Jak Swami przyszedł do mnie
James Sinclair
James D. Sinclair
jest biznesmenem, który wypracował sobie wielkie uznanie w dziedzinie
poszukiwań złóż mineralnych. Jest też osobą, która od siedmiu lat przyjeżdżała
do Bhagawana po duchowe prowadzenie. Po otrzymaniu stopnia na Uniwersytecie
Pennsylwanii w 1975 roku zorganizował grupę przedsiębiorstw Sinclair, obejmując
osobiście jej przewodnictwo. Następnie, w 1981 r., założył James D. Sinclair
Financial Research Institute, także stając na jego czele. Później jego
zainteresowania skierowały się na pole telewizji i telekomunikacji, na którym
stał się założycielem i partnerem przedsiębiorstwa Ogólnokrajowej Telewizji
Kablowej. Obecnie jest przewodniczącym Tanzanian American Development
Corporation. Sposób, w jaki James Sinclair z Ameryki stał się wielbicielem Sai,
stanowi porywającą historię. Przedtem nigdy nie słyszał o Babie, ale w głębi
duszy bardzo tęsknił za Bogiem. To wystarczyło. Resztę niech opowie sam.
„Jak to możliwe — zwykłem się
zastanawiać — że urodziłem się w tym czasie i w tej epoce?” Zdawało mi się,
jako chrześcijaninowi, że wielką niesprawiedliwością było to, że ja żyłem w
latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku, a Jezus przebywał na tej planecie dwa
tysiące lat temu. Gdy jeździłem do pracy w Nowym Jorku, zwykłem modlić się tak:
„Wiem, drogi Panie, że jesteś, ale nie mogę cię znaleźć. Musisz więc Ty mnie
znaleźć!” Modlitwy te nie poszły na marne. Zostały wysłuchane i otrzymałem
pomyślną odpowiedź.
Opowiem wam o zdarzeniu, które
wówczas zdawało się wstrząsające, ale dopiero po trzydziestu latach miało się w
pełni wyjaśnić. Trzeba wziąć pod uwagę to, że w tamtym czasie ani ja, ani moja
żona nie mieliśmy żadnego pojęcia czy skłonności ku tradycjom bądź filozofii
Wschodu. W 1964 r., krótko po naszym ślubie, przyjęliśmy z żoną zaproszenie do
zamieszkania w leśnym domku przyjaciela. Gdy kładliśmy się spać, zobaczyłem
starego mężczyznę stojącego w świetle księżyca za moim łóżkiem. Nie bałem się,
lecz miałem takie odczucie, jak gdy matka patrzy na swojego syna. Potem stary
człowiek odwrócił się i przeszedł przez pokój i dalej przez ścianę! W tej
chwili żona powiedziała podniesionym głosem: „Jim, nie śpisz?” Prawie
krzyczała, gdyż widziała, jak ten stary człowiek przechodził przez ścianę.
Barbara nigdy nie widziała czegoś podobnego w swoim życiu i była wstrząśnięta
tym przeżyciem. Zostawmy to doświadczenie i przenieśmy się do roku 1968.
Życie małżeńskie przyniosło nam
naszą pierwszą córkę. Interesy nie szły dobrze. Zdrowie mi nie dopisywało.
Poszukiwał mnie urząd podatkowy. Właśnie sprzedałem samochód, by zapłacić
miesięczny czynsz za mieszkanie. Byłem sfrustrowany tym stanem rzeczy i swoją
niemocą względem zmiany sytuacji. Któregoś dnia uzbierało się już za wiele, bym
mógł to dalej znosić. Zszedłem do piwnicy, gdzie miałem biurko. Usiadłem i
zacząłem się modlić:
Nie wiem,
kim jesteś.
Nie wiem,
gdzie jesteś.
Nie wiem,
czyim jesteś.
Ale to wiem:
Ty istniejesz!
Musisz więc
przejąć sprawy w swoje ręce,
Gdyż
wszystko pogmatwałem.
Postanowiłem nie wychodzić z piwnicy
dopóki Boskość dosłownie nie przejmie spraw — w jakikolwiek sposób. Nagle,
spojrzałem w prawo i zobaczyłem kogoś, kto wyglądał na małą królewnę
przystrojoną w złoto i klejnoty. Pomyślałem, że to dziewczynka, gdyż dziecko miało
długie włosy. Nagle wszystkie moje obawy odeszły. Poczułem się absolutnie
swobodnie. Wstałem i poszedłem na górę. Zabawa dopiero się zaczynała.
Rozpocząłem medytacje — dwukrotnie w
ciągu dnia. Sytuacja powoli zaczęła się poprawiać. Miałem ciekawe przeżycie.
Medytowałem na świetle świeczki. Za każdym razem, gdy zaczynałem medytację
patrząc w płomień, widziałem w nim jakiegoś małego gościa w pomarańczowej
szacie i z wielką czarną czupryną. Potem przestawałem myśleć. Miałem też
powtarzający się sen — każdej nocy, bez wyjątku. Trwało to przez lata. We śnie
tym w ciemną noc wchodziłem na jakąś górę prowadzony przez trzech ludzi. Jeden
był starym człowiekiem w białej szacie. Jeden wyglądał trochę na Jezusa
Chrystusa. Ten w środku zaś nosił pomarańczową szatę. Taki sen przychodził noc
w noc przez lata. Wówczas nic nie wiedziałem o Śirdi Sai Babie, ani o Sathya
Sai Babie. Na dobrą sprawę, nie miałem nijakiego pojęcia o żadnym Awatarze —
nie wiedziałem nawet co to słowo oznacza.
Przejdziemy teraz o dalsze kilkanaście
lat w przód, do roku 1984. Medytowałem już od piętnastu lat. Jestem
wegetarianinem i w domu mam specjalny pokój do medytacji. Jest to maleńki domek
na ustroniu. Moje medytacje nie odbywały się już na żadnej formie. Mój
przyjaciel, który wtedy był analitykiem rynku towarów technicznych, wiedział o
moich medytacjach. Zaproponował mi nagranie na taśmie. Powiedział, że odtwarzał
je przed i po swoich medytacjach. Przynosiło mu wspaniałe duchowe przeżycie. Z
wielką wdzięcznością przyjąłem propozycję i rozpocząłem tę praktykę relaksacji
przed medytacjami i po nich. Ach! Wielka sprawa.
Teraz kolej na spektakularną
historię. Proszę zrozumieć, że pod żadnym względem nie czuję specjalny. W
rzeczywistości wierzę, że przez całe życie ktoś mocno dobijał się do moich
drzwi. Byłem zbyt głupi, by o tym wiedzieć. Dlatego ta osoba musiała zatrąbić
mi w ucho, aby zwrócić moją uwagę. Ta trąbka zabrzmiała pewnego zimowego
wieczora w Connecticut, na wschodnim wybrzeżu USA.
Wieczorem wracałem z toalety.
Wiecie, jakie to uczucie, że ktoś jest w pobliżu. Coś takiego odczułem.
Obróciłem się i oto On tam był. Nie miałem najmniejszego pojęcia, kim był. Ta
przystojna postać odziana w długą pomarańczową szatę, z niewiarygodną szopą
włosów, stała w moim holu, patrząc na mnie w milczeniu. Niemal wyskoczyłem ze
skóry. Natychmiast, gdy Go zobaczyłem, znikł. Zdarzyło się to jeszcze raz.
Niewiele czasu później przebywałem w pokoju medytacji i ta sama postać stała,
gdy wychodziłem z medytacji. Przetarłem oczy. On tam dalej stał. Wykonał gest
zdający się być zachętą, bym coś zrobił z Jego Stopami. Ukląkłem i dotknąłem
Jego Stóp. Gdy spojrzałem w górę, już go tam nie było. Tym razem nie
przestraszyłem się, lecz traciłem głowę. Nie wiedziałem, czego mi bardziej
potrzeba: pomocy duchowej, czy lekarza specjalisty! Postanowiłem dowiedzieć
się, kim ten mój gość był. Nie miałem zamiaru mówić o tym swojej żonie.
Wybrałem się do ostoi wiedzy
duchowej w Nowym Jorku, do księgarni Samuela Weisera. Podszedłem do
ekspedienta. Spytał czy może mi pomóc. Odpowiedziałem: „Naprawdę mam taką
nadzieję.” Opisałem mu mojego gościa — naturalnie bez szczegółów odwiedzin.
Chciałem wiedzieć, czy istniała jakaś książka o kimś, kto wyglądał tak jak
opisany przeze mnie jegomość. Usłyszałem: „Chwileczkę. Zaraz wrócę.” Wrócił i
podał mi paczuszkę jasnoszarego proszku oraz książkę zatytułowaną Święty
Człowiek i Psychiatra napisaną przez lekarza (to książka dr. S. Sandweissa
— dop. H2H). Sprzedawca powiedział mi, że sam jest wielbicielem Śri
Sathya Sai Baby. Oczywiście, byłem zaskoczony, gdy zrozumiałem, że w owym
powtarzającym się noc w noc śnie, w drodze na górę pojawiali się Śirdi Sai,
Sathya Sai i Prema Sai. Tamta postać w płomieniu to także On.
Podczas mojej pierwszej wizyty w
Prasanthi Nilayam, która sama stanowi osobną historię, dostąpiłem audiencji u
Baby. Gdy wszedłem do pokoju, On powiedział: „Tyle ci dałem, a ty nigdy nie
byłeś szczęśliwy ani przez chwilę w swoim życiu. PRZYSZEDŁEM DO CIEBIE DWA
RAZY. Czy zrobisz coś dla Swamiego?” Odpowiedziałem, że oczywiście tak. Swami
dokończył: „BĄDŹ SZCZĘŚLIWY.”
Wtedy jeszcze nie mówiłem absolutnie
nikomu o dawnej wieczornej wizycie. Na interview w 1994 r. Swami
powiedział mojej żonie i mnie: „Przyszedłem do was trzydzieści lat temu.”
Powiedział to ni stąd, ni zowąd. W 1964 r. w leśnym domku mieliśmy to przeżycie
z postacią starego człowieka w bieli. Rzeczywiście było to trzydzieści lat
temu.
Kim była ta mała królewna w mojej
piwnicy, gdy nie wiedziałem co począć? Wierzę, że był to Baba w postaci Dziecka
Kriszny zapraszający mnie jako duchowe dziecko na Jego ścieżkę. Dziękuję Ci,
Swami!
DŻEJ SAI RAM
Milion dolarów od Boga Biedny człowiek idąc przez las
poczuł bliskość Boga na tyle, żeby spytać: — Boże, czym
jest dla ciebie milion lat? — Mój synu,
milion twoich lat jest dla mnie jak jedna chwila — odrzekł Bóg. — Boże —
dalej pytał człowiek — czym jest dla ciebie milion dolarów? — Mój synu —
odpowiada Bóg — twoje milion dolarów, znaczy dla mnie mniej niż cent. Prawie
nic dla mnie nie znaczy. — W takim
razie, Panie Boże — pyta człowiek — czy mógłbym dostać twojego centa? — Za chwilę
— padła odpowiedź. Morał: Nie próbuj być zbyt sprytny
wobec Boga! [Z Heart to Heart 5/2005
tłum. KMB] |
Czy
jesteś Bogiem? Pewnego zimnego wieczoru chłopiec w wieku około
sześciu lat stał, patrząc w okno wystawowe. Ten mały chłopiec był bosy, a jego
ubranie stanowiły łachmany w strzępach. Przechodząca młoda kobieta, zobaczywszy
chłopca, ujęła go za rękę i zaprowadziła do sklepu. Tam kupiła mu parę butów i
kompletne ciepłe ubranie. Gdy wyszli na ulicę, kobieta powiedziała: „Możesz
teraz iść do domu i szczęśliwie spędzić święta.” Chłopiec spytał: „Czy pani
jest Bogiem?” Ona uśmiechnęła się i odrzekła: „Nie, synu, jestem tylko jednym z
Jego dzieci.” Wtedy chłopiec stwierdził: „Wiedziałem, że musisz być jakimś
krewnym!” [z Heart
to Heart 1/2005 tłum. KMB]
|