzeń, bez specjalnego ich analizowania. Gerry czekał.

 

„Uh” – jąkałam się – „niech pozbieram myśli.”

 

Piętnaście minut później pędziliśmy autostradą w kierunku Sydney i dalej do Kariong. Ja prowadziłam samochód.

 

Karen pochyliła się do Gerry’ego, który siedział obok mnie ze swoim bębnem.

 

„Skąd to masz?” – spytała.

 

„Dostałem od plemienia Indian Cherokee, gdy byłem w Ameryce” – odparł Gerry odwracając się do Karen. Przez chwilę patrzył na nią. „Już dwa lata upłynęły, Karen. Czego się nauczyłaś?”

 

Karen roześmiała się nerwowo: „Wszystko zapomniałam. Wszystko odeszło.”

 

„Ona pamięta wrażenia” – zauważyłam.

 

Gerry zwrócił się do mnie: „One i Ziemia to najważniejsze części.” Z powrotem popatrzył na Karen: „Dlaczego wszystko zapomniałaś?”

 

Widziałam twarz Karen we wstecznym lusterku. Karen wyglądała na zakłopotaną.

 

„Nie wiem” – odpowiedziała – „a co ty pamiętasz?”

 

„Co pamiętam?” – odpowiedział Gerry. „Tych rzeczy uczono mnie od małości.”

 

„A pierwszy dzień w Kariong?”

 

Gerry uśmiechnął się: „Pamiętam ciebie i statek, umieranie w morzu. Są też małe urywki rzeczy wcześniejszych. Była akademia, gdzie nosiłem niebieski mundur. Niczego z tych rzeczy nie uczono mnie; je pamiętam. Dla mnie to jest łatwe – jestem Koori.”

 

Karen machnęła ręką: „Cóż, ja nie jestem.”

 

Gerry zwrócił się do mnie: „Czy Karen zapomniała o tym swoim włochatym dziecku?”

 

„Och, Gerry” – broniłam jej. Karen rozpłakała się. Rozejrzałam się za miejscem na zatrzymanie samochodu.

 

Przed nami był zjazd z ładnymi drzewami. Zatrzymaliśmy się, a ja wysiadłam, otworzyłam drzwi Karen i odprowadziłam ją szlochającą do małego miejsca wypoczynku przy drzewach. Gerry szedł za nami.

 

Spojrzałam na Gerry’ego i westchnęłam. Następnie ujęłam Karen za rękę i powiedziałam: „W porządku Karen. Nie pamiętasz, ale to nie powód żeby płakać.”

 

Między szlochami Karen wskazała na Gerry’ego: „Teraz pamiętam – on mi przypomniał.”

 

Gerry mrugnął do Karem: „Lepiej jest, że pamiętasz.”

 

Karen usiadła na długiej ławce i pociągała nosem. Gerry wziął mnie za rękę: „Dajmy jej chwilę na dojście do siebie.”

 

Odeszliśmy i usiedliśmy na innej długiej ławce.

 

„Spróbujmy teraz z tobą; odpręż się” – powiedział Gerry. „Dwa lata – jakie są nauki?”

 

Na chwilę w moim umyśle pojawiły się wyraźne twarze ludzi, którzy weszli w moje życie, aby opowiedzieć swoje role w tej historii. Ten, który jako pierwszy uruchomił ten łańcuch zdarzeń siedział obok mnie, patrząc mi w oczy – i znów z tym niesamowitym ciepłem. Jakże cudownie się w tej chwili czułam.

 

Znów wszyscy byliśmy razem z nadzieją i miłością w naszych sercach. Zdawało się, że nigdy się nie rozstawaliśmy. Znów łączyło nas przesłanie miłości.

 

Łzy płynęły mi z oczu. Tak bardzo zmieniłam się przez te dwa lata; teraz łzy przychodziły łatwo.

 

„Nie wiem od czego zacząć” – powiedziałam.

 

„Zacznij od początku” – odrzekł Gerry.

 

„No, właściwie nie wiem, czym cała ta sytuacja jest. Jest jakaś część, którą rozumiem.

Anioły mają w sobie zdolność tworzenia. To oni, z przyzwolenia Stwórcy, stwarzają fizyczne istoty. Wszystkie mają swoje rejony działania.

Pewne anioły odwróciły się od Stwórcy. Stało się to miliardy lat temu. Był to niemal wypadek. Te anioły stworzyły fizyczne istoty, nazywając ich Drako, które nie miały w sobie miłości. Z kolei Drako stworzyli gadoidów.”

 

Gerry przytaknął: „Koori znają ich jako ludzi-jaszczury i ludzi-węże.”

 

„Tak?”

 

„Tak.”

 

„Och.” I ciągnęłam dalej: „Drako nie mają w sobie światła miłości i współczucia, gdyż anioły, które ich stworzyły utraciły je – już nie miały czego dawać.”

 

Gerry znów przytaknął: „Trasy czasu snów (ang. dreamtime) mówią nam, że ludzie-jaszczury i ludzie-węże nie opuścili ziemi. Dawno temu przybyli tu i rozpętali wojnę. Stworzenia te mogły zmieniać swoją formę. Zabrali wielu ludzi z naszych plemion. Mamy nauki, które mówią, żeby trzymać się starszych, żeby ludzie trzymali się razem ze względu na grożące z ich strony niebezpieczeństwo.”

 

„Tak” – odpowiedziałam – „to dlatego, że pokarmem Drako jest świadomość żywych stworzeń. Początkowo Drako, aby przetrwać, spożywali proste formy życia. Potem zaczęli konsumować cywilizacje gwiezdnych światów.”

 

„Chesz powiedzieć, że Drako zjadali naszych ludzi?” – spytał Gerry.

 

„Nie ciała – tylko świadomość w ciele” – odpowiedziałam. „Ciało umierało. Tak po prostu Drako żyli.”

 

Podeszła Karen: „Czy ci Drako są gdzieś tutaj?”

 

„Nie, nie całkiem” – odpowiedziałam, zauważając jej nagłe dojście do siebie.

 

„Co więc się stało?” – dopytywała się Karen.

 

„Istoty z gwiezdnych światów były inteligentnymi i kochanymi stworzeniami, ale były zmuszone walczyć o przetrwanie. W całej galaktyce szalały niekończące się wojny. Gwiezdne światy próbowały wszystkiego, by rozwiązać problem Drako. Jedną z idei było stworzenie planety Ziemi.

W planie było zasiedlenie Ziemi istotami, które rodziłyby się z miłości i współczucia. Rozmnażałyby się i służyły Drako i ich stworzeniom oraz wielu innym istotom jako gospodarze. Teraz ci bez miłości mogli doświadczać powtarzających się żyć w fizycznych ciałach, które mają w sobie wbudowaną miłość i współczucie. Pozwoliło to im na ewolucję przez ostatnie dziewięćset tysięcy lat.

Gwiezdni ludzie przybyli tutaj i udało się im stworzyć nas – doskonały nośnik. Cała ta nienawiść, przemoc i szaleństwa ludzkości pozwalają temu nośnikowi uczyć się smutku, współczucia, pokory i wreszcie miłości. Ten proces jest oczyszczaniem. Właśnie dlatego nasza historia jest taka, jaka jest.

Obecnie ludzie liczą się w miliardach. Od naszego powstania było nas tryliony, co umożliwiło niezliczone okazje do inkarnowania się istot z całego wszechświata.”

 

„Jak myślisz, dokąd to wszystko zmierza?” – spytał Gerry.

 

Skorzystałam z okazji: „A jak ty myślisz, jak to wszystko się potoczy?”

 

Gerry odrzucił do tyłu głowę i roześmiał się. Gdy przestał, popatrzył na mnie spokojnie i powiedział: „Cóż, już niebawem moi ludzie odejdą – cykl niemal skończył się. Niemniej, aborygeński duch tej ziemi będzie tu zawsze obecny.”

 

„Co się dzieje?” – spytała Karen.

 

„Gerry wskazał na mnie, abym odpowiedziała.

 

„Jest przyśpieszenie” – odrzekłam – „częściowo dotyczy to czasu. Obok tego jest budzenie miłości, a ci, którzy za nią pójdą, wstąpią w wiek pokoju i harmonii.”

 

Gerry podniósł rękę: „A ci, którzy nie pójdą?”

 

Wstałam: „Nie będą w stanie znieść wyższych wibracji – tej przyśpieszającej części. Ale to nie szkodzi – oni po prostu inkarnują się na jakiejś innej podobnej do ziemi planecie w niższej wibracji i będą kontynuowali swoją podróż. Ostatecznie wszystkim się uda – potęga miłości pokonuje wszystko na swej drodze.”