U kresu drogi

Fragmenty z Where the Road Ends (U kresu drogi) Howarda Murpheta. Książka ukazała się w 1993 r. w wydawnictwie MacMillan India Ltd., Madras.



Czy będzie III wojna światowa?

W latach 60-tych, w apogeum zimnej wojny, spytaliśmy Swamiego czy istotnie będzie trzecia wojna światowa, wojna atomowa. Jego odpowiedź była bardzo zdecydowana. ,,Nie, Awatar ten przyszedł wyposażony w boską wszechmoc, aby zapobiec takiej możliwości". Nasze oczy musiały wyrażać wątpliwość, czy tak gigantyczne zadanie może być wykonalne przez tę drobną postać w czerwonej szacie, gdyż powiedział głosem, w którym był spokój i przekonanie: ,,Porażka nie leży w naturze Awatara". Inni ludzie pytali go o to samo i uzyskiwali podobną odpowiedź.

 

Jak Colin trafił do Swamiego

Colin Best, młody technik z australijskiego Sydney, zaczynał odczuwać pustkę w swoim życiu. Pracując dla przedsiębiorstwa produkującego sprzęt elektroniczny, miał dobrą stałą pracę. – stałą aż do znudzenia. Wszystkie światowe rozrywki socjalne, które przez lata wypełniały mu wolny czas, zaczęły mu się wydawać płaskie i bezsensowne. Czuł potrzebę przełamania kręgu uporządkowanych zajęć i podjęcia się czegoś duchowo bardziej obiecującego. Zaczął więc poszukiwania w dwóch kierunkach na podstawie książek, które udało mu się zdobyć. Jednym z kierunków były techniki medytacyjne, a drugim projekcja astralna czyli podróżowanie poza ciałem fizycznym. Nie znał nikogo, kto mógłby mu pomóc, dlatego w swoich studiach opierał się wyłącznie na książkach. Przez całe miesiące wydawało się, że nie zrobił nijakich postępów na żadnym z tych kierunków poszukiwań. I wtedy, pewnego dnia, po około ośmiu miesiącach, udało mu się dokonać nieoczekiwanego przełomu w projekcji astralnej. Stwierdziwszy, że znajduje się poza ciałem fizycznym, tak się przestraszył, że natychmiast do niego powrócił. Ale dalej próbował, za każdym razem posuwając się nieco dalej, aż w końcu podróżował wokół całej ziemi. Było to tak przyjemne przeżycie, że poleciał w koło jeszcze raz i jeszcze raz. W czasie jednej z takich wypraw odwiedził rodziców w Anglii, gdzie się urodził, ale oni byli całkiem nieświadomi jego odwiedzin. Co do medytacji, wydawało się że prowadziła go do nikąd. Dowiódł on jednak, że determinacja i wytrwałość doprowadziła do powodzenia w astralnej projekcji, dlatego pewnego wieczora postanowił podjąć się ostatecznej próby przełomu w medytacji.

Była godzina ósma wieczorem w roku 1972, jak mi powiedział, kiedy zrobił ten desperacki wysiłek przebicia ściany umysłu. Usiadł ze skrzyżowanymi nogami na podłodze przed wysokim lustrem i skoncentrował się na punkcie pomiędzy oczami. Przez dwadzieścia minut dokładnie nic się nie wydarzyło. Potem jednak doznał kilku dziwnych przeżyć dotyczących fizycznego ciała. Pierwszym było obfite wydzielanie śliny w ustach. Kiedy to ustało, po policzkach zaczęły mu płynąć łzy, a po tym naszło go szczypanie w skórze czaszki – jakby chodziły tam mrówki i kąsały, powiedział. Czwartym zjawiskiem było całkowite zniknięcie jego odbicia w lustrze i nastanie w tym miejscu szarości. Coś się dzieje, myślał. Ciekawe co nastąpi teraz. Obcy głos obok niego zapytał:

,,Co chcesz, żeby teraz nastąpiło?"

,,Kim jesteś?" – spytał nieco zaskoczony Colin

,,Przyjacielem."

,,Jak się nazywasz?"

,,Piotr."

,,Acha – powiedział Colin, którego wychowano po chrześcijańsku – Piotr rybak [apostoł]."

,,Nie – odpowiedział głos – on jest na innej płaszczyźnie."

Po chwili milczenia Colin spytał:

,,Skąd mam wiedzieć, że w ogóle jesteś tutaj? Wszystko to może dziać się w moim umyśle."

,,Co mam zrobić, aby przekonać cię, że tu jestem?" – spytał głos.

Po chwili namysłu Colin powiedział:

,,Spraw, aby mój pokój pachniał różami."

,,Czy to wszystko? – zaśmiał się Piotr – to łatwe."

Ale zanim otrzymał dowód, coś kazało Colinowi zapytać, czy na ziemi był dziś ktoś tak wielki jak Jezus Chrystus, albo większy.

,,Tak – odparł Piotr – jest taki ktoś, kto jest większy."

,,Jak się nazywa?"

,,Nie mogę ci powiedzieć."

,,No dobrze, a gdzie on jest?"

,,Tego też nie mogę ci powiedzieć."

,,Dlaczego?"

,,Ponieważ sam musisz go znaleźć."

,,Mam znaleźć? Dobrze, a kiedy go znajdę?"

,,Za piętnaście lat."

Colin obruszył się na to stwierdzenie.

,,Nie mogę tak długo czekać" – powiedział.

,,Cóż, wówczas go znajdziesz" – odpowiedział Piotr.

 

Colinowi nie przychodziło nic na myśl, o co mógłby zapytać, więc odezwał się głos: ,,Porozmawiamy kiedy indziej" i już go nie było.

Colin nie mógł myśleć o niczym innym, niż o tej istocie na ziemi, która jest większa od Jezusa. Nie mógł czekać piętnaście lat. Musi opuścić swoje ciało i odszukać tę wielką osobę, gdzie by nie była. Ale w jakim kraju mogłaby być? Na pewno w Indiach. Tam przecież pojawiali się wielcy jogini i duchowi nauczyciele. Po co czekać piętnaście lat? Uda się astralnie do Indii i odszuka go.

Opuszczając więc swoje ciało siedzące ze skrzyżowanymi nogami przed lustrem, w mig znalazł się nad Indiami; krążył nad tym krajem i patrzył w dół ze swego astralnego ciała. Kiedy tak zastanawiał się, jak mógłby zlokalizować tę wielką postać wśród wielu milionów mieszkańców Indii, nagle wpadł na pomysł. Wspominając świetlaną otoczkę, jaką widywał wokół głów świętych, Jezusa i Marii Dziewicy, namalowanych na szybach okien wielkich katedr w Anglii, pomyślał, że ten wielki człowiek, którego szukał, z pewnością będzie otoczony jasnym światłem. Szybując powoli w swym astralnym ciele nad Indiami, koncentrował się więc na znalezieniu tego jasnego światła.

Niebawem dostrzegł je przebijające blade uliczne oświetlenie, które właśnie włączano w miarę jak ciemność kładła się łagodnie nad Indie. Udał się wprost w kierunku tego światła i mówi, że w mgnieniu oka stał obok czegoś, co wyglądało jak świątynia. Światło znajdowało się wewnątrz, przeszedł więc przez boczną ścianę i zatrzymał się tuż za nią w środku unosząc się kilka stóp nad ziemią.

Powiedział: ,,Zobaczyłem przed sobą niskiego mężczyznę siedzącego na podwyższeniu, ubranego w czerwono-pomarańczową szatę i noszącego czuprynę kręconych włosów. Przed nim na podłodze siedziało wielu wpatrzonych w niego ludzi. Zauważyłem, że kobiety siedziały po jego lewej, a mężczyźni po prawej stronie. Zaraz, gdy wszedłem przez ścianę, odwrócił głowę i spojrzał wprost na mnie. Zapraszał mnie, abym podszedł bliżej, ale jakaś siła przytrzymywała mnie przy ścianie, powiedziałem mu więc, że nie mogę podejść ani trochę bliżej. Wiedziałem, że tylko on mógł mnie widzieć, gdyż ludzie z przednich rzędów wyglądali na zaskoczonych, kiedy skierował głowę w moją stronę. 'Nie mogę podejść bliżej', powiedziałem mu, 'Nie mogę się poruszyć'. Uśmiechnął się i skierował swoją uwagę na ludzi siedzących na podłodze przed nim. Wyglądało to tak, jakby zapomniał o mojej obecności. Przeszedłem więc z powrotem przez ścianę świątyni i zdecydowałem się na powrót do domu. Potem, w ułamku sekundy, znalazłem się znów w moim ciele siedzącym przed lustrem".

Wstając zdrętwiały, usiadł na swoim łóżku i zaczął rozmyślać. Czy widział tę wielką postać, o której mówił Piotr? Jeśli tak, to i tak nie mógł zbliżyć się do niej. Piotr chyba więc miał rację mówiąc o piętnastoletnim poszukiwaniu. Ale jak dalece Piotr był rzeczywisty? Nie przysłał zapachu róż, który przecież obiecał.

Colin przeszedł do kuchni i zrobił sobie filiżankę kawy. Niosąc ją z powrotem do sypialni, o mało nie upuścił filiżanki. Pokój przepełniał wspaniały zapach róż. Siedząc na łóżku, sącząc kawę, myśląc o wizycie w Indiach i widoku człowieka o krzaczastych włosach i odzianego w czerwoną szatę, poczuł jak przepływa przezeń fala błogości i łzy zaczynają spływać mu po policzkach. Wiedział już, że widział obiecaną Wielką Osobę, ale że musi przeczekać piętnaście lat, zanim będzie mógł pójść do jej stóp.

Pod koniec swojego piętnastoletniego wyczekiwania, Colin spotkał dziewczynę imieniem Sue, która miała podobne do jego zainteresowania. Wymieniali książki i przeprowadzili kilka solidnych dyskusji na tematy duchowe. Pewnego dnia Colin chciał zdobyć jakąś książkę i Sue powiedziała mu, że może ją znaleźć w określonej księgarni w Sydney. Otrzymał tę książkę, przyniósł ją do domu i oto co się zdarzyło zgodnie z jego wypowiedzią: ,,Przekartkowałem kilka stron i, wyobraź sobie, było tam zdjęcie czupryniastej postaci siedzącej w krześle. Serce mi zamarło. Teraz znałem już jego imię i adres".

Bardzo szybko potem Colin znalazł się w Prasanthi Nilayam. Siedział u stóp Satya Sai Baby i oglądał z darśanowego rzędu budynek audytorium Poornachandra, który rozpoznał jako świątynię, przez której ścianę przeszedł, by po raz pierwszy zobaczyć Sai Babę. Był teraz rok 1987, akurat piętnaście lat po tym, jak na próżno starał się dotrzeć do stóp Wielkiej Osoby. Jego ,,pierwsze spotkanie" w istocie nie było spotkaniem, a jedynie widzeniem. Teraz, z tajemniczych powodów wykraczających ponad ludzkie rozumienie, nastała właściwa pora, aby stał się wielbicielem Pana Sai.

 

W czwartym wymiarze

[Pewnego dnia John Kelly] siedział na ziemi wśród kilku długich rzędów ludzi, podczas gdy Swami chodził wzdłuż szeregów nabierając słodycze z koszyka niesionego przez jednego z chłopców i rozdając je jako prasad każdej osobie w szeregu. Był to bardzo upalny dzień i szata Swamiego przylepiała się mu do spoconych pleców. John spojrzał w górę i niezbyt daleko od siebie zobaczył pływające nad ziemią dwie promieniejące Istoty o łagodnych twarzach. Następnie zobaczył jak Swami wychodzi z ciała, wznosi się na ich wysokość i wita się z nimi. Wyglądało to, jak powiedział John, jak miniaturowa scena w przestrzeni. Był to dzień hinduskiego święta duchowego, zaś owe dwie istoty przybyły, jak pomyślał John, z jakiegoś wysokiego królestwa, aby złożyć wyrazy szacunku Awatarowi. Podczas gdy rozgrywała się ta scena w czwartym wymiarze, Swami w trójwymiarowym świecie kontynuował w pocie czoła pracę rozdawania prasadu swoim wielbicielom.

Być może tylko Swami i ów jasnowidzący irlandzki Amerykanin widzieli, jak ci dwaj wielcy goście z innych światów pozdrawiali Sai Babę w jego subtelnym ciele. W ciągu wielu lat, jakie upłynęły od tamtego czasu, dowiedziałem się, że Swami może pójść w swojej subtelnej formie do wielu miejsc jednocześnie, podczas gdy w swym ciele fizycznym kontynuuje tę pracę, którą dotąd wykonywał.

 

Święta góra Arunchala

Istnieje silna duchowa więź między Sai Babą z Puttaparti i górą Arunchala (czyt. Arunaćala) czczoną z uwagi na Pana Śiwę. Hinduskie purany zawierają starodawną opowieść, która mówi o tym, jak Pan Śiwa w formie słupa ognia przybył na to miejsce na południe od Madrasu i tutaj słup światła albo ognia zestalił się w postać stożkowej góry czczonej obecnie jako lingam Śiwy. Wielu Hindusów uznaje Arunchalę za najświętsze miejsce w całym kraju i z daleka przyjeżdża tutaj, aby czcić Śiwę. Sai Baba, przez którego promienieje śiwaicki aspekt Brahmana, niekiedy posyła członków swojej trzody, aby uzyskali darśan tego świętego miejsca. Może się zdarzyć, że przekaże im słowne polecenie pójścia tam, lecz częściej jest to pokierowanie wewnętrzne.

Arunachala, podobnie jak Pondicherry, znajduje się jedynie o cztery godziny podróży indyjskim autobusem na południe od Madrasu. Pondicherry leży na wybrzeżu, zaś Arunachala nieco w głębi lądu. [...]

Dzień był bardzo gorący, kiedy pierwszy raz spojrzeliśmy na stożkową górę wznoszącą się stromo 2600 stóp nad równinę. Indyjskie słońce sprażyło niemal do białości trawę, która okrywała spadziste zbocza góry. Zastanawiałem się, czy nie wspomógł tego efektu ogień Śiwy płonący jeszcze wewnątrz góry? Sporadyczne odłamy skalne i luźne głazy biły gorącem. Niemniej, zdecydowaliśmy się wspiąć na górę i udaliśmy się jedną z krętych ścieżek prowadzącą obok grot, z których dwie związane były z wielkim mędrcem, jednym z najwybitniejszych hinduskich współczesnych Mistrzów ducha. Z miejsca u szczytu mieliśmy piękny widok na okolicę wokół tego szczególnego odosobnionego szczytu. Z jednej strony, blisko obrzeży podstawy góry, znajdowało się miasto Tiruvannamalai z pobliskim aśramem Ramany Maharsziego o takiej samej nazwie, jak miasto. Niezależnie od tego, czy opowieść z puran jest prawdziwa czy nie, święta góra ma swoje własne życie. Wydaje się, że spowija ją subtelna, duchowa powłoka, której materiał emanuje z wnętrza góry i promieniuje wewnątrz i poza światową, ziemską okrywę spieczonej trawy i skał.

U podstawy górę obiega w koło wstęga drogi o długości około 8 mil. Drogą tą wędrują pielgrzymi obchodząc górę w kierunku zgodnym z ruchem wskazówek zegara. Powiedziane jest, że ci, którzy obejdą górę, otrzymają dobrodziejstwo i że im surowszy będzie sposób podróżowania, tym większa będzie nagroda. Większość z pielgrzymów idzie piechotą. Ci, co wyżej mierzą, idą te 8 mil boso, podczas gdy zaawansowani wiekiem albo posiadający jakieś fizyczne dolegliwości, przebywają tę drogę pojazdami ciągnionymi przez konia albo nawet taksówką.

Jeden z Hindusów, którego spotkaliśmy przy okazji naszych pierwszych odwiedzin Aranachali, przebył ten święty obchód góry w szczególny sposób i uzyskał prawdziwie szczególny dar. Był to doktor Ezekiel, praktyk medyczny w Tiruvannamalai. Spotkaliśmy go pewnego wieczora, kiedy staliśmy przy drodze wychodzącej z tego miasta. Drogą w naszym kierunku, przy akompaniamencie bicia w bębny, dźwięku talerzy i cymbałów szła grupa ludzi. Musiało być ich z tuzin, a niektórzy z nich nieśli baldachim, pod którym szedł mężczyzna. Byliśmy przekonani, że nadchodzi jakiś książę. Ale kiedy grupa podeszła do nas i zatrzymała się, stwierdziliśmy, że był to prawdziwy książę ducha. Oczy jego jaśniały, uśmiech rozświetlał promienną twarz, a wokół niego roztaczała się nieomylna wibracja kogoś, kto osiągnął bardzo wysoki poziom. Iris [moja żona] tak była przejęta, że przepchnęła się przez tłum ludzi wokół niego i dotknęła jego stóp. Potem wstała i wróciła na skraj drogi, gdzie stałem z [naszą towarzyszką] Ma Tallyarkan. Następnie procesja ruszyła dalej ze swoją radosną muzyką marszową.

Ma Tallyarkan powiedziała nam, że był to dr Ezekiel z grupą swoich wielbicieli. Od niej i od innych ludzi usłyszeliśmy historię jego wędrówki wokół góry i o dobrodziejstwie, jakie otrzymał. Podobno, że leżąc na ziemi, obracał się przebywając w ten sposób całe 8 mil kolistej drogi. Kiedy na końcu podniósł się, stał przed nim Pan Śiwa ze swoją małżonką Parwati (Śakti). Wraz z tą nagrodą darśanu Śiwy-Śakti otrzymał on dar uzdrawiania. Dr Ezekiel wcześniej był zwykłym lekarzem, a teraz leczył mocą duchową. Efektem były cudowne uzdrowienia i dzięki temu ludzie przychodzili do niego wielkimi tłumami. Jego gabinety konsultacyjne nie mogły podołać temu olbrzymiemu napływowi, więc wybrał miejsce w pobliżu drogi ze strony Arunachali przeciwnej do Tiruvannamalai. Było to spokojne, przyjemne miejsce. Chodził tam codziennie około godz. 3-ciej rano i zaraz otaczały go gromady ludzi. Ale ten dobry, współczujący doktor nie miał nieograniczonej energii tak, jak w przypadku Awatara. Dlatego, z czasem, jego witalność i moc uzdrawiania zaczęły zanikać. Wtedy odchodził i przebywał gdzieś w odosobnieniu, dopóki nie wróciło mu dobre zdrowie. W końcu po cichu wrócił do swojej praktyki w mieście. Niemniej i tu ludzie przyciągani jego wysokim poziomem duchowym zaczęli się przy nim gromadzić, traktując go jako swojego guru i chodząc z nim, jak to widzieliśmy tamtego wieczora przy drodze.

 

Technika medytacyjna Ramana Maharsziego

Uczeń siada tak, jak do każdej innej praktyki medytacyjnej: pewny siad, plecy wyprostowane, ciało całkowicie zrelaksowane, umysł, na ile to możliwe, wolny od emocji i myśli. Oczy powinny być lekko przymknięte, co pomaga w utrzymaniu spokoju umysłu. Po kilku głębokich jogicznych oddechach, dla poprawienia wewnętrznego spokoju, uczeń zadaje sobie pytanie: ,,Kim jestem?" Nie powinien próbować sam znaleźć odpowiedzi. Po prostu powtarza mentalne zadawanie tego pytania. Jeśli umysł zwraca się do jakiejś innej myśli lub idei, jak to jest w zwyczaju umysłów, musi on powstrzymać bieg myśli i zadać sobie pytanie: ,,Czyja była to myśl? Kto miał tę ideę?" Umysł odpowie: ,,Ja". Wtedy uczeń wraca do pytania: ,,Kim ja jest?" W ten sposób, kiedy umysł odbiega, zostaje przywoływany tak szybko, jak to jest możliwe do tego jednego pytania ,,kim jestem?" Odpowiedź przyjdzie albo szybko, albo może to zająć bardzo dużo czasu. Ale kiedy już przyjdzie, nie będzie pochodzić z umysłu, lecz z duchowego serca. Medytujący nie pozwala, by przyszła z umysłu. Jeśli umysł próbuje dać odpowiedź, wtedy medytujący pyta: ,,Kto tak pomyślał?" i w ten sposób wraca do ,,ja" i pytania ,,kim jestem?" Odpowiedzi, która przychodzi z serca, nie można ująć w słowa. Wielki Nauczyciel [Ramana Maharszi] powiedział, że przychodzi ona jako prąd świadomości, świadomości kim jesteś. A tej prawdy nie da się wyrazić słowami. Może się zdarzyć, że medytujący początkowo otrzyma tylko cząstkową odpowiedź, albo od razu pełną realizację tej niewyrażalnej tożsamości – tak, jak stało się to z Ramaną Maharszim i później niektórymi jego uczniami. Jest to prosta, krótka droga do samorealizacji dla tych, którzy są do niej gotowi i którym ona odpowiada. Jeśli aspirant stwierdzi, że mu ona nie odpowiada to, jak nauczał ten wielki mędrzec, powinien podjąć bhakti margę, czyli jogę miłości i oddania.

[Tłum.: KMB; Światło Miłości Nr 4 (lipiec 2001), 10–13]