Wywiad z Samuelem Sandweissem
Samuel Sandweiss, wraz z małżonką Sharon, przebywali w Ramala Centre po gościnnym wykładzie dla wielbicieli Sai w Clevedon w zachodniej Anglii w czasie swojego błyskawicznego tournée po Wielkiej Brytanii w czerwcu 1996 r. Uprzejmie zgodził się na filmowany wywiad następnego dnia przed odjazdem w kolejne umówione miejsce. Pytania zadawał Christopher Haydon, który nagrywał wideo, David Jevons zaś spisał jego treść z filmu dla swojego pisma (The Ramala Centre Newsletter, January 1997). David był tak dobry, by odszukać w archiwach elektroniczną wersję tego artykułu specjalnie na potrzeby Światła Miłości. |
Sam: Zanim zadasz jakieś pytania chciałbym zacząć prośbą do Sai Baby, aby był ze mną podczas tego wywiadu. „Otwieram się, Swami, na ciebie i tobie ofiaruję ten wywiad. Odsuwam siebie na bok, tak byś mógł przyjść przeze mnie i rzucić swoje światło i swoją miłość na wszystkich, którzy usłyszą moje słowa, przez co w jakimś małym stopniu mógłbym stać się narzędziem twojej wielkości.” Zawsze to robię, gdyż mam tremę mówiąc o Swamim, bo jest on tak wielki. Myślę, że wobec niego powinienem okazywać pokorę.
Pytanie: Kiedy po raz pierwszy wystąpiła u ciebie świadomość ducha?
Sam: Myślę, że chyba stało się to, gdy byłem nastolatkiem. Zacząłem wtedy zastanawiać się nad sensem życia. Pamiętam owe śmieszne myśli typu: „Czyżby cały ten świat był pyłkiem na trąbie słonia?” Zadawałem pytania takie jak: „Kim jesteśmy i co nas łączy z nieskończonością otaczającego stworzenia?” Urodziłem się w żydowskiej rodzinie o mocnych wartościach duchowych. Mój dziadek był człowiekiem głęboko wierzącym i chadzałem z nim do synagogi. Z drugiej strony, mój ojciec był człowiekiem bardzo praktycznym, w istocie musiał takim być — przybywszy ze starego kraju musiał stanowić siłę rodziny. Ciężko pracował i został lekarzem. Nie skupiał się na duchowości, w sensie chodzenia do synagogi, ale trzymał się pewnych wartości, odwiecznych wartości, o których mówi Swami. Z wczesnego dzieciństwa pamiętam jak mówił mi, że istnieje dobre i złe podejście i że powinienem zacząć uczyć się postępować właściwie. Tak więc, uczono mnie słuchać sumienia, robić to co właściwe, być prawdomównym, próbować ustanawiać i wspierać pokój, być pełnym miłości i nie naruszać niczyich praw. Ale nie zajmujmy się zbytnio mną, gdyż w rzeczywistości nie mam znaczenia wyjąwszy związki ze Swamim, absolutnie żadnego. Moje wychowanie nie było niczym specjalnym, jeśli chodzi o rozumienie duchowości. Uczynił to wyłącznie Sai Baba — on wezwał mnie do siebie, on pozwala mi być mu pomocnym, świadczyć o jego miłości i głosić jego nauki. Jestem tylko osobą, która pojawia się i znika raczej szybko, jak krótkotrwały ognik w nocy, tak jak każda inna ludzka istota, a jedyną rzeczą, jaka pozostanie, jest moja miłość do Swamiego.
Pytanie: To bardzo pięknie powiedziane, niemniej, wielu ludzi czytało twoje książki i dlatego są żywo zainteresowani dowiedzieć się troszkę więcej o człowieku, który je napisał, o ścieżce, jaką przeszedł.
Sam: Tak, rozumiem to, ale nie chcę, żeby ludzie mnie idealizowali, żeby traktowali mnie zbyt poważnie. Dzisiaj ludzie są bardziej zainteresowani gwiazdami filmowymi niż Bogiem, gdyż wszyscy jesteśmy ludzcy i wszyscy żyjemy w kali judze, w czasach, kiedy jest w nas wszystkich mnóstwo brudów. Naprawdę nie ma we mnie niczego, co by było warto poznać, z wyjątkiem faktu, że z jakiegoś powodu Swami pozwolił mi kochać go i w jakiś sposób mu służyć — dzięki Bogu.
Pytanie: Z pierwszej twojej książki, Święty człowiek i psychiatra, jasno wynika, że spotkanie z Sai Babą przyniosło wielkie zmiany w twoim życiu. Mocno nadwerężyło twój związek z żoną, rodziną i przyjaciółmi. Czy zechciałbyś o tym opowiedzieć?
Sam: Zanim usłyszałem o Swamim, byłem zwykłym młodzieńcem idącym swoją drogą i rozglądając się w koło za tym, co napędza świat. Myślałem, że zostając psychiatrą, poznam sens i naturę życia, to co powoduje ważne zmiany w życiu ludzi, ale szybko stwierdziłem, że tak się nie stanie. Zacząłem więc pytać wszędzie o sens i cel życia i wkrótce odkryłem, że to co inni mówili, niewiele było warte. Charyzmatyczni ludzie opowiadali i głosili o pięknych teoriach wzruszając emocjonalnie, ale kiedy im się bliżej przyglądałem, odkrywałem, że ich własne życie było pogrążone w chaosie. Uświadomiłem sobie, że mówią tylko o teoriach. Potrzebowałem jakiegoś bardziej konkretnego znaku. Na przykład, chciałem spotkać kogoś, kto osobiście widział cud. Wtedy usłyszałem o Swamim i takie rzeczy o nim, które zapierają dech. Zwyczajnie dziwię się ludziom, że te liczne opowieści o cudach Swamiego nie robią na nich wielkiego wrażenia — nie dlatego, że są to cuda, lecz z powodu boskości jaśniejącej z wszystkich jego działań. Nadejdzie czas, że ludzie uznają go za tego, kim jest — Jezusa, Buddę, Krisznę i Ramę razem ucieleśnionych w jednej ludzkiej istocie. Jest on po prostu fantastyczny.
Pytanie: Jednak pewne zwroty w twojej pierwszej książce wyrażają dość bolesne początki ze Swamim. Użyłeś słów takich jak 'druzgocący cios', 'bolesne', 'poddanie' itd. Musiał to więc być trudny dla ciebie proces?
Sam: Tak, te słowa odnoszą się do okresu w moim życiu krótko po tym, jak spotkałem Swamiego. Myślałem, że naprawdę znalazłem coś, ale w rzeczywistości to on mnie znalazł! Jechałem do Indii przekonany, że znajdę go. Planowałem pójść na stadion, gdzie miał przemawiać, ale tuż przed moim wyjściem zaproszono mnie do domu pewnego wielbiciela mieszkającego na peryferiach Bombaju. Pojechałem tam, a gdy miałem właśnie wracać od tego wielbiciela i pojechać na stadion, Swami przybył tam we własnej osobie. Musiałem więc zastanowić się, kto kogo znajduje, kto co robi dla kogo! Wkrótce potem całe moje pojmowanie rzeczywistości życia zaczęło się rozsypywać. Swami kompletnie zmienił moje poczucie rzeczywistości, a później, gdy przekonałem się, że może materializować dowolny przedmiot, jaki sobie zażyczy, także moje naukowe rozumienie życia poszło na śmietnik. Musiałem więc borykać się z ułożeniem się z tą rzeczywistością, jaką on stanowił i czego nauczał. W tamtym czasie podchodziłem do niego z wielkim dystansem. Cierpiałem, gdyż moja rzeczywistość załamywała się, stare tory myślenia szybko zanikały. Czułem się zdruzgotany i podatny na zranienie, a na dodatek byłem dość naiwny, by spodziewać się, że kiedy wrócę do domu do USA, ludzie zrozumieją i docenią proces, jaki przeżywałem. Ale, oczywiście, ich skorupy światopoglądowe nie zostały jeszcze rozbite i nie rozumieli przez co przechodziłem.
Pytanie: Czy gdy wróciłeś było dla ciebie bardzo ważne, by twoja żona w to się włączyła? Czy wtedy wyobrażałeś sobie radzenie sobie bez niej?
Sam: Dzięki Bogu ożeniłem się z kobietą, która jest elastyczna. Musiała wtedy myśleć, że zachowuję się bardzo dziwnie, ale jednocześnie zauważyła, że stałem się milszą osobą, tak więc była też dla niej jakaś korzyść! Gdy pierwszy raz pojechałem do Swamiego, uznałem że udaję się na jakąś dziką przygodę i pomyślałem, że byłoby świetnie nie golić się i zapuścić długie włosy. Wtedy usłyszałem jak Swami rozmawia ze swoimi uczniami tłumacząc im, by nie wyglądali i zachowywali się jak małpy, by nie zapuszczali włosów, nie nosili ciasnych spodni i nie biegali gdzie popadło słuchając głośnej muzyki, ale raczej zachowywali się jak ludzkie istoty. Dlatego, jako że moje baczki były bardzo długie, obciąłem je. Wkrótce potem podczas darśanu Swami podszedł do osoby, z którą się przyjaźniłem, a która była od dawna wielbicielem, i powiedział — a była to pierwsza rzecz, jaką Swami w ogóle o mnie powiedział — „Twój przyjaciel uczy się.” Obciąłem swoje baki ledwie o cal a on mówi „Twój przyjaciel uczy się”! Tak więc, Swami zauważył tę tak małą rzecz — baczki skrócone o cal czy dwa — i przyznał, że zacząłem uczyć się jak nie być małpą lecz człowiekiem. Wróciłem do USA z postanowieniem stania się lepszym człowiekiem. Starałem się być milszy dla własnej rodziny i w stosunku do ludzi z otoczenia, a moja żona zauważyła to i właśnie dzięki temu sama zaczęła interesować się Swamim.
Pytanie: Wydaje się, że zawsze była w tobie wielka chęć przekazu. Czy to dlatego napisałeś tę książkę?
Sam: Nie uważam się za dobre narzędzie przekazu, gdyż tak naprawdę niezbyt swobodnie potrafię dobierać słowa czy się wypowiadać, ale czują potrzebę podzielenia się tym, czego doświadczyłem. Jest to tak nadzwyczajne, że po prostu nie potrafię powstrzymać się od myślenia czy mówienia o tym. Jest to najważniejsza rzecz w moim życiu i bez niej nic innego w życiu nie ma sensu ani celu.
Pytanie: Czy duchowe wątpliwości spełniają jakąś rolę w twoim życiu?
Sam: Tak, w każdej chwili dnia! Gdy zbliżysz się do Sai Baby, szybko zaczynasz uświadamiać sobie, że nieustannie robi ci takie rzeczy, które rozbijają umysłowy obraz siebie samego, obraz jego, twoje pojmowanie Boga i czym jest życie. Ciągle rzuca ci wyzwania. Opowiem ci ciekawą historię jednego z moich przyjaciół, dr-a Subby Rao, który kierował Komisją Energii przy ONZ. U szczytu jego kariery Sai Baba kazał mu wrócić do Indii, w istocie do jego aśramu, aby zaopiekował się 95-letnim ojcem, który mógł wkrótce umrzeć. Nawiasem mówiąc, Sai Baba powiedział mu także, że jego ojciec był najwyższym uczonym wedyjskim w całych Indiach. Dr Subba Rao powiedział mi, że ojciec wyjawił mu trzy tajemnice, a jedną z nich było to, że w Sai Babie kryją się wszystkie aspekty Boskości, włącznie z Ramą, Kriszną i Śiwą — tak zresztą, jak wszystkie aspekty życia. Rao naturalnie spytał ojca, skąd to wie, na co ojciec odrzekł: „Z doświadczenia,” po czym dodał: „Wiesz, kiedy jesteś ze Swamim, nie musisz nic myśleć, nic mówić ani robić. Swami panuje nad wszystkim. To on jest wykonawcą.” Gdy ojciec leżał na łożu śmierci, wezwał Rao do siebie i powiedział: „Chcę powiedzieć ci bardzo ważną tajemnicę.” Subba Rao pomyślał, że będzie to coś o rodzinnych finansach, ale ojciec po prostu przykazał: „Powiadam ci, niezależnie co by ci umysł nie podpowiadał, zawsze pamiętaj, że Swami jest Bogiem.” Subba Rao spytał: „Czy to wszystko?” Ojciec z niedowierzaniem powtórzył: „CZY TO WSZYSTKO!” Następnie zaczął tłuc Rao w klatkę piersiową i bardzo stanowczym tonem powiedział: „Niezależnie co ci podpowiada umysł, nigdy nie zapominaj, że Sai Baba jest Bogiem!”
Jakiś czas po śmierci ojca, Subba Rao słuchał dyskursu wygłaszanego przez Sai Babę w audytorium Purnaćandra na terenie aśramu. Był zaskoczony, gdy Swami publicznie przedstawił całą jego rozmowę z ojcem na łożu śmierci. Sai Baba po prostu odtworzył dla niego całą tę scenę, aby zakorzenić ją w świadomości Rao. Swami naprawdę jest wszechobecny, wszechwiedzący i wszechmocny. Oczywiście, bardzo ciężko jest zapanować nad naszym umysłem, szczególnie w tym dualistycznym świecie, gdzie wszystko postrzegamy jako oddzielne od nas. Ale dopóki nie zrozumiemy, że wszystko jest Bogiem, że wszystko jest przejawem samego Swamiego, że wszystko jest manifestacją jego boskiej miłości, dopóty ciągle będziemy widzieć dwoistość i doświadczać wątpliwości. Jednak pamiętajmy, że on zawsze mówi: „Pamiętaj!” Ja muszę nieustannie upominać się, by pamiętać cały czas wypowiadać jego imię. Trzeba o tym myśleć i robić to dotąd, aż nie stanie się rytmem całego naszego jestestwa: „Aum Bhagawan Śri Sathya Sai, Aum Bhagawan Śri Sathya Sai.” Odórzmy nasz umysł jego imieniem! Jedynym sposobem, by uniknąć popadania głębiej i głębiej w otaczający nas fizyczny świat, w którym zmartwieniom i cierpieniom nie ma końca, jest utrzymywanie umysłu skupionego na Swamim, albo Buddzie, albo Krisznie, albo dowolnej formie Boskości i zrozumienie wielkości tej Boskości. Wówczas, któregoś dnia umysł odpadnie i będziemy widzieli tylko Boskość — Sai Babę, Buddę, Śiwę — i w takiej chwili będziemy wiedzieli, że my i światło jesteśmy jednym i tym samym.
Sai Baba dokonał tak wiele zadziwiających manifestacji, że trudno mi zdecydować co jest rzeczywiste, a co nierzeczywiste. Mogę przyjąć to, że zamienił się w Krisznę lub Śiwę, ale jakoś ciężko mi uwierzyć w jedną z historii, chociaż sam Prorektor Uniwersytetu Swamiego zapewniał mnie o jej prawdziwości. Hanumantappa osobiście opowiedział mi to zdarzenie parę lat temu, a ja ciągle go pytam, czy naprawdę jest ono prawdziwe, on zaś zawsze odpowiada: „Tak.” Pewnego księżycowego wieczora Sai Babie towarzyszyła grupa starszych wielbicieli. Zaczęli rozmawiać o Księżycu. Sai Baba powiedział: „Ludzie patrzą na Księżyc i myślą, że tam coś jest. Chcą polecieć na Księżyc, ale na Księżycu nie ma niczego szczególnego. Zawsze patrzą na zewnątrz, gdy tymczasem wszystko jest tu w środku, w sercu. Tam powinno się patrzeć, do środka. Spójrzcie, Księżyc nie jest wcale tak ważny.” Tu machnął w ten sposób ręką i zabrał Księżyc z nieba. Chociaż może to zabrzmieć nieco dziwnie, ale Swami zerwał Księżyc z nieba! Sai Baba wziął Księżyc z nieba albo, by wyrazić to ściślej, zminiaturyzował go i umieścił w swojej dłoni. W tej sytuacji można by oczekiwać, że obserwatoria na całym świecie dzwonią do siebie, by dowiedzieć się, gdzie się podział Księżyc! Zatem oczywistym jest, że nie nastąpiło to w taki sposób, jak to zostało odebrane, niemniej ci mężczyźni widzieli jak Swami zdejmuje Księżyc z nieboskłonu. Ponadto powiedział im: „Nie dotykajcie go. Dla was jest tu zbyt dużo energii. Ale możecie zobaczyć, że w tym Księżycu nie ma nic nadzwyczajnego.” Potem machnął ręką i rzucił go z powrotem w niebo. Jak umysł ma coś takiego pojmować? Jak ja, jako psychiatra, mogę uwierzyć w coś takiego? Jak ja, jako fachowiec, mogę opowiedzieć tego rodzaju historię w kręgach naukowych? Oczywiście, wielbiciel Sai przyjmie taką opowieść ze słowami: „Rozumiem. Opowiedz coś jeszcze!”
Pytanie: W pracy, jako psychiatra, zajmujesz się umysłem zawodowo. Jednak mówiłeś, że umysł jest największą przeszkodą naszego duchowego postępu. Czy zatem powinniśmy spętać umysł i wyjść poza niego?
Sam: Umysł jest zarówno ważny, jak i nieważny. Swami powiada, że umysł jest niczym klucz. Umysł może albo zamknąć ci ośrodek świadomości, albo otworzyć go. Jeśli przekręcisz klucz w prawo, otwiera drzwi na Boga, gdy w lewo, zamyka je otwierając cię na świat. Swami mówi, że prawa ręka symbolizuje trzymanie się Boga, zaś lewa — świata, a powodem, że prawa ręka nazywana jest prawą jest to, że trzyma się prawidłowej rzeczy, Boga, natomiast nazwa lewej (ang. left) ręki ma nam przypominać, że powinniśmy zostawić (ang. left) świat. Tak samo jest z umysłem. Zwróć go w prawo, a skierujesz go ku Bogu. Zwróć na lewo, a skierujesz go na świat. Pewnego razu słuchałem jak Swami wygłaszał dyskurs do tysięcy ludzi i wtedy to samo zagadnienie wyjaśnił następująco. Zmaterializował małe pudełko zapałek mówiąc, że umysł jest jak zapałka i jeśli trzymasz go związanym z Bogiem, który jest pudełkiem, wtedy gdy potrzesz zapałką o pudełko, zapali się. Zatem, jeśli utrzymujesz zapałkę suchą, czyli bez przywiązań, w zetknięciu z boskością wytworzysz światło i moc, ale jeśli zanurzysz umysł w świecie — w tym miejscu Swami wziął zapałkę i włożył do szklanki z wodą — gdy potrzesz o pudełko, nie zapali się. Musimy więc przebrnąć wiele sadhany, czyli duchowej praktyki, aby wysuszyć zapałkę do stanu, gdy będzie znów mogła się zapalić. Musimy utrzymywać umysł skupiony na boskości. Tego musimy się nauczyć. Jeśli umysł nie jest skupiony na boskości, wtedy staje się kłębkiem pragnień, które pogrążają nasz umysł w świecie ulotności i trywialności. Tak więc, musimy stać się świadomi ograniczeń umysłu i zauważyć, że istnieje sposób na wykroczenie poza umysł poprzez przywiązanie go do boskości. Gdy umysł trzyma się boskości, wtedy jest używany właściwie, ale jeśli ucieka w świat dualizmu, zważajmy, gdyż zatraci się w świecie.
Pytanie: Jak odpowiadasz na obawy ludzi, gdy oglądają, powiedzmy, straszne rzeczy dziejące się obecnie w Bośni oraz ogrom przejawiającego się tam zła? Jak wyjaśniasz przyczyny tego wszystkiego?
Sam: Mogę tylko przywołać to, co mówi Swami, mianowicie: „Zostaw świat mnie. Skup się na rozwijaniu siebie. Czyń dobro, bądź dobry i dostrzegaj dobro.” Nie powinniśmy patrzeć na zewnątrz, lecz do środka. Nie powinniśmy patrzeć krytycznym okiem na innych, lecz na siebie. Gdy wskazujemy kogoś palcem, pamiętajmy zawsze, że chociaż jeden palec pokazuje na coś w kierunku od nas, trzy palce skierowane są na nas. Dlatego, jeśli krytycznie patrzymy na Bośnię, powinniśmy również spojrzeć, trzykrotnie bardziej skoncentrowani, do wewnątrz, na siebie. Oczyszczając siebie, oczyszczamy świat. Jedno wiąże się z drugim. To jak postępuję wobec mojej żony, moich dzieci, w pracy, jak zachowuję się w życiu, ma wpływ na Bośnię, bardzo mocno oddziałuje na ludzi w Bośni. Jeśli oczyszczę swoje myśli, słowa i czyny, jeśli będę więcej dawał i przebaczał, jeśli będę postrzegał boskość w każdym, kogo spotykam, jeśli pokonam egoizm, żądzę, pychę, zachłanność, zazdrość — wszystkie negatywne cechy — wówczas moje prawe czyny pomogą Bośni. Wierzę w to mocno. Tak to widzę. Zatem, jeśli patrzymy na zewnątrz i widzimy cierpienie, spójrzmy też do środka i zobaczmy czy w jakiś sposób nie przyczyniamy się do cierpienia otaczającego nas świata. Uświadommy sobie, że to, co robimy w każdej chwili dnia, ma wpływ na Bośnię. Naturalnie, nie znaczy to, że gdy pojawia się jakiś sposób, na który możemy bezpośrednio pomóc ludziom w Bośni, powinniśmy go zignorować — nie. Ale myślę, że te większe problemy życia najlepiej zostawić Boskości. Wreszcie, pamiętajmy też, że im czyściejsi się stajemy, tym lepszym narzędziem służenia się stajemy, tym lepiej możemy być przez tę Boskość wykorzystani.
Pytanie: Wczoraj nowy Przewodniczący Organizacji Sai Zjednoczonego Królestwa mówił o tym, że jako Hindus czuje się swobodnie chodząc do chrześcijańskiego kościoła i przemawiając z ambony do chrześcijan. Najwyraźniej otworzył się i jest na tyle biegły w terminologii i wierzeniach, że potrafi poruszać się wśród rozmaitych wiar w tym kraju. Wydaje mi się, że ty, na swój sposób, ze swoją wiedzą na temat wierzeń i tradycji Hindusów, postępujesz podobną ścieżką. Z wielką pasją i energią podchodzisz do hinduskich spraw i, oczywiście, do samego Swamiego. Czy droga od judaizmu do hinduizmu była łatwa czy trudna?
Sam: O, była to cudowna podróż. Cały ten stan, gdy chcesz porzucić utarte drogi, z którymi się utożsamiałeś, i gdy jesteś otwarty na nowe jest wielkim wyzwaniem. W rzeczywistości bardzo radosną rzeczą jest pozwolić sobie na śmierć względem starego i ponowne narodziny na coś o wiele bardziej rozległego. Każda osoba na ścieżce duchowej musi być gotowa umrzeć w jakimś względzie, poddać się, odciąć od starych zwyczajów, a przy tym musi mieć to mocne przekonanie i silną wiarę, że wyrośnie coś nowego. Wszyscy mówimy, że chcemy oświecenia, że chcemy szerszego oglądu życia, ale oderwanie się od starych przyzwyczajeń wymaga pewnego zasobu odwagi i gotowości. Wszyscy uformowaliśmy sobie dość sztywne pojęcia o tym, co jest właściwe, a co złe i to właśnie te sztywne przeświadczenia dzielą ludzi i nastawiają jeden przeciw drugiemu. Musimy więc wyrobić sobie pewne poczucie tolerancji, otwartości i elastyczności zanim zechcemy poddać te przekonania. Duchowa ścieżka usłana jest takimi słowami jak służba, poświęcenie, poddanie i śmierć. Jak się domyślasz, dla psychiatry jest to fascynujący temat, gdyż pojęcie porzucenia, poddania, nie tylko rzeczy, które są nam drogie, ale też takich jak choroba i ból, odgrywa znaczącą rolę w psychiatrii. Pomagamy ludziom puścić ból i cierpienie, problemy których się trzymali — być może nieświadomie. Cała idea psychiatrii polega na rozpoznaniu wzorów myśli i zachowań, które sprawiają ludziom problemy i nauczeniu ich jak się ich pozbyć. Wyzbywanie się jest zagadnieniem o tyle cudownym, co przerażającym, gdyż myślimy, że jeśli coś odrzucimy, staniemy się w jakimś stopniu puści, a większość z nas nie chce stać się pustymi.
Sai Baba bardzo dużo mówi o staniu się pustym, o staniu się niczym. Kiedy przed paru laty wykreował dla mnie pierścień, powiedział: „Żadnych przywiązań, żadnych pragnień.” Oznaczało to, że chciał, abym porzucił wszystkie swoje przywiązania, wszystkie pragnienia związane ze światem fizycznym. W tym fizycznym świecie wszystko przychodzi i odchodzi. Wszystko jest nietrwałe, a jeśli próbujesz uczynić coś trwałego z czegoś nietrwałego, zawsze będziesz cierpiał, gdyż z czasem wszystko przemija. Moja żona odejdzie, dzieci odejdą, mój umysł odejdzie, ciało odejdzie — wszystko odejdzie, czemu więc się ich trzymać, po co się przywiązywać? Za chwilę tego wszystkiego nie będzie. Przeminą tak jak przemija każda myśl, każdy oddech, każde wrażenie, każde przywiązanie. Pamiętaj też, że wszystkie imiona i formy także przemijają, tak samo jak sława i fortuna. Jednego dnia możesz być sławny i każdy chciałby cię sobą zainteresować, a następnego dnia możesz stać się kaleką z powodu jakiejś strasznej choroby i nikt nie zechce się do ciebie zbliżyć. Swami ciągle mówi, że kiedy żaba znajduje się w stawie pełnym wody, wszystkie inne żaby ciągną do niej i chcą się z nią bawić, ale gdy woda znika, wszystkie ją opuszczają. Zatem, jesteś sam; pozostaje ci tylko jeden przyjaciel — Bóg. Dlatego nie należy utożsamiać się i przeceniać rzeczy, które są ulotne. Musisz być gotowy zostawić wszystko, każdą postać przywiązania z wyjątkiem przywiązania do Boga. Nie smuć się stratą imienia czy formy, bogactwa czy stanowiska, gdyż gdybyś miał umrzeć jutro, musiałbyś i tak zrobić dokładnie to samo. Straciłbyś wszystko, co określa cię w świecie fizycznym. Niektórzy ludzie zamartwiają się tym poczuciem straty, ponieważ tak ciężko przychodzi im rozstać się z ziemską pozycją, otworzyć się na nowe. Dlatego powinieneś chcieć umrzeć zanim rzeczywiście przyjdzie pora umrzeć. Oczywiście, aby do tego dojść trzeba trochę pracy nad sobą, trochę odwagi. Może być ci żal straty własnej tożsamości, ale któregoś dnia i tak do niej dojdzie, więc przygotuj się na to teraz. Jednym z pouczeń Swamiego o tej pustce jest: „Znoś wszystko i bądź niczym, słuchaj wszystkiego i nic nie mów, daj wszystko i nic nie bierz, służ każdemu i bądź nikim.” Trudno jest nie mieć żadnej pozycji, być niczym. Tak więc trzeba zadać sobie pytanie 'czym jest to nic?'
Przepraszam, że odszedłem od pytania, które zadałeś, ale uznałem za ważne wyrażenie tych myśli o pustce i uwalnianiu. Jeśli przyjrzysz się całemu temu procesowi odrywania się i uwalniania, odkryjesz, że w rzeczywistości jest to proces naturalny. Faktycznie, nasze zmysły mogą stanowić dla nas stosowną naukę. Na przykład, po każdym wdechu uwalniamy i wydychamy powietrze bez jakiegokolwiek poczucia przywiązania. Możemy nauczyć się postępować dokładnie tak samo z myślami: przyjmować myśl, a następnie uwolnić ją w naturalnym rytmie. Swami mówi, że każdy nasz wdech i wydech jest mantrą Soham czyli 'Ja jestem Bogiem'. Gdy robimy wdech, mówimy So, gdy robimy wydech, mówimy Ham. Zatem, z każdym oddechem proklamujemy naszą jedność z Bogiem, to że nie ma rozdziału między Bogiem i nami, a na dodatek robimy to tysiące razy dziennie! Wszystkie oddechy i każdy z osobna stanowią oświadczenie, że nie ma różnicy między Bogiem i nami oraz że powinniśmy całkiem spokojnie, wręcz z otwartymi ramionami, przyjmować utratę naszego 'ja' i zlanie się z całością. Skoro może to robić nasz oddech, więc i mogą nasze myśli oraz inne zmysły. Możemy nauczyć się puszczać nasze uprzedzenia, nasze bóle, i stawać się pustymi, stawać się otwartymi. Możemy nauczyć się wyzwalać sztywność naszych osobowości, różnice rasowe, wyznaniowe i kulturowe, a w powstałej pustce, nicości, możemy swobodnie wzajemnie sobie służyć. Swami mówi: „Wszystko jest niczym, a nic jest wszystkim.” Gdy nie trzymasz się niczego, co jest tymczasowe, wówczas stajesz się niczym, a nic — jak on mówi — jest wszystkim. Gdy uwalniamy się w nicość i oddychamy 'Jestem Bogiem, jestem Bogiem', wtapiamy się w nicość i stajemy się wszystkim. Jest to wspaniała nauka, lecz trzeba wielkiej odwagi, by wprowadzić ją w czyn i uwolnić własną jaźń. Ilu z nas potrafi powiedzieć: „Nie jestem tym ciałem, nie jestem zawodem, umysłem, rodziną. Jestem niczym, niczym, niczym. Wyzwalam się w nicość, wiedząc że nic jest wszystkim.” Myślę, że jest to dobry moment na zakończenie — przy niczym. Miejmy tylko nadzieję, że nic nie powiedziałem!
[Tłum.: KMB; 2003.02.01]