Moja droga do Swamiego

Miałam około 20 lat, gdy po raz pierwszy usłyszałam o Swamim.

W soboty chodziłam do miejscowego kościoła, gdzie zbierali się ludzie wszystkich wyznań, aby mówić o duchowości i medytować wysyłając światu światło.

Pewnego razu postanowiłam pójść tam we czwartek. W kościele była wtedy jakaś nieznana grupa. Pokazywano obrazy i dzielono się doświadczeniami z niejakim Sathya Sai Babą. Słuchałam, ale jedyną rzeczą, którą zapamiętałam było to, co powiedziała jedna z pań: ,,Potrafi on czynić cuda. Wysłucha cię i dostaniesz to, czego chcesz, szczególnie jeśli prosisz o dziecko. Kocha dzieci". Oczywiście wróciłam do domu i zaczęłam się modlić o wygraną na loterii! Naturalnie, nic z tego nie wyszło! Możecie sobie więc wyobrazić moje zwątpienie. ,,Daje nam wszystko? – myślałam – nie wierzę!" Machnęłam na to ręką nie dając Swamiemu drugiej szansy. I WTEDY ...

W lipcu 1991 r. moja już niemal dwuletnia córka ciężko zachorowała. Miała gorączkę, nie chciała jeść i zwracała wszystko, co udało się jej przełknąć. Nie mogła chodzić prosto; musiała chodzić nachylona w przód, gdyż bolał ją żołądek. Najpierw zabrałam ją na pogotowie, ale zostałam odesłana z pouczeniem, że miała grypę i mam jej podawać Tylenol i inne płyny aż jej nie przejdzie. Następnego dnia coś mi podpowiedziało, aby zabrać ją znów na pogotowie. Ten sam lekarz, który był poprzedniego dnia, ponownie odesłał mnie do domu z takimi samymi pouczeniami.

Minęło prawie pięć dni. Wtedy poprosiłam mamę, by pojechała ze mną do Meksyku (mieszkam w przygranicznym mieście Stanów) z moją córką do innego pediatry. Gdy tam dotarłyśmy i dobry doktor obejrzał córkę, polecił, bym czym prędzej zawiozła ją do wskazanego szpitala (w Stanach), odszukała dr-a Canalesa i powiedziała mu, że moja córka wymaga natychmiastowej operacji wyrostka robaczkowego! Znów więc pojechałyśmy do tego szpitala, a ja poprosiłam o widzenie z dr Canalesem. Gdy przyszedł, zajęło mu mniej niż dwie minuty, by zorientować się, co dzieje się z moją córką i że jest to coś o wiele poważniejszego niż wyrostek. Szkoda, że nie zapamiętałam nazwy choroby. Mogę tylko powiedzieć, że miała odwróconą okrężnicę; zamiast kierować kał do kiszki stolcowej prowadziła go gdzieś do środka, gdzie utykał w jej brzuchu. Była w bardzo ciężkim stanie.

Natychmiast znalazła się w sali operacyjnej, gdzie przejął ją dr Castillos. Pamiętam jak na zewnątrz czekałam na niego i na wiadomości o mojej córce. Gorączkowo modliłam się do Matki Boskiej i Boga Ojca. Wreszcie wyszedł i powiedział, że moja córka jest bardzo chora i nie wie, czy ona z tego wyjdzie, że dopiero czas pokaże. Zapewnił, że będzie poddana intensywnemu leczeniu. Byłam wstrząśnięta! To było jak zły sen.

W gabinecie intensywnego leczenia została skrępowana, aby nie mogła wyciągnąć przewodu kroplówki lub rurki z nosa, którą wprowadzono do żołądka w celu wypompowania całej treści pozostawionej przez niesprawną okrężnicę. Leczenie przebiegało powoli. Zbudziła się i próbowała usunąć z siebie wszystkie przewody. Ciągle trzeba było ją uspokajać. Po trzech dniach mogła już chodzić, ale nie pozwolono jej nic jeść ani pić wody. Żyła tylko dzięki kroplówce. Ale potem jej stan pogorszył się. Lekarze, zarówno chirurg jak i pediatra, byli zgodni co do tego, że nie jest jeszcze gotowa jeść lub pić. Po dwóch tygodniach po operacji jej żyły nie były w stanie dalej utrzymywać przewodów. Była odwodniona, a żyły spuchnięte niczym małe balony w miejscach, gdzie wprowadzano przewody. Pielęgniarka tak wiele razy ją nakłuwała w poszukiwaniu miejsca na wprowadzenie przewodów, a moja córka tak strasznie piszczała. Och, miałam już dosyć. Załamałam się i wybuchłam płaczem nie mogąc dłużej tego znosić.

Udało się im wreszcie wprowadzić przewód i zawieźć ją do jej pokoju. To wtedy modliłam się do NIEGO. W pokoju byłyśmy tylko my dwie. Dotąd modliłam się do Jezusa i mojej ukochanej Matki i Ojca w Niebie, ale cudu ciągle nie dostępowałam. Zawsze słuchali; zawsze ich czułam, gdy zamykałam oczy i modliłam się. Teraz nawet odpowiedzi nie otrzymywałam. Wtedy przypomniałam sobie ,,Ale, ale. Może ten gość... jak go to nazywali: s... s... sheep [ang. owca] Baba?" Mogłam sobie przypomnieć jedynie słowo Baba. ,,To mi wystarczy, nawet jeśli jest Szatanem, złym, kimkolwiek. Potrzebuję cię. Prooooooszę, uratuj mi córkę... odpowiedz mi... jeśli naprawdę potrafisz czynić cuda, oto masz okazję... uratuj moją córkę!" Momentalnie zaczęłam się trząść. Nie mogłam tego powstrzymać. Nie dało się nad tym zapanować. Spojrzałam na drzwi pokoju. Były otwarte, więc przestraszyłam się, że pielęgniarka przyjdzie i zobaczy mnie w tym stanie. Moja córeczka powiedziała wtedy do mnie: ,,Mira (patrz), mira mami (patrz mamusiu)". Po jej oczach zauważyłam, że patrzy gdzieś ponad swoją głowę. Były pełne światła. Pomyślałam: ,,Ach, widzi wszędzie w koło światło; nic wielkiego; światło nie przyprawi jej o wstrząs". Ale potem zwróciła wzrok na mnie i zobaczyłam go w jej oczach! To był ON stojący w pomarańczowej szacie, ze swoją fryzurą afro i rękami swobodnie trzymanymi przed sobą. Byłam zaskoczona! Zamknęłam oczy i ponownie je otworzyłam. On ciągłe był tam w jej oczach i patrzył na mnie! Dalej trzęsłam się a mój umysł krzyczał: ,,Nie, to się nie dzieje, to nie jest rzeczywiste! Nie może być prawdziwe!" Nie wiem jak długo stałam tam przy jej łóżeczku uchwycona poręczy i przeżywając jego obecność. A potem, tak szybko jak się zaczęło, nagle było po wszystkim. Gdy weszła pielęgniarka, stałam jeszcze z otwartą buzią przy rozradowanej córce.

Było już późno. Poszłam spać z myślą: ,,Jutro będzie dobrze; pozwolą jej jeść". Myliłam się. To nie był dzień, na który czekałam. Zarówno dr Castillos jak i dr Canales zgadzali się, że jeszcze nie może jeść, chociaż obaj zauważyli, że wyglądała na szczęśliwszą. Szczęśliwsza czy nie, to mi nie wystarczało. Chciałam, by jadła!

Następnego dnia dr Canales uznał, że może pić wodę. Dr Castillos powiedział jednak, że jeszcze nie pora – walka ego (co za scena!). Biedne pielęgniarki nie wiedziały, kogo słuchać. Chciałam, by posłuchały dr Canalesa, ale postanowiły słuchać dr Castillosa.

W końcu nadszedł trzeci dzień i obaj dobrzy doktorzy zgodzili się, że może już pić wodę! Przynieśli jej kostki lodu! Ale następnego dnia przynieśli już wodę, a kolejnego – zupę! Byłam zachwycona i szczęśliwa. Pielęgniarki pogratulowały dr Castillosowi sukcesu: ,,Było to cudowne uleczenie, dr Castillo, wykonał pan wspaniałą robotę". Zgodziłam się, ale bezgłośnie podziękowałam Babie za sprawienie, że mogła jeść.

Postanowiłam pójść w najbliższy czwartek na spotkanie, aby dowiedzieć się więcej na temat tego człowieka nazywanego Babą. Poszłam tam, gdy córka jeszcze przebywała w szpitalu. Opowiedziałam zebranym moją historię zaznaczając, że nie wiem czy w to wierzyć. Odczułam, że niektórzy są zawiedzeni tym, że nie mogłam uwierzyć iż to Baba przyszedł mi na ratunek, wszak cud był tak oczywisty! Ale mój umysł nie nawykł do fizycznych cudów. Mój umysł przyjmował Boga tylko na gruncie ślepej wiary. Otrzymałam książkę ,,Joga czynu", ale nie zaczęłam jej czytać przez kilka miesięcy. Bardzo mi się spodobała i wciągnęła mnie (na jakiś czas)! Następna książka, jaką czytałam, była autorstwa Rity Bruce i jej męża (nie pamiętam tytułu). Ta wyjaśniła więcej o tym, kim był Swami. Zajęło mi okrągły rok, aby go ostatecznie zaakceptować.

Znów obleciał mnie strach, że była to zła osobowość więc przestałam modlić się do Baby i wróciłam do moich postaci Boga Ojca i Matki. Ale nie czułam ich już! Pomyślałam, że pogniewali się na mnie dlatego, że uwierzyłam i czytałam opowieści o Babie. Płakałam i błagałam o powrót odczuwania mojego Boga! Czując pustkę w środku i rozważając mój problem zaczęłam przeklinać Swamiego (nie wypowiedziałam głośno imienia Baby, od kiedy uznałam go za złego). ,,Boże, dlaczego pomodliłam się do ciebie Babo..." I wtedy, w chwili, gdy wypowiedziałam jego imię... Wypełniło mnie odczucie mojego Boga, do którego tęskniłam przez czas zdający się wiecznością. Opadłam na kolana i już wiedziałam, że Baba jest moim Bogiem! Baba jest rzeczywisty. TO MOJE DOŚWIADCZENIE. To przeżyłam i dlatego nawet teraz wiem, że niezależnie jakie negatywne rzeczy ktokolwiek o nim upubliczni, nie będę tego słuchać, gdyż moim doświadczeniem jest to, że jest on moim Ojcem, moją Matką, moim Jezusem.

Od tamtego przeżycia minęło już dziesięć lat, a ja ciągle kocham go na odległość. Nigdy nie widziałam go osobiście... o ile nie była nim ta osoba, którą widziałam tu w moim mieście w 1995 r. Poczułam wtedy wielką chęć oderwania się od tego ciała, aby połączyć się z duchem tamtej osoby. Nie jestem matką, nie jestem siostrą, nie jestem żoną, nie jestem Normą – słyszałam jego szept w moim umyśle... Ale to już inna historia i na inną okazję.

25 czerwca 2001 r. Norma Garibay

[Z SatGuru tłum.:KMB; ŚM 5/2001