Twarzą w twarz
z Bogiem



Fragmenty książki N. Bhatii

Stowarzyszenie Sathya Sai
Opole 1997


Dane o oryginale:
Dr. Naresh Bhatia, The Dreams & Realities Face to Face with God, Prasanthi Nilayam, 1994.

Copyright ©  Stowarzyszenie Sathya Sai 1997

Przekład i skład komputerowy: K.M. Borkowski (Toruń, V 1997)

Okładka: Ryszard Basak

Rok 1997

Druk i oprawa:

Stowarzyszenie Sathya Sai
ul. Kard. B. Kominka 10/5
45-032 Opole
tel. 077/54-21-15 lub 077/54-60-52

Wszelkie prawa zatrzeżone

Do użytku wewnętrznego Organizacji Sathya Sai w Polsce


Twarzą w twarz z Bogiem


Spis wyjątków z książki N. Bhatii

  1. Dedykacja (fragment)
  2. Pierwszy cud
  3. List do braci
  4. Przepowiednia sadhu
  5. Próby samobójstwa
  6. Poznanie żony
  7. Pierwsza wizyta u Sai Baby
  8. Druga żona z Ameryki
  9. „Specjalni wielbiciele"
10. Śirdi i Sathya jako lekarze
11. Swami wychodzi z obrazu
12. Przywrócenie życia płodowi
13. Zmiana płci płodu
14. Śmierć przeniesiona na psa
    15. Amrita w Rangapatnam
16. Samozapłon trociczek
17. Wibhuti i poprzednie życia
18. Komuniści następni; pióro ze snu
19. Tak kocha Swami
20. Potęga modlitwy
21. Prawda ostateczna
22. Problem wolnej woli
23. Prema Sai
24. Odpowiedzi Swamiego
25. „Mam nowy samochód!"
26. Trzy życzenia
27. Test
28. Posłowie (fragment)


1. Dedykacja (fragment)

    Moim szczerym pragnieniem jest, aby wszyscy przeczytali o osobie, dla której całym sensem życia była tylko MIŁOŚĆ. Jest to MIŁOŚĆ, która emanuje z głębi duszy i ogarnia całe stworzenie. Przyjemności i zmartwienia, jakie spotkały mnie w życiu, dały mi siłę, by mocno wierzyć, że ta MIŁOŚĆ w swojej czystej i wzniosłej postaci jest zasadniczą mocą Boga. Składam więc tę skromną pracę z modlitwami i pokłonami u Boskich Lotosowych Stóp Bhagawana Śri Sathya Sai Baby, który jest MOIM ŻYCIEM, MOIM MISTRZEM I MOJĄ MIŁOŚCIĄ. [vii]


2. Pierwszy cud

    W wieku 2 – 3 lat [autor urodził się w 1951 r.] po raz pierwszy odczułem moc, siłę, litość i obecność Boga. W czasie święta Dźanamasztami, urodzin Pana Kriszny, moja matka robiła wspaniałe słodycze i delicje. Uwielbiałem te rzeczy tak bardzo, że nauczyłem się je przygotowywać samemu i teraz robię je co rok w moim domu. Ale w tamto pierwsze Dźanamasztami, jakie pamiętam, postowałem przez cały dzień i wcale nie czułem głodu. Czułem się tak, jak gdyby Kriszna, mój kochany kompan z Dwaraki, osobiście przez cały dzień karmił mnie mlekiem, curds [zsiadłym mlekiem] i masłem. Chociaż nie zjadłem ani jednego kęsa, czułem, że mój żołądek jest całkowicie pełny. O północy ogórek złożony w ofierze jako prasad sam z siebie przemienił się w słodycz. Ten cud powtarza się w naszym domu rok w rok. W tym młodzieńczym wieku 3 lat Kriszna, mój osobisty Bóg, odcisnął piętno na moim sercu. [1/2]


3. List do braci

    W 1961 r. moi starsi bracia, Basant Bhajja [brat] i Lalit Bhajja, zostali powołani do Armii Indyjskiej i pojechali na ćwiczenia. Czułem wielki ból serca z powodu tego rozdzielenia. Pamiętam, że wówczas swój smutek wyraziłem w moim pierwszym liście. Napisałem tam: „Bhajja, czuję jak gdyby ktoś wyrwał dwie piękne róże z naszego ogrodu, gdzie reszta pąków jeszcze nie rozkwitła". [4]


4. Przepowiednia sadhu

    [W 1967 r. autor przeżył serię dziwnych snów, w których Boska Osoba kazała mu pójść z nią do najpiękniejszego miejsca. Ten ktoś był z autorem przez ostatnie kilka wieków.]
    Nadzwyczaj dziwne zdarzenie z grudnia 1967 r. przyniosło mi pierwsze zderzenie z potęgą prawdy. Pewnego dnia wróciłem do domu na lunch [obiad] i przy wejściu spotkałem jakiegoś sadhu [świętego]. Rozmawiał z moją matką, a zobaczywszy mnie powiedział: „Matko! Ten twój syn wzniesie się na wyżyny. Będzie najszczęśliwszym z twoich dzieci". Będąc zniecierpliwiony i głodny, powiedziałem sadhu, aby sobie poszedł, gdyż nic od nas nie dostanie. Ze złością zwróciłem się do matki prosząc, by się go pozbyła i przygotowała mi lunch, gdyż zaraz muszę wracać do college'u.
    Matka weszła do środka, a ów człowiek zawołał mnie. Powiedział: „Wiem, że masz problem; rozwiążę go". Odrzekłem: „Nie, nie mam żadnego problemu". On wypytywał: „Czy często miewasz sen, który bardzo cię niepokoi?" Proszę sobie wyobrazić moją sytuację! Jeszcze dzisiaj szczegóły tej sceny drobiazgowo tkwią w mej pamięci. Stoję na trawniku przy naszym domu Nr. D-35 należącym do Uniwersytetu Kurukshetra i leje się ze mnie pot. Sadhu spojrzał na mnie litościwie i opisał każdy szczegół tej kochanej osoby z mojego snu. W dalszym ciągu przepowiedział nie tylko przebieg przyszłych zdarzeń mojego życia, ale także opisał ludzi, których spotkam na swej drodze i którzy ukształtują moje życie. Jedną z rzeczy, jakie przepowiedział było to, że nie będę mógł w tym roku zaliczyć programu M.B.B.S. [na stopień naukowy w zakresie medycyny i chirurgii], ale będę musiał odczekać jeszcze dwa lata. W tym szczególnym okresie mojego życia byłem tak pewny swoich zdolności, że powiedziałem mu dumnie: „Nawet jeśli Bóg przyjdzie na ziemię, nie może powstrzymać mojego przyjęcia na M.B.B.S." Sadhu uśmiechnął się i rzekł: „Beta [Synu]! Bóg już chodzi po ziemi w ludzkiej formie". Odpowiedziałem ze złością: „Powiedz mi gdzie On jest! Dorwę Go i powiem Mu, że ze świata zrobił jeden wielki bałagan. Potnę Go na plasterki i zbadam pod mikroskopem. Gdzie On jest? Gdzie jest Bóg?" Sadhu odparł: „Bóg przyjął narodziny na południu Indii, a ty spotkasz Go TWARZĄ W TWARZ NA SWOJE 30-TE URODZINY."
    Jak mógł mój szesnastoletni umysł zaakceptować to wszystko? Jak mój Kriszna mógł wrócić na ten smutkiem ogarnięty świat? Nawet jeśliby miał wrócić, jak by się objawił? Nie mogłem przyjąć żadnej innej postaci niż mój Kriszna. Pozostałe przepowiednie sadhu brzmiały: [wymienione jest 5 przepowiedni]. Każda z tych zapowiedzi jak dotąd spełniła się.
    [...] Ponieważ pani doktor nie była w stanie zapanować nad krwotokiem z mojego nosa, poleciła przewieźć mnie do szpitala. Śmierć wypisana była na mojej twarzy. Matka w szaleństwie pobiegła do naszej domowej świątyni i upadłszy u stóp Kriszny, płomiennie modliła się prosząc Boga o zabranie jej życia i oszczędzenie syna. Z całą matczyną mocą zaczęła czytać Świętą [Bhagawad] Gitę. W chwili, gdy kończyła czytanie Gity – wszystkich 18 rozdziałów – przyszedł lekarz i zaaplikował mi tampony do nosa. Niewidzialna ręka Kriszny, mój wybawca i przyjaciel, wyrwał mnie ze szczęk śmierci dając mi następną dzierżawę życia. Kriszna zamanifestował swoją obecność trzymając moją rękę w czasie, gdy sam nie mogłem nawet jej poruszyć. Pozostawał ze mną dopóty, dopóki nie oświadczono, że już mi nic nie grozi i że mój stan się poprawił. [6]


5. Próby samobójstwa

    Jeden z dopływów płynącej we mnie gigantycznej rzeki miłości rozwinął się w stosunku do pewnego kolegi z klasy. Był o dwa lata młodszy ode mnie i był synem jednego z moich wcześniejszych nauczycieli. Rodzice, przyprowadziwszy go do szkoły medycznej, powierzyli go mojej opiece i chcieli, abym traktował go jak młodszego brata. I rzeczywiście, zawsze darzyłem go taką właśnie miłością. Zbiegiem okoliczności był on fizycznie do mnie podobny tak, że wielu ludzi myślało, że jesteśmy biologicznymi braćmi. Nie mogąc oprzeć się pokusom wieku dorastania, mój przyjaciel popadł w kilka zgubnych nawyków. Moje próby pomocy w zmianie jego zachowań jedynie oddaliły go ode mnie. Różnice między nami osiągnęły taki pułap, że nasza przyjaźń kompletnie załamała się. Będąc do niego bardzo przywiązany, nie mogłem znieść tej straty. Stałem się emocjonalnym wrakiem i w końcu postanowiłem skończyć z życiem.
    Chciałem zabić się prądem, ale w chwili, gdy nacisnąłem włącznik, wyłaczono prąd. Pomyślałem o spaleniu się, ale i ta próba mi się nie powiodła. Ostatecznie zdecydowałem powiesić się. Wziąłem mój skórzany pas, przewiązałem go wokół szyi i skoczyłem. Pas pękł. Ktoś wymierzył mi solidnego policzka mówiąc: „Twoim przeznaczeniem jest żyć i pracować dla Mnie – nie bądź głupcem. Nie możesz umrzeć". Nigdzie nie było widać żywej duszy. Wrócił mi rozsądek i postanowiłem żyć i odważnie stawić życiu czoła. Uświadomiłem sobie jak to się dzieje, że człowiek wpada w sieci niemądrych wytworów własnej wyobraźni i błądzi. Ale to się dzieje, co Bóg postanowi. [13]


6. Poznanie żony

    W pierwszy tydzień marca 1974 r. w naszej szkole medycznej panowało zamieszanie. Mimo atmosfery chaosu i przygnębienia spowodowanego niewypowiedzianym przestępstwem, jakie miało miejsce, ja pozostawałem spokojny i niewzruszony niczym oko cyklonu. W tym rozgardiaszu zobaczyłem ją. Przed moimi oczami ukazała się pomarańczowa tunika i pouczono mnie: „Ona jest dla ciebie". Ponieważ wtedy wiedziałem już kim jest Sai Baba, bez rozsądzania podporządkowałem się Jego poleceniu. 8-mego lipca tego roku otrzymałem najdroższą Poonam za żonę. I spełniła się kolejna przepowiednia sadhu, gdyż „ożeniłem się będąc jeszcze studentem" – sytucji tej nigdy przedtem nie mógłbym sobie nawet wyobrazić. [13]


7. Pierwsza wizyta u Sai Baby

    Pan Osobiście potwierdził i pobłogosławił nasz ślub. Na naszym pierwszym interview 21 września 1981 r. pierwszą rzeczą, o jaką Swami spytał gdy weszliśmy, było: „Co słychać, doktorze?" Ponieważ był to pierwszy nasz fizyczny kontakt ze Swamim, byłem zdziwiony skąd On wiedział, że jestem lekarzem. Odpowiedziałem: „Wszystko w porządku". On spytał: „Kto ci powiedział, żebyś wziął ją za żonę? Było to polecenie Swamiego". Przypomniałem sobie pomarańczową szatę i tamte słowa Swamiego: „Ona jest dla ciebie". Powiedział dalej: „Znam twoją przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Znam przeszłość, teraźniejszość i przyszłość każdego". Potem Baba położył po jednej ręce na każdą z naszych głów i rzekł: „Idźcie i żyjcie bardzo szczęśliwie i długo". [19]
    [27 września 1981 r.] w wewnętrznym pokoju interview Swami potwierdzał [to, o czym rozmawialiśmy dzień wcześniej]: „Doktorze, dzisiaj urodziny". Odpowiedziałem: „Tak, Swami". On znów powiedział: „Dzisiaj urodziny". Odpowiedziałem: „Tak, Swami". I po raz trzeci powtórzył ten sam zwrot, a ja dałem tę samą odpowiedź. Zacząłem mieć odczucie, że ma się zdarzyć coś bardzo ważnego. To, co nastąpiło, było tak wstrząsające, że pchnęło mnie do napisania tej książki. Swami spojrzał mi głęboko w oczy i z naciskiem wypowiedział: „Doktorze, DZISIAJ 30-TE URODZINY, DZISIAJ 30-TE URODZINY, DZISIAJ 30-TE URODZINY". Nagle przeniosłem się o 13 lat w przeszłość, kiedy na Kurukshetrze ów sadhu wypowiedział tę doniosłą przepowiednię: „Bóg już się narodził w Południowych Indiach, a ty będziesz z NIM TWARZĄ W TWARZ NA SWOJE 30-TE URODZINY". Ogrom tego stwierdzenia przyprawił mnie o zawrót głowy. Nie mogłem powstrzymać przypływu emocji, jakie się we mnie zrodziły. Składając głowę na tych Boskich Lotosowych Stopach, znów je zmyłem łzami. Swami pogłaskał mnie, jak najbardziej kochająca matka. Modliłem się do Bhagawana, aby zawsze, zawsze, zawsze trzymał mnie u swoich Lotosowych Stóp.
    Potem Swami spytał: „Czego chcesz? Proś o cokolwiek. Mogę zamienić niebo [eter] w ziemię, a ziemię w niebo". Ta piorunująca deklaracja zabrzmiała jak gdyby emanowała z samych niebios. Odpowiedziałem: „Swami, tylko bhakti [miłość wielbiciela]". Swami rzekł: „Tak, masz w sobie bhakti; bhakti nie jest zabawką, którą Swami może nabyć w sklepie i dać ci. Nie jest to prezent, jaki przyjaciel może dać przyjacielowi. Masz je w sercu; rozwiń je jeszcze bardziej". [79]


8. Druga żona z Ameryki

    Istnieje jakaś bardzo dziwna tajemnica dotycząca mojej rodziny. W czasie tej samej podróży do Puttaparthi z Shamem w grudniu 1983 r., siedzieliśmy na darśanie, gdy podszedł do nas Swami. Spytał mnie: „Gdzie jest syn?" Nie wiedziałem o co, albo o kogo Mu chodzi, gdyż miełem tylko dwie córki. Spytałem więc: „Jaki syn, Swami?" Pomyślałem, że być może Bhagawan pytał o Shama. Wskazałem na niego i powiedziałem: „Tam jest, Babo". Ale Baba znów powiedział: „Nie. Nie on. Gdzie jest twój syn?" Byłem całkiem zdezorientowany. Tylko Swami wiedział o czym mówi. Nie znałem sposobu na rozwikłanie tej zagadki.
    Następnego dnia Swami znów podszedł: „Gdzie jest twój syn?" Odpowiedziałem: „Swami, nie wiem". Następnie spytał: „Gdzie są twoje córki?" Odpowiedziałem: „W Aboharze". On: „Gdzie?" Powtórzyłem: „Swami, w Punjabie w Aboharze". „A gdzie jest twoja żona?" Moja odpowiedź: „Swami, w Aboharze, razem z dziećmi". Z figlarnym uśmiechem Baba spytał: „Gdzie jest twoja druga żona?" Powiedziałem: „Swami, nie mam drugiej żony". Ruszył jak gdyby chciał odejść, po czym odwrócił się z powrotem: „Kiedy wyjeżdżasz?" Odpowiedziałem: „Swami, czternastego (grudnia)". On powiedział: „Acha, czternastego". Całym sercem modliłem się o błogosławieństwa zanim musieliśmy odjechać i przyszły one w postaci długiego i szczegółowego interview z Bhagawanem 9-tego grudnia.
    Trzeciego dnia z rzędu Swami spytał: „Gdzie jest żona?" Znowu odpowiedziałem: „Swami, w Aboharze". „Nie. Gdzie jest druga żona?" „Swami, nigdzie". On powiedział: „Nie, nie. Ona siedzi tam (wskazując na stonę dla pań). Przyjechała z Ameryki". Uśmiechnął się, zaśmiał się, pobłogosławił mnie i poszedł pozostawiając mnie z oceanem myśli zalewających mój umysł dezorientacją i oszołomieniem. Gorąco pragnąłem spytać Go: „Bhagawan, co to wszystko oznacza?" Mogłem jedynie apelować do mojego Pana: Swami, więcej już nie wystawiaj mnie na próbę; mój próg łkania u Twoich Lotosowych Stóp został przekroczony. [22/23]


9. „Specjalni wielbiciele"

    Na grudniowym interview z 1993 r. Swami spytał mnie o sytuację w Punjabie. Powiedziałem Mu: „Bhagawanie, jest bardzo zła". Swami rzekł: „Tak, tak. Jest tam ta cała brudna polityka". Spytałem: „Bhagawanie, co w takich okolicznościach powinni robić wielbiciele Sai?" Swami z dezaprobatą powiedział: „Wszyscy ci, którzy wierzą w Boga i modlą się, są Moimi wielbicielami. Jestem sarwa Nam sarwa Dew swarup – jestem tym Jednym każdego imienia i każdej formy". Jakąż wielką prawdę wyjawił mi Bhagawan.
    Następnie w przypływie wielkich emocji opowiedziałem wszystko, co się wydarzyło w odniesieniu do [nieuzasadnionego] odrzucenia mojej kandydatury na M.D. [tytuł doktora medycyny]. Włożyłem tak wiele ciężkiej pracy i poświęciłem czasu na przestrzeni wielu lat po to tylko, aby w jedną minutę mi to zabrano. Swami z miłością ujął moją rękę i powiedział: „Jakie M.D.? Co rozumiesz przez M.D.? M.D. oznacza M.A.D., M.A.D., M A D [ang. mad znaczy 'szalony']! Cała ziemska sława i chwała to jedynie ego, szaleństwo i nic więcej. Gdzie jest potrzeba M.D., gdy Swami jest z tobą? Nie martw się, Swami zatroszczy się o wszystko". [28]


10. Śirdi i Sathya jako lekarze

    25 września 1981 r. siedziałem w szeregu darśanowym, gdy opadły mnie myśli o niejakim S. Dharam Singhu, jednym z moich pacjentów w Dharangwali. Była godzina 8:50 rano. Miał on zaawansową cukrzycę, a wszystkie nasze wysiłki w celu opanowania choroby spełzły na niczym. Na stopach pojawiły mu się wrzody cukrzycowe, które doprowadziły do gangreny obu nóg aż do kolan. Przed przyjazdem do Prasanthi Nilayam posłałem go do Akademii Medycznej w Amritsarze w celu amputacji nóg dla ratowania mu życia. Siedząc w szeregu darśanowym właśnie rozmyślałem o tym, że po powrocie zobaczę Dharam Singha na wózku inwalidzkim bez obu nóg. W sercu bezwiednie zacząłem modlić się za niego. Gdy tak się modliłem, Swami podszedł prosto do mnie i spytał: „O czym myślisz? Myślisz o Dharam Singhu?" Potem zmaterializował wibhuti dla Dharam Singha i powiedział, że będzie z nim wszystko w porządku.
    Po powrocie do domu poprosiłem brata, aby zawiózł mnie do Dharam Singha, gdyż chciałem mu dać wibhuti, które mu posyłał. Mój brat powiedział: „Nishi, nigdy nie uwierzysz co się stało". Pomyślałem, że być może biedaczysko nie zniósł szoku utraty obu nóg i poddał się śmierci. Brat powiedział, bym udał się tam i zobaczył to sam. Gdy weszliśmy do szpitala, zobaczyłem Dharam Singha siedzącego na swoim łóżku z przykrytą dolną częścią ciała. Usunąwszy prześcieradło oniemiałem widząc obie nogi na miejscu. Najpierw pomyślałem, że były to opracowane przez kogoś wspaniałe sztuczne nogi. Ale to były jego oryginalne kończyny.
    25 września 1981 r. o 8:50 rano w Punjabie zdarzył się wyjątkowy cud. Dokładnie w chwili, gdy w Prasanthi Nilayam Swami podszedł do mnie i pytał o Dharam Singha, w Akademii Medycznej w Amritsarze do dyżurnego lekarza zgłosili się dwaj doktorzy przedstawiając się jako niemieccy lekarze. Powiedzieli, że prowadzą badania nad pacjentami chorymi na cukrzycę i mającymi gangrenę dolnych kończyn. Po zapoznaniu się z przypadkiem Dharam Singha zalecili pewne zabiegi, które miały być prowadzone przez następne siedem do dziesięciu dni. Gdyby nie pomogły pacjentowi, należało wykonać amputację. Jeden z lekarzy był niski z kręconymi włosami, a drugi to wysoki, starszy mężczyzna z brodą. Operacja Dharam Singha została odłożona i zastosowano zaproponowane zabiegi. Niemieccy lekarzy odeszli. Znikli i słuch o nich zaginął. Skutki widziałem na własne oczy. Wszystkie wrzody zagoiły się, gangrena znikła, a nogi stały się prawie normalne. Nie sposób opisać szczęścia, jakie okazywał Dharam Singh. Wygląd tych dwóch doktorów sugeruje, że mogli być to tylko Śirdi Sai i Sathya Sai Baba. Boscy Lekarze dokonali najbardziej zadziwiającego cudu. [35/36]


11. Swami wychodzi z obrazu

    [Doktorzy czekali już tylko na śmierć pani Chopra]. Wszyscy utracili nadzieję. Nie mogłem tak bezradnie stać na uboczu i patrzeć jak umiera. Pobiegłem na nasze wieczorne śpiewanie bhadźanów, gdyż był to akurat czwartek. Tam ogłosiłem, że życie pani Chopra wisi na włosku i poprosiłem naszych braci i siostry Sai, aby razem modlili się o Boską interwencję Swamiego w celu uratowania tej szlachetnej kobiety. W środku mojej wypowiedzi zacząłem płakać. Wróciłem do swojego pokoju i dalej płakałem prawie przez całą noc w intencji pani Chopra.
    W czasie moich porannych modłów nie mogłem się skoncentrować, lecz myślałem tylko o pani Chopra i jej rodzinie. Dokładnie o godz. 5:55 tego rana, 21 sierpnia 1982 r. zobaczyłem jak Swami wychodzi z fotografii w naszym pokoju modlitewnym. Stanął wprost przede mną mówiąc: „Tak wiele myślisz i modlisz się za panią Chopra – Swami pobłogosławi ją". I wszedł z powrotem do obrazu. Natychmiast po tym ze zdjęcia zaczęła płynąć amrita. Zebrałem ją do plastikowej torebki i jak szalony pobiegłem do szpitala. [41]
    [Dalej autor pisze, że w tym samym czasie Swami ukazał się też panu Chopra i jego rodzinie podczas ceremonii Arati i opowiada dalsze dramatyczne zdarzenia, po których pani Chopra zupełnie wyzdrowiała.]


12. Przywrócenie życia płodowi

    [W szpitalu leżała młoda kobieta w ciąży i lekarze stwierdzili, że płód zmarł. Niedoszła matka prosi autora:] „Nie czuję ruchów dziecka. Dlaczego ukrywacie fakt, że dziecko nie żyje? Żałuję tylko, że będę musiała wszystko to przeżywać ponownie zanim będę mogła przeżywać błogość bycia nazywaną `Mamą'. Zaprawdę, kobieta musi płacić zbyt wysoką cenę za stanie się matką". Dwie wielkie łzy zebrały się w jej oczach. Nawet ja nie mogłem powstrzymać się od płaczu. Powiedziałem: „Siostro [tak się doktor do niej zwracał], jeśli cokolwiek stanie się tobie albo twojemu dziecku, uznam że moja czcigodna matka – Święta [Bhagawad] Gita – jest księgą kłamstw. Podrę ją i spalę zanim jakakolwiek szkoda zostanie któremukolwiek z was wyrządzona". Wołałem do mojego Kriszny, aby przyszedł z ratunkiem mojej „siostrze" tak, jak przyszedł z ratunkiem Draupadi [żonie Pandawów, gdy upokarzali ją Kaurawowie]. Wszech-Miłosierny Pan wysłuchał moich wołań. Bardzo szybko urodziła piękną dziewczynkę, w pełni zdrowia i śmiejącą się. Jak szalony pobiegłem do swojego pokoju, upadłem na łóżko, ująłem Świętą Gitę w ręce i całowałem wypłakując łzy wdzięczności. [44]


13. Zmiana płci płodu

    Gdy siedziałem na darśanie w Prasanthi Nilayam, usłyszałem jak Swami dopytuje się o dr Anila, który pojechał do Hyderabadu na poród swojej żony. Wcześniej, podczas naszego wspólnego interview, Swami spytał ich czy chcą dziewczynkę czy chłopca. Dr Anil odpowiedział, że chcą syna. Swami powiedział im, że jego żona nosi dziewczynkę i że jeśli chcą, zmieni płeć płodu. Dr Anil powtórzył, że chcą chłopca, a Swami spytał: „Ty chcesz syna, czy twoja żona chce syna?" Powiedział, że oboje chcą syna. Wtedy Swami rzekł: „O.K. Dziecko zostaje zmienione w chłopca i otrzymacie go 18 grudnia". Dokładnie tak, jak przepowiedział Swami, 18 grudnia 1991 r. urodził się im zdrowy chłopczyk. [46]


14. Śmierć przeniesiona na psa

    Po naszym pierwszym wspaniałym przeżyciu z Bhagawanem w Prasanthi Nilayam, podróżowaliśmy z powrotem do Bangalore taksówką. Przejechaliśmy zaledwie kilka kilometrów, kiedy nagle samochód wyskoczył około stopy [30 cm] w powietrze i usłyszeliśmy piskliwe wycie psa. Krzyknęliśmy „Sai Ram!" Swami właśnie dał mi sygnet więc zajrzałem weń w poszukiwaniu litości. On powiedział: „Miałeś przeznaczone teraz umrzeć, ale przeniosłem twoją śmierć na tego psa". I znaleźliśmy psa rozjechanego przez samochód. [47]


15. Amrita w Rangapatnam

    Po drodze do Mysore [z Bangalore], zatrzymaliśmy się w miejscu zwanym Sri Rangapatnam. Jest to sierociniec prowadzony przez bardzo starego wielbiciela Swamiego nazwiskiem Halgappa. Swami dał mu dwa małe medaliki, z których nieustannie płynie amrita. W świątyni tej złożyliśmy nasze pokłony, poczęstowaliśmy się świętą amritą i pojechaliśmy dalej. [49]


16. Samozapłon trociczek

    Pewnego razu młodszemu synowi mojego gospodarza, który miał około siedmiu lat, opowiadałem o Swamim. Spytał mnie jak się dzieją cuda. Wyjaśniłem mu, że zachodzą po prostu z woli Swamiego. Wszystko może się zdarzyć w dowolnym miejscu. Gdy tylko skończyłem wypowiadać to zdanie, na moim ołtarzu patyczek dhup [rodzaj materiału zapachowego] samoistnie zaczął się palić. Obaj byliśmy bardzo zaskoczeni, a ja powiedziałem chłopcu, że teraz zobaczył na własne oczy cud Swamiego. Pełen podziwu pobiegł po starszego brata, aby i on zobaczył cud. Starszy chłopiec przyszedł i spytał jak patyczek zaczął się tlić. Powiedzieliśmy mu, że zaczął się palić samoistnie. Podczas, gdy rozmawialiśmy, zaczął się tlić także drugi patyczek na dowód obecności Swamiego dla drugiego syna. Innym razem w moim domu przebywało kilku wielbicieli i dźjoti [płomień, lampka], palące się około 1-centymetrowym płomieniem, wystrzeliło na ok. 1/2 m zaskakując wszystkich. Po kilku sekundach wróciło do normalnych rozmiarów. [51]
    [...] Podczas bhadźanów z obrazów zaczęły spadać kwiaty, jeden po drugim. Popiół, który pozostaje po spaleniu trociczek, nie spadał lecz pozostawał zachowując formę patyczków. Niektóre stały pionowo, inne poziomo. To był naprawdę widok godny obejrzenia. [59]
    [...] Inny niezwykły przypadek, jaki mi opowiedział [Dharam Singh], także dowodził obecności Swamiego. Pewnego dnia on i jego rodzina stwierdzili, że z jednego z drewnianych kredensów wydobywa się dym. Przestraszyli się, że nastąpiło jakieś zwarcie w sieci elektrycznej wzniecając pożar. Po otwarciu kredensu zobaczyli trociczki palące się przed zdjęciem Swamiego. Wcześniej, przez cały poranek, nikt nie dotykał kredensu.
    [W mieszkaniu Dharam Singha] trociczki palące się pod obrazami [Baby i Guru Gobind Singh-dźi'ego] wypaliły się i przyjęły formę najświętszego symbolu religii Sikhów, El Omkar, przekazując posłanie Swamiego, że jest tylko jeden Bóg. Każdy, kto to widział, był skrajnie zdumiony. Wieśniacy nigdy już więcej nie przeszkadzali Dharam Singhowi. Udałem się do jego domu następnego dnia i zobaczyłem ten popiół w postaci owego symbolu ciągle jeszcze wiszący w powietrzu. [60]


17. Wibhuti i poprzednie życia

    Po drodze do swojego pokoju Sandeep opowiedział całą historię. Powiedział, że Swami odwiedził go wcześnie rano, ok. godz. 4, i rzekł: „Naśmiewasz się z mojego bhakty [wielbiciela], dr-a Bhatii. Nie śmiej się i nie dowcipkuj. On mówi prawdę. Dzisiaj przyślę szaroczerwone wibhuti (Swami pokazał mu nawet dokładny kolor) do twojego pokoju i w tym samym czasie poślę wibhuti do pokoju dr Bhatii. Czy wiesz, co łączy cię z dr Bhatią? Trzysta lat temu obaj żyliście w stanie Alabama w południowych rejonach Ameryki. Tam uratował ci życie, a w następnym wcieleniu Swami zrobił was prawdziwymi braćmi. Teraz ponownie Swami was połączył. Nie śmiej się. Wierz w to, co mówi dr Bhatia". Natarczywie dopytywałem się Sandeepa czy Swami rzeczywiście to wszystko mu powiedział, a Sandeep odpowiadał twierdząco. Weszliśmy do jego pokoju i zobaczyliśmy wspomniane szaro-czerwone wibhuti na podłodze, półkach, magnetofonie i lustrze. Dr Gupta był trochę pod wrażeniem tego, co zobaczył, ale chciał dalszych dowodów. Spytał mnie, czy w moim pokoju również będzie wibhuti. Powiedziałem: „Proszę pana, jeśli Swami mówi coś w swoim śnie, jest to wyłącznie Jego życzenie i zawsze jest to prawdą". Powiedziałem, że możemy pójść do mojego pokoju i sami zobaczyć wibhuti. Przez całą drogę modliłem się w sercu: [tu następuje tekst sanskrycki]. Znaczy to: „Pojmany żarliwą miłością oddania wielbiciela, Bóg zmienia nawet swoje własne prawa. Naraziłby raczej swój własny honor, niźli dopuścił do splamienia honoru wielbiciela". Prosiłem Pana, aby ratował mój honor w tej godzinie próby. W chwili otwarcia drzwi mojego pokoju przywitał nas wonny zapach wibhuti. Widzialny obłok wibhuti wypełniał powietrze. Przepełniony wdzięcznością cichutko załkałem przed zdjęciem Swamiego. Dr Gupta został zdecydowanie zadziwiony. [53/54]


18. Komuniści następni; pióro ze snu

    Pewnego razu ktoś spytał Swamiego o „komunistów", a On odpowiedział bardzo inteligentnie i dowcipnie: „Communists means come-you-next", czyli „Komuniści znaczy: na-was-kolej". Ten szczegół [dziś] pokazuje dosadnio prawdziwość słów naszego Pana wypowiedzianych prawie trzy dekady wcześniej.
    Myślę, że jeden z największych cudów, jakie mi się przytrafiły, zdarzył się w grudniu 1981 r. Pewnej nocy miałem sen, w którym zobaczyłem Babę siedzącego na krześle w swoim pokoju. Trzymał złoty notes i pisał złotym piórem. Siedziałem na podłodze w pobliżu Lotosowych Stóp Pana. Nagle poczułem wielkie pragnienie poprosić Swamiego o to przepiękne pióro. Swami tylko spojrzał na mnie i powiedział: „Zachłanny facet". Na tym sen się zakończył i przebudziłem się spotykając największą niespodziankę mojego życia. To same złote pióro leżało teraz na mojej poduszce mając atrament na stalówce wskazujący, że dopiero co było używane. Przechowuję ten wielki dar od Pana i będę go zawsze chronił jako wielki skarb. [63]


19. Tak kocha Swami

    [Na interview] Swami zwrócił się do Shama i powiedział: „Dzisiaj urodziny!" i zwinnym ruchem ręki wyczarował piękną branzoletę, którą osobiście założył Shamowi na przegób. „Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin. Żyj bardzo szczęśliwie i długo". Swami zabrał nas obu do wewnętrznego pokoju interview. Większość ze szczegółów tego interview została już opisana.
    Gdy interview dobiegało końca, Swami wstał, a my zauważyliśmy nadzwyczajną promienność i poświatę na Jego twarzy. Zgrabnie zwrócił się do Shama, który stał z Jego lewej strony, i pocałował go. Nie mogłem uwierzyć, że Sham ma takie szczęście. Zaraz, gdy ta myśl przyszła mi do głowy, Swami obrócił się ku mnie i pocałował mnie w lewy policzek, gdyż stałem na prawo od Niego. Następnie nagle Swami zamilkł i znieruchomiał, jak gdyby zagubiony gdzieś w przeszłości. Były to dla nas obu chwile najwyższej błogości. Stojący tak między nami SAI MA [Matka Sai] powiedział do swoich dzieci: „Sham, ty z tej strony (lewej), i Naresh, ty z tej strony (prawej). Kochajcie SAI MA". Gdy posłuchaliśmy Boskiego polecenia i objęliśmy Swamiego, zostaliśmy przeniesieni w świat kompletnego, zupełnego pokoju i błogości. W rzeczywistości to nie wiem, czy w ogóle istnieliśmy przez te chwile, ale kiedy wróciliśmy do naszych śmiertelnych, fizycznych powłok, byliśmy roztopieni niczym lód. Moja lewa ręka znajdowała się pośród tych pięknych loków Ukochanego Bhagawana. Mocno trzymałem włosy Pana. Były miękkie jak aksamit i gładkie jak jedwab. (Przez cały ten pobyt wzrastało we mnie bardzo głębokie wewnętrzne pragnienie dotknięcia włosów Swamiego. Opisywałem głębię tego odczucia Shamowi przy licznych okazjach, a on po prostu uśmiechał się z mojego szaleństwa.) Nie potrafię dostatecznie wyrazić mojej radości ze spełnienia mojego życzenia przez Swamiego. Po tym wszystkim obaj łkaliśmy jak małe dzieci. Swami położył nasze głowy na swojej piersi i wolno, jak kochająca matka, głaszcząc nas powiedział: „Bardzo dobrzy chłopcy. Bardzo szlachetne dusze. Bardzo czyste serca. Swami obu was lubi i obu kocha. Do innych Swami powiada: `Why fear when I am here' [Dlaczego się bać, gdy Ja tu jestem], ale dla was jestem zarówno NEAR [bliski] jak i DEAR [drogi]". Który z wielbicieli nie życzyłby sobie pozostać w objęciach Swamiego na zawsze? Ale Bhagawan na wszystko ustanawia czas i my również musieliśmy opuścić tamten pokój. Całkowicie poddawszy się naszemu ukochanemu Panu i zabierając ze sobą pamięć tych drogocennych chwil, wyszliśmy z pokoju. [65/66]


20. Potęga modlitwy

    Pewnego dnia w Prasanthi Nilayam, gdy wracaliśmy z Shamem z obiadu, spotkaliśmy urokliwego i przystojnego chłopca [Johna z Grecji] w wieku ok. 12 lat; od razu zrobił na nas dobre wrażenie. [... Był śmiertelnie chory na raka. Miał interview. Tego wieczora autor z Shamem prosili Swamiego o błogosławieństwo dla Johna; Swami odpowiedział: „Bez rekomendacji".]
    Przez całą noc Sham i ja modliliśmy się żarliwie za Johna. Do rana nasze poduszki były przesiąknięte łzami. Musiały istnieć jakieś związki z nim z poprzedniego życia, że tak mocno i szybko poruszyła nas jego sytuacja. Następnego dnia znów byliśmy w pierwszym rzędzie na darśanie. Tym razem Johna nie było z nami. Wszechmocny Bóg podszedł wprost do nas i rzekł: „Obaj modlicie się za niego". Nagle obaj z Shamem wstaliśmy, a ja powiedziałem: „Babo, proszę weź moje życie, ale uratuj tego chłopca". Sham zawtórował: „Złóż ten kłopot na mnie". A Swami powiedział: „Jak mam wam to dać?" Prosiłem: „Swami, moja wiara mówi, że Ty jesteś Bogiem. Możesz zrobić wszystko". W sercu modliłem się do Swamiego – Niech moja wiara w Ciebie dzisiaj załamie się, bądź niech Twoja łaska spłynie na tego chłopca. Bhagawan odpowiedział mi: „Tak, wiem że mogę zrobić wszystko, ale każdy musi znosić skutki swoich przeszłych karm [czynów]". Gdy dalej prosiliśmy ze złożonymi dłońmi Bhagawan powiedział: „Wiem, że jego stan jest bardzo poważny. Ciało to jest jak wodna bańka. Przychodzi i odchodzi, przychodzi i odchodzi, przychodzi i odchodzi". W tym miejscu Sham ofiarował życie swojego jedynego syna za życie Johna. Swami spytał: „Czy chcecie syna, czy Swamiego?" Obaj natychmiast odparliśmy: „Swamiego!" Następnie pobłogosławił notes, w którym pisałem ten rozdział autobiografii. Kiedy wróciliśmy do pokoju, John gorąco dopytywał się, czy Swami powiedział coś o nim. Zapewniliśmy go, że Swami z pewnością naprawi jego stan.
    [... Po następnej nocy modlitw i ponownej porannej rozmowie ze Swamim] wieczorem Swami podszedł do nas mówiąc: „Matri nasti, pitri nasti...", „Ani matka, ani ojciec, ani brat – żadnego związku przed urodzeniem. Wszystkie przywiązania po urodzeniu. Dlaczego jesteście tak do niego przywiązani? Ciało odejdzie. Nie przywiązujcie się tak bardzo do śmiertelnego. Miejcie przywiązania tylko do Swamiego. Cały dzień i całą noc modlicie się za to dziecko. Żadnych przywiązań z innymi, jedynie ze Swamim". Potem znów powtórzył: „Ani matka, ani ojciec ..." Następnie pobłogosławił nasze zdjęcia. [...]
    Swami przysłał wiadomość przez Kutumba Rao, że John i jego matka powinni wracać do Grecji. Skierowaliśmy nasze pokorne modlitwy do Bhagawana, aby opiekował się drogim Johnem. Później otrzymaliśmy list z Grecji, w którym John wspomniał: „Moi lekarze są zbici z tropu, ponieważ moja choroba kompletnie ustąpiła". Oto łaska Naszego Ukochanego Pana. To przeżycie uświadomiło mi, że modlitwy rzeczywiście mogą wzruszyć Boga, skłaniając Go do obsypania Jego Łaskami wszystkich. [72-75]


21. Prawda ostateczna

    Ostateczną prawdą, jeśli chodzi o Swamiego, jest to, że jest On BOGIEM. Co do tego nie ma dwóch możliwości. Prawdę tę można osiągnąć jedynie poprzez doświadczenie. Jeśli ktoś wierzy, że jestem uczciwym człowiekiem, wtedy wszystkie świadectwa przedstawione w tej książce mogą prowadzić wyłącznie do tego jednego wniosku. Od dzieciństwa byłem przywiązany tylko do Kriszny i trzeba było pewnego czasu, abym w końcu mógł przystać na fakt, że mój Kriszna powrócił na ziemię w innej postaci. Aby mi to lepiej uświadomić, Swami był tak dobry, że pokazał mi swoje inne świetlane postacie. Istnieje wiele form, ale jest tylko Jeden Bóg. Posiada On wszystkie imiona i wszystkie formy.
    Czytając Świętą [Bhagawad] Gitę, nauczyłem się wielu rzeczy. Jednakże kiedykolwiek dochodziłem do 11 rozdziału, w umyśle rodziły się wątpliwości. W rozdziałe tym Pan Kriszna pokazuje Ardźunie swoją Kosmiczną Formę. Podczas naszego Boskiego interview na moje 30-te urodziny, 27 września 1981 r., Swami zwrócił się ku mnie i spytał: „Doktorze, przez wiele ostatnich lat dużo czytałeś Gitę. Czym jest Gita?" Zupełnie nie udała mi się próba odpowiedzi. Swami ciągnął dalej: „KIEDY BYŁEM KRISZNĄ, pierwsze słowo, jakie wypowiedział Dhritarasztra do Sandźaja brzmiało `Dharma'..." W tym momencie pojawiła się przede mną najbardziej niesamowita wizja. Jej odbicie na zawsze zostanie w moim umyśle. Postacią, która stała przede mną, nie była osobą naszego ukochanego Swamiego, lecz był to Sakszat [Manifestacja] Pana Kriszny. Jego twarz przypominała najwyższego tapaswi [ascetę]; oczy miał tak wielkie, że ledwo mogłem w nie patrzeć. Cerę miał tak ciemną, jak deszczowe chmury, ale biła zeń jakaś eteryczna poświata. W dół spływały olbrzymia biała broda i długie, siwe, kręcone włosy. Widok ten był tak przerażający, że nie wytrzymałem zbyt długo. Wtedy przemienił się znów w naszego Swamiego; potem znów w Krisznę i ponownie w Swamiego. Kontynuował: „...Pierwszym słowem Gity jest `Dharma'; ostatnim słowem jest `Mam' [moja]. Zatem czym jest Gita? `Mam dharmą', moją religią. Jaka jest twoja religia?" Odpowiedziałem: „Hinduizm". On rzekł: „Nie. Jaka jest twoja religia? Religia znaczy Obowiązek, a Obowiązek to Bóg. Zrobiłem cały Wszechświat. Przydzieliłem obowiązek nawet cząsteczkom pyłu. Jeśli ta drobina pyłu wypełnia swój obowiązek, to jest to dla niej Gitą". Jak wspaniałe wyjaśnienie Gity! Chociaż zdobyłem i przeczytałem bardzo wiele komentarzy do Gity, nic nie mogło się z tym równać. Tylko samo źródło Gity mogło w taki sposób ją wyjaśnić.
    Swami mówił dalej: „Teraz uważaj. W rozdziale jedenastym Kriszna pokazał Ardźunie swoją formę kosmiczną. Zastanawiasz się, dlaczego tylko Ardźuna mógł ją widzieć? Dlaczego inni nie mogą jej zobaczyć? Samym tylko powtarzaniem `jedzenie, jedzenie, jedzenie' nie zaspokoisz głodu, nieprawdaż? Musisz podnieść jedzenie ręką i włożyć je do ust, pogryźć je i połknąć. Tylko wtedy zaspokoisz głód żołądka. Przez samo mówienie `Kriszna, Kriszna, Kriszna' nie możesz Go zobaczyć. Musisz widzieć Krisznę jako Boskie Źródło nawet w drobinie pyłu. Jest to kosmiczna forma Kriszny, którą każdy może zobaczyć, o ile wytrwale próbuje ją zobaczyć". Rzeczywiście, wielka to prawda. Wszyscy zobaczymy i odczujemy Krisznę tylko, gdy mamy to namiętne pragnienie, tę wewnętrzną dążność, i kiedy pracujemy nad tym z wytężoną bhakti [wielbieniem] oraz sadhaną [praktyką duchową] przy całkowitym poddaniu się Krisznie. Kogoś może dziwić ta forma Kriszny, którą właśnie opisałem, gdyż nie odpowiada ona zwykłej formie powszechnie przedstawianej na zdjęciach i malowidłach. Opisałem ją jednak wiernie – dokładnie tak, jak została mi pokazana. Tę samą formę Swami pokazał dr-owi Johnowi Hislopowi, który opowiedział mi o swoim przeżyciu. Później otrzymałem inne potwierdzenia tej formy, o których teraz opowiem.
    8 lipca 1982 r. pytałem Swamiego o różnice personalne wewnątrz organizacji Sai. Często na takich nieporozumieniach cierpi praca. Swami powiedział: „Doktorze, Swami dał wielbicielom dziewięć reguł postępowania. Wiem jak wielu nie przestrzega nawet pierwszej reguły, tj. dźapy [ustawicznego powtarzania Imienia] i medytacji. Jak może dana osoba osiągnąć cel, jeśli nie wykona nawet pierwszego kroku?" Ten sondaż pobudził mnie do złożenia cichej przysięgi, że nigdy nie zaniedbam porannej sesji modlitw i medytacji – cokolwiek by się nie działo. Siadam i modlę się nawet, gdy wczesnym ranem podróżuję pociągiem albo autobusem.
    Pewnego dnia obudziłem się o 2:10 w nocy i pomyślałem, że pośpię jeszcze pół godziny, gdyż zwykle zaczynałem modlitwy o 3:00. Kiedy zasnąłem, miałem najcudowniejszy sen. Stałem na drodze, która prowadzi od bramy Gopuram do Mandiru Prasanthi. Swami wyszedł ze swojego pokoju na darśan. Nosił na sobie piękną girlandę, która sięgała Mu do środka klatki piersiowej. Zawołał mnie, więc podszedłem i ukłoniłem się do Jego Lotosowych Stóp. Spytałem: „Swami, co to za girlanda i z czego jest zrobiona?" Swami odpowiedział, że powie mi.
    Nagle zabrał mnie ze sobą w powietrze i obaj zaczęliśmy lecieć. Bez zatrzymywania sie minęliśmy wiele krajów, rozległych oceanów i pasm górskich. W końcu opuściliśmy też Ziemię lecąc mimo gwiazd i galaktyk. Wylądowaliśmy w miejscu przyjemnym i chłodnym z wszędzie widocznymi fontannami. Pełne kwiatów doliny wydzielały egzotyczną woń sprawiając, że czułem się lekko i rześko, niczym poranna kropla rosy. Minęło nas kilka setek Boskich Istot, które kłaniały się Swamiemu. Ciągle nosił tę girlandę. Potem obaj weszliśmy do wspaniałego pałacu, który ze wszystkich stron pilnowały Boskie Istoty. Wnętrze pałacu było absolutnie porywające, co wprowadziło mnie w stan radości i błogości.
    Szliśmy dalej, aż dotarliśmy do rozległego, białego jak mleko oceanu, na którym pływał wielokapturowy wąż. Na wężu tym znajdowała się cudowna kanapa, na której usiadł Swami. Natychmiast gdy usiadł, rozległa się muzyka tysięcy konch i innych instrumentów. Następnie przyszła usługiwać Swamiemu najchwalebniejsza Boska Pani nosząca czerwone sari przetykane złotem. Miała na sobie też wiele złotych ozdób z drogocennymi kamieniami szlachetnymi. Pokłoniłem się tej Boskiej Matce, a ona uniosła rękę w błogosławiącym geście. Gdy się uśmiechała, biły z jej ciała promienie światła oświetlającego cały świat. Zaczęła masować stopę Swamiego i na moich oczach Swami przemienił się w nadzwyczaj promienną Boską Istotę noszącą na szyi ciemny zielono-błękitny kamień. Girlanda ciągle pozostawała na swoim miejscu. Zastanawiałem się, co specjalnego jest w tej girlandzie, gdy wszystko zatrzymało się i stało się doskonale nieruchome. Czułem spokój i wielką lekkość. Było to uczucie najwyższej i niezwykłej błogości. Trwałem w tym stanie bardzo długo. Potem Swami podszedł i zabrał mnie z powrotem na Ziemię.
    Zbudziłem się i stwierdziłem, że jest 5:25. Na myśl, że przespałem swoją sesję modlitewną, ogromnie się zmartwiłem. Wyskoczyłem z łóżka, w pośpiechu wykąpałem się i o 5:50 usiadłem do modlitw. Ale nie mogłem nawet zmusić się do modlitwy, ponieważ złamałem przysięgę. Im dłużej patrzyłem na zdjęcie Swamiego, tym bardziej płakałem. Mogłem myśleć tylko o tym, że popełniłem ogromny grzech.
    Wtedy usłyszałem dzwonki i stwierdziłem, że przede mną stoi Swami w swojej fizycznej formie. Nosił tę samą girlandę, którą miał we śnie. Pobłogosławił mnie i spytał dlaczego płaczę. Powiedziałem Mu, że dlatego że złamałem przysięgę. Wtedy rzekł: „Powiedz mi, dlaczego prowadzisz te poranne medytacje i modlitwy?" Odpowiedziałem: „Swami, aby osiągnąć Ciebie". On spytał: „Co otrzymujesz ode Mnie?" Odpowiedziałem: „Bhagawanie, anandę, błogość, pokój, radość i zadowolenie". Następnie Swami zapytał: „Czy nie otrzymałeś tego dzisiaj?" Powiedziałem: „Swami, jak otrzymałem to, skoro spałem?" Baba spytał: „W czasie, gdy zwykle odprawiasz poranne modlitwy i sadhanę, spałeś. Co działo się podczas twojego snu?" Dopiero wtedy przypomniałem sobie sen: „Bhagawanie, miałem Twój sen". A Swami wypytywał: „Co widziałeś w tym śnie? Dokąd cię zabrałem? Co ci pokazałem? Wszystkie światy i nieba, nawet Lokę [Planetę, Świat] Wisznu z Panem Wisznu siedzącym na Śeszanagu [wężu Śesza] wraz z Dewi [Boginią] Lakszmi, Jego małżonką. Byłeś w Wajkunta Dhamie [Miejscu Wisznu], doświadczając Najwyższej Błogości, Błogości do jakiej tęsknią nawet bogowie. Dlaczego miałbyś opłakiwać czas, który dostarczył ci tak wiele anandy? Nie złamałeś swojej przysięgi. To moim życzeniem było pobłogosławić cię tym przeżyciem. Zatem, nie przejmuj się. Wiem, że gdy odprawiasz poranne modlitwy, doznajesz przebłysków radości w głębokiej medytacji. Stan ten przewyższa wszystko. Jest wtedy tylko światło, błogość i ananda". Zalałem się łzami i upadłem Swamiemu do stóp. „Bhagawanie, spraw abym zawsze odczuwał tę anandę – 24 godziny na dobę". On odpowiedział: „Zrobię to. Niech nadejdzie ten czas. Czekaj. Wypełniaj swoje obowiązki". Spytałem Go: „Babo, co to za girlanda, którą nosisz? Nigdy czegoś takiego nie widziałem". Swami uśmiechnął się i powiedział: „Poczekaj, powiem ci". I zniknął zostawiając mnie z uczuciem najwyższego zadowolenia.
    Później tego samego dnia musiałem wyjechać z Patiali, gdzie mieszkałem, do Aboharu. Dostałem czasopismo „Kalyan" wydane przez Geeta Press w Gorakhpur. W tym szczególnym numerze opublikowano opis, jakim Pan Kriszna przedstawił siebie Udhawie. Czytałem ten magazyn leżąc na sofie w pokoju gościnnym mojego domu. [Córka] Shweta poszła do szkoły, a [żona] Poonam do pracy. [Druga córka] Rachita spała w kolebce, a ja kołysałem ją pociągając dużym palcem u nogi sznurek przywiązany do kołyski. Artykuł bardzo mnie wciągnął. Kriszna opisał każdą część swojego ciała: od podeszw stóp do szczytu głowy. Na sekundę spojrzałem przed siebie i zobaczyłem stojącego przy mnie Pana Krisznę. Objawił się w tej samej postaci, jaką Swami pokazał mi 27 września 1981 r. Myślałem, że mam halucynacje. Szybko usiadłem na sofie, a Pan Kriszna, w swojej jaśniejącej formie, usiadł obok mnie z prawej strony. Potem pojawił się Swami i usiadł po lewej stronie. Nie pamiętam jak długo trwałem w tej błogości nadludzkiej świadomości.
    Zarówno Pan Kriszna, jak i Swami, nosili ów zielononiebieski kamień i tamtą girlandę. Spytałem Swamiego: „Panie, kilkakrotnie pokazywałeś mi te dwa ornamenty. Co jest w nich szczególnego?" Baba uśmiechnął się i dotykając kamienia powiedział: „Kaustubhamani". Odnosząc się do girlandy nazwał ją: „Wajdźajanti mala". Te dwie ozdoby zawsze towarzyszą Panu Wisznu; są częścią Jego stroju. Bhagawan w swoim miłosierdziu pokazał mi te dwie wspaniałe rzeczy.
    Poza darśanem [widzeniem] Pana Kriszny, Swami pobłogosławił mnie też darszanem Śiwy. W pewien czwartek miałem bardzo szczególny sen Swamiego, którym nie podzieliłem się z nikim, nawet ze Shamem. Minęło kilka dni. Po sankirtanie [wspólnym śpiewaniu imienia Pana] w niedzielę, odciągnąłem Shama na stronę i powiedziałem mu, że chcę mu coś wyjawić. On powiedział to samo i poszliśmy do mojego domu. Sham powiedział mi, że tego rana miał bardzo dziwny sen ze Swamim. Powiedziałem mu, że i ja miałem sen o Swamim we czwartek. Kiedy zaczęliśmy opowiadać nasze przeżycia, stwierdziliśmy, że mieliśmy dokładnie takie same sny tyle, że w różne dni. W śnie tym staliśmy na tej samej drodze prowadzącej od bramy Gopuram do Mandiru Prasanthi. Pojawił się tam Swami i zmienił się w formę Śiwy nazywaną Bhajrawa. Była to najniezwyklejsza wizja Śiwy, w której jego absolutnie nagie ciało pokrywał popiół. Jego dźata, czyli zmatowane włosy, były luźne i zwisały; Jego oczy paliły czerwonością. Kiedy na nas patrzył, nasze żony z przerażenia pozamykały oczy, ale Sham i ja pozostawaliśmy spokojni i staliśmy z dłońmi złożonymi ze czcią. Nasz Pan następnie ponownie przyjął naszą ukochaną postać Swamiego i pobłogosławił nas. Jeszcze teraz, kiedy piszę o tym, włosy na mojej ręce jeżą się z podniecenia.
    Moje doświadczenie ze Swamim, gdy podróżowaliśmy do rozmaitych lok, nie było jedynym przypadkiem, że moja dusza opuszczała fizyczne ograniczenia. Wiele razy podczas porannych medytacji zaczynały grać instrumenty muzyczne: muszle, konchy, dzwony, flety. Dusza oddzielała się od ciała i przemieszczała w górę. Przemierzała całe rozległe niebo przelatując nad rozmaitymi miejscami. Niekiedy goniły mnie dzikie psy, ale ja niczym piłka wzlatywałem wysoko w powietrze i skakałem ponad wielu budynkami. Siadywałem na niektórych domach i ponownie wzlatywałem jak ptak. Kiedy wracałem do mojego pokoju, gdzie moje ciało siedziało lub leżało, wstępowałem w nie z poważnym bólem.
    Zacząłem miewać pewne mgliste wspomnienia poprzednich żywotów. Stopniowo wspomnienia te stawały się wyraźniejsze i żywo stawały przede mną moje życia z czasów Ramy i Kriszny. W ostatnim moim życiu byłem świętym odprawiającym surową pokutę po upadku z wyżyn duchowych na skutek pewnych pragnień, których nie mogłem przemóc. Moje związki z różnymi ludźmi w poprzednich życiach opisałem już wcześniej. Wiele razy czułem, że moje serce rozrosło się do takich rozmiarów, że mogłaby wejść do niego cała ludzkość. Moje ręce były tak długie, że mógłbym nimi objąć całe stworzenie. Jaźń przerosła w MIŁOŚĆ.
    Niekiedy moje członki stawały się zimne i bez czucia. W kilku przypadkach pojawiał się biały wąż i chciał atakować mnie w głowę. Przechodziłem przeżycia rozdzierającego bólu i bliskości śmierci. Jednakże kotwica Swamiego i Jego łaska zawsze przychodziły z pomocą i ochroną przed wszystkim i prowadziły mnie przez to wszystko.
    Inne przeżycie zjawiska bycia poza ciałem miałem również w dniu moich 30-tych urodzin. Poprzedniej nocy nie mogłem spać. O północy 27 września 1981 r. ktoś wszedł do naszego pokoju. Wstałem, by zobaczyć kto to jest, i w drzwiach znalazłem Swamiego. Poprosił mnie o towarzyszenie sobie. Chociaż byłem nieco zmieszany późną porą i Jego tajemniczym pojawieniem się, mimo to poszedłem za nim jak posłuszne dziecko. Doszliśmy do Mandiru Prasanthi. Swami zabrał mnie do pokoju na piętrze, gdzie mieszka. Byłem zaskoczony skromnością wyposażenia pokoju. Była tam leżanka, krzesło i kilka innych rzeczy. Awatar kali jugi [obecnego wieku] żył tak prosto. Bhagawan powiedział do mnie: „Dzisiaj są twoje urodziny. Czego chcesz?" Upadłem Mu do stóp i powiedziałem: „Babo, wyłącznie Twojej miłości i błogosławieństw". Swami skrzyżował stopy i trzykrotnie tąpnął. Cały Mandir Prasanthi uniósł się jakieś trzy stopy [jeden metr] w powietrze. Wisiał w powietrzu, a pod nim znajdowało się oszałamiające nagromadzenie milionów klejnotów: drogocennych kamieni, pereł, diamentów, srebra i złota. Skarby wszechświata są pod stopami Swamiego. Widok ten zwyczajnie oszołomił mnie. Wszechlitosny Pan kazał mi wziąć ze sobą dowolną ilość tych skarbów. Stanowczo odmówiłem: „Babo, wyzbyłem się pociągu do tych materialnych przedmiotów. Chcę Ciebie i tylko Ciebie". Wielokrotnie nalegał, bym wziął coś, a ja ciągle odmawiałem. Po tym Swami objął mnie i poczułem się jak zagubione dziecko, które odnalazło matkę. Ogarnęło mnie uczucie pełnej błogości, pokoju i radości. Wszystko było spokojne i pogodne. Trwało to około pół godziny. Potem Swami odesłał mnie do mojego pokoju; była godz. 4:45 rano. Swami dał mi tak wiele przeżyć ze sobą, że nigdy nie będę w stanie wyrazić moich podziękowań za całą Jego łaskę i błogosławieństwa.
    Swami jest Siłą Życia wszechświata. Nic nie może się poruszyć bez Jego woli. Pewnego razu, kiedy podróżowałem autobusem z Patiali do Aboharu, wziąłem książkę Janet Bock zatytułowaną „Tajemnica Jezusa". Opisuje ona w niej pewne ciekawe wydarzenia w 13 zagubionych latach Jezusa, które spędził w Indiach. Było tam kilka zdjęć materializacji Swamiego. Swami dał Janet Bock medalionik z Jego twarzą wyrytą na przedniej stronie. Był bardzo piękny i przez kilka minut wpatrywałem się weń bez zmrużenia oczu. Pojawiło się wtedy wyjątkowe widzenie. Owalny medalik stał się całym kosmosem, w którego środku zobaczyłem bardzo ostry, czarny punkt. Stopniowo punkt ten stał się wyraźniejszy i przeobraził się w uroczą twarz Swamiego z Jego koroną włosów. Wszechświat obracał się wokół Niego. Swami uśmiechnął się czarująco i powiedział: „Patrz, jestem centrum całego stworzenia i wszystko porusza się wokół mnie". Zatonąłem w Jego chwale, a kiedy w końcu ocknąłem się, okazało się że autobus przejechał więcej niż 150 km. Swami pokazał mi, że jest samym rdzeniem wszechświata.
    Wszystkie szlachetne dusze, bogowie i boginie żyjący na ziemi i w niebach, oddają cześć naszemu Panu. Bardzo oświecony człowiek, pewien sannjasin mieszkający w Prasanthi Nilayam kiedyś wyjawił mi wiele tajemniczych rzeczy. Sannjasin ten, który pragnie pozostać anonimowy, dowiedział się o Swamim od innego jogina imieniem Devaria Baba. Powiedział on sannjasinowi, że Swami jest Purna Awatarem, Panem Śiwą i Śakti [Jego małżonką] na ziemi.
    Zdarzyło się, że sannjasin nabawił się czyraka na moczowodzie. Wielu lekarzy starało się mu pomóc, ale bezskutecznie. Zaczął podejrzewać, że jest to rak i poddał się stopom Baby, którego traktuje jako swoją matkę. Swami przyjmuje rolę, w jakiej wzywa Go wielbiciel. Pewnej nocy, gdy spał, Swami przyszedł do jego pokoju i zaczął go masować. Kiedy doszedł do moczowodu, Swami silnie nacisnął na czyrak. Sannjasin poczuł się skrajnie nieswojo, ale zaraz odczuł, że to jego własna matka nim się opiekuje. Następnego dnia rano, kiedy się przebudził, jego problemu już nie było.
    Pewnego razu, kiedy sannjasin siedział w szeregu darśanowym, siedzący obok wielbiciel z Kerali opowiedział mu niezwykłą historię. Ów wielbiciel siedział nad brzegiem rzeki Ćitrawati i czytał książkę Swamiego Paramahansy Joganandy pt. „Autobiografia jogina". Ten wielbiciel z Kerali rozmyślał o opisanym w książce Maha Jogim. Nagle poczuł, że jakiś młody człowiek stuka go w plecy. Człowiek ten spytał, czy rozmyśla o Maha Jogim. Wielbiciel przytaknął. Wtedy przybyły spytał, czy chciałby zobaczyć Maha Jogiego. Po usłyszeniu „tak" powiedział, że to on jest Maha Jogim. Potem obaj poszli do Prasanthi Nilayam na darśan Swamiego. Nieznajomy (Maha Jogi) stanął w pobliżu świątyni Ganeśy poza wewnętrznym dziedzińcem, a wielbiciel poszedł usiąść w szeregach. Gdy Swami wyszedł, poszedł szybko w kierunku nieznajomego i przez pewien czas patrzył w jego kierunku. Po darśanie wielbiciel z Kerali pobiegł do nieznajomego i zapytał, co Swami mu przekazał. Maha Jogi powiedział, że miał pewne problemy duchowe i Swami je rozwiązał. Dla tak rozwiniętych ludzi w istocie nie ma potrzeby dosłownej rozmowy ze Swamim. Cały przekaz informacji następuje drogą mentalną. Powiedział wielbicielowi z Kerali, że Swami jest samym Boskim Źródłem, na którym opiera się całe stworzenie. Poinformował też wielbiciela, że wiele bogów i bogiń przychodzi, by złożyć wyrazy szacunku Swamiemu – Bogowi bogów.
    Pewnego dnia sannjasi modlił się do Bhagawana, aby zawsze trzymał go w towarzystwie wyżej rozwiętych dusz. Pojechał do Haridwaru i zamieszkał tam w aśramie. Pokój dzielił z inną osobą, która miała pewne niezwykłe nawyki. Ta druga osoba nigdy nie spała, lecz całą noc spędzała w stanie przebudzenia i powtarzało się to każdej nocy. Ów człowiek kazał sannjasi spać, gdyż jeszcze nie pokonał swojego snu. Mieszkali razem przez siedem dni. Sannjasi nie mógł znieść duchowych promieniowań współmieszkańca i w końcu poprosił go o wyjawienie swojej tożsamości. Współtowarzysz powiedział sannjasi, że jest nie kim innym tylko Panem Ganeśą. Sannjasi natychmiast upadł do stóp Ganeśy. Pan Ganeśa poinformował sannjasi, że ma wielkie szczęście mieszkać w Prasanthi Nilayam, miejscu zamieszkania Pana Śiwy i Śakti. Sannjasi ten spędział czas z wielu innymi bogami i boginiami żyjącymi w tym czasie na ziemi i wszyscy oddawali cześć Swamiemu.
    Spytałem sannjasi dlaczego na świecie jest tak wiele adharmy [nieprawości], podczas gdy tak wiele żyje tu szlachetnych dusz. I skoro wszyscy ci święci i mędrcy wiedzą, że Swami jest Bogiem, dlaczego nie powiedzieli swoim wyznawcom o Swamim? Sannjasi odpowiedział mi, że czas jeszcze nie dojrzał do takiego objawienia. Wszyscy ci święci zostali poinstruowani przez Swamiego, aby nie wyjawiali, że jest On Awatarem naszego wieku. Ale wkrótce wszycy będą wiedzieli, a przywódcy świata będą gromadnie zjeżdżać do Puttaparthi, aby u Swamiego szukać pokierowania nawet sprawami wagi państwowej. [Rozdz. 11, s. 85-95]
    [Dalej w tym rozdziale autor opowiada o cudach pionowej tęczy (12 IX 1981 r.), twarzy Swamiego na tarczy księżyca, sprowadzeniu lokalnej ulewy dla potwierdzenia wiary autora, powstrzymaniu ulewy nad stadionem Hill View przez podniesie ręki na scenie Shanthi Vedika i stworzeniu (z włosa) żywej kobry, która z kolei została zamieniona w złoto dla wielbiciela w potrzebie.]


22. Problem wolnej woli

    [W czasie jednego z przemówień Bhatia powiedział, że gdyby Baba zabrał człowiekowi tę wolną wolę, nie byłoby przyczyny wszelkiego zła, jaką jest EGO. Potem w kontemplacji „usłyszał", że w ogóle nie ma woli, ani wolnej, ani uwarunkowanej, że wszystko jest wolą Baby. Na uroczystości dźhula (kołyski)] Wszechmiłosierny Pan wszedł i przeszedł obok nas. Kazał mi zrobić padnamaskar [pokłon do stóp], ale ja odmówiłem. Dalej modliłem się do Bhagawana, aby najpierw odpowiedział na moje pytanie dotyczące wolnej woli. Swami miłościwie poklepał mnie po plecach i wypowiedział następujące słowa, które ciągle brzmią mi w uszach: „Bangaru [złotko]. Nic nie jest wolną wolą, wszystko jest Moją wolą". Upadłem Mu do stóp i obmyłem je łzami radości i skruchy. [100/101]


23. Prema Sai

    W 1981 r. miałem niezwykle fascynujący sen. Szedłem za Swamim ścieżką a potem przez wiele różnych pól. W pobliżu były tory kolejowe. Doszliśmy do wioski, a On zaprowadził mnie do jednego z domów. Były tam dwa pokoje. W jednym z nich mąż, żona i syn oddawali cześć Lingamowi [owalnemu przedmiotowi reprezentującemu Śiwę-Śakti] Śiwy i modlili się do Swamiego. Drugi pokój był umeblowany, ale nikt tam nie przebywał. Swami powiedział mi, że jest to dom i pokój, w którym urodzi się Prema Sai. Nazwa wioski brzmiała Gunapalli w regionie (dystrykcie) Mandya w stanie Karnataka. Swami przyjął postać Premy Sai i pobłogosławił mnie. Swami powiedział mi, że byłem pierwszą osobą na Ziemi, której pokazano postać Premy Sai i Jego przyszły dom.
    Wizja ta była tak żywa, że znacznie później, kiedy byłem w Patiali, narysowałem tę postać Premy Sai na papierze. Jego twarz posiadała niewinność dziecka, a włosy miał długie i spływające jak te u Chrystusa. Później, gdy spotkałem dr-a Johna Hislopa i porównywałem opis Kriszny, którego Swami pokazał mi w dniu 27 września 1981 r., wspomniałem też o tym śnie. Swami dał mu [Hislopowi] sygnet, na którym powoli wyłaniała się rzeźba twarzy Premy Sai. Ten obraz dokładnie pasował do szkicu, jaki wykonałem w oparciu o mój sen. Wiele lat później napotkałem zdjęcie Premy Sai w książce, które również pasowało do mojego snu. Jakże pobłogosławione zostało to dziecko Boskiej Matki! [109]


24. Odpowiedzi Swamiego

    Podczas jednego z interview spytałem Swamiego: „Babo, powiedz mi jedną rzecz. Przychodziłeś na Ziemię przez wiele minionych jug [wieków] jako Pan Rama, Kriszna, Buddha, Jezus ... Zawsze uczyłeś człowieka poszukiwania Boga w sobie samym. Czy mógłbym wiedzieć czego poszukujesz Ty w tym świecie?" Swami bardzo spoważniał i powiedział: „Szukam prawdziwego bhakty, ale nie znajduję nawet pojedynczego, któremu mógłbym przekazać wodze Wszechświata, abym mógł odpocząć". Nagle wyrwałem się z pytaniem: „Bhagawanie, mówisz nam wszystkim, abyśmy dostrzegali SAI w każdym w koło. Czy Ty sam nie widzisz swojej własnej Jaźni [Self] w nas? Stwierdziłbyś, że wszyscy jesteśmy Tobą, Swami". Swami obruszył się, po czym przekazał swoje błogosławieństwa w bardzo kochany sposób. Kiedy opuściłem pokój, trząsłem się. Jak śmiałem powiedzieć Panu Panów, co ma robić? Ale jako kochająca matka, Swami po prostu uśmiechnął się z mojej niewinności.
    Pewnego popołudnia Swami pojawił się w moim pokoju, a ja spytałem Go: „Swami, jakie jest źródło chaosu i niepokojów w dzisiejszym świecie?" On odpowiedział: „To, co myślimy, nie wypowiadamy, co mówimy, nie czynimy, co robimy, nie jest tym czego chcemy, o tym czego chcemy nigdy nie myślimy w pierwszej kolejności. Czym jest świat? Jest on nazywany sansarą, co oznacza przychodzenie i odchodzenie. Jest on odzwierciedleniem twojej własnej jaźni. Jeśli wewnątrz twojej jaźni panuje chaos, jak możesz znaleźć spokój na zewnątrz? Poza tym, wszystko na zewnątrz znajduje się w doskonałej harmonii. Słońce, księżyc, wiatr – wszystko stosuje się do praw przyrody. Jedynie istoty ludzkie łamią prawa przyrody i cierpią. Niezadowolenie i dysharmonia we własnej jaźni są rzutowane na zewnątrz jako chaos. Uporządkuj własną Jaźń, a stwierdzisz, że na zewnątrz wszędzie panuje porządek."
    „Innym czynnikiem jest żądza. Na Matce Ziemi jest więcej dóbr, niż wszyscy razem potrzebują, ale zbyt mało na zaspokojenie żądzy nawet pojedynczego człowieka. Na świecie istnieją dwa typy ludzi: ci, którzy mają i ci, którzy nie mają. Gdyby ci, którzy mają podzielili się czymś z tymi, co nie mają, świat ten stałby się bardzo piękny. Nieprawdaż?" Odpowiedziałem: „Tak, Bhagawanie". Rozmyślałem póżniej nad tym problemem. Gdyby bogaci i wpływowi odstąpili jakąś część swoich zasobów w celu zaspokojenia podstawowych potrzeb tych licznych ludzi biednych, świat byłby znacznie szczęśliwszym miejscem do życia.
    [...] Raz spytałem Swamiego o mokszę [wyzwolenie]. Każdy chce mokszy. Niezależnie jak subtelne by nie było pragnienie tej mokszy, ciągle pozostaje ono pragnieniem. Swami powiedział: „Bardzo dobrze. Nie powinieneś zachowywać nawet pragnienia mokszy. Po prostu wypełniajcie swoje obowiązki, a Ja już będę wiedział, co komu należy dać." Zatem, aby wzrastać w dziedzinie ducha, powinniśmy być absolutnie wolni od pragnień.
    Pewnego razu, kiedy Swami opuszczał Prasanthi Nilayam, spytałem Go, co powinniśmy robić, gdy On jest fizycznie nieobecny. Powiedział, że powinniśmy wspominać wszystko, co się dzieje, gdy On tu jest. Myślę, że jest to również właściwa postawa w czasie, gdy jesteśmy fizycznie z dala od Swamiego. [113/115]


25. „Mam nowy samochód!"

    [26 marca 1992 r. w Whitefield] wieczorem Swami zawołał mnie i spytał: „Bhatia, czy widziałeś mój nowy samochód?" Odpowiedziałem: „Nie, Swami". Jak rozbawione dziecko, Swami pokazał mi wszystko w swoim błyszczącym nowym Jaguarze – telewizor, wideo, telefon, lodówkę i wiele innych gadżetów. Byłem podniecony bliskością Swamiego, a on najwyraźniej był rozradowany. Potem przyniósł nam wielką torbę z jabłkami i słodyczami. Naprawdę był to wyjątkowy dzień. [139]


26. Trzy życzenia

    [W czasie rocznicy naszego ślubu, 8 lipca 1992 r. po rozmowie] spojrzałem w górę na Niego, a moje oczy były mokre od łez. Swami spytał: „Dlaczego płaczesz?" Odpowiedziałem: „Swami, są to łzy miłości do Ciebie". On zaś rzekł: „Tak, wiem że mnie KOCHASZ. Ja też cię KOCHAM".
    Poprosiłem Bhagawana, aby w tym dniu przyrzekł mi trzy rzeczy. Baba spytał: „Tak – jakie?" Zacząłem: „Swami, po pierwsze, niechaj ta MIŁOŚĆ płynie między Tobą i mną wiecznie. Jeśli nastąpi przerwa nawet na ułamek sekundy, niech będzie to moja ostatnia chwila". Swami zgodził się i spytał o drugie życzenie. Powiedziałem: „Bhagawanie, nie mogę już żyć bez Ciebie nigdzie indziej. Proszę, zawsze, zawsze, zawsze trzymaj mnie przy swoich Boskich Lotosowych Stopach tylko tutaj." Swami zgodził się również i na tę prośbę. Wreszcie spytał: „Co jest trzecie?" Z największą pokorą i oddaniem poprosiłem: „Swami, proszę osobiście przyjmij mnie na końcu tej podróży". Mój Ukochany Pan wziął moją maleńką rękę w swoją i powiedział: „Obiecuję, tak zrobię. Osobiście przyjmę cię na końcu. Nie martw się. Nie płacz." [143]


27. Test

    Potem Bhagawan wystawił mnie na próbę. Po otrzymaniu odeń tak wiele MIŁOŚCI, zasmakowałem też goryczy Jego milczenia. Ból, jaki odczuwałem w sercu, przejawiał się w moich oczach. Łzy płynęły mi jak rzeki, ale mój Pan był niewzruszony. Kiedy siadywałem na darśan, chciała się ze mnie wylewać poezja. Dziecko wołało o swój udział pokarmu od Matki. [146]


28. Posłowie (fragment)

    Celem, jaki przyświecał mi podczas pisania tej książki, było danie czytelnikowi choćby przelotnego wglądu w majestat i chwałę Boskości. Nigdy jeszcze na Ziemię nie zstąpił tak kochany i troskliwy Avatar. Dał nam On szansę służenia sobie, kochania Go, doświadczania Go. Nie zmarnujmy tej złotej okazji, jaka już nigdy się nie powtórzy. [156]


Do dzisiaj żaden doktor nie przedstawił sposobu na raka. Jaka jest przyczyna powstawania raka? Niektórzy sądzą, że jest on wywoływany żuciem liści betelu [rodzaj orzeźwiającej używki popularnej w południowej Azji]. Inni myślą, że to rezultat palenia papierosów. Jeszcze inni mówią, że przyczyną jest zanieczyszczone powietrze. Prawda jest taka, że te czynniki przyczyniają się w pewnym stopniu, ale nie są źródłem raka. Głównym czynnikiem rakotwórczym jest cukier. Jest tak z powodu chemikaliów używanych w procesie produkcji cukru. Jednym z tych chemicznych składników jest mączka kostna, która po spożyciu cukru może zatrzymać się w dowolnej części ciała. Posiadacie dwa rodzaje krwinek – czerwone i białe. Białe bywają zablokowane w pewnych miejscach ciała i miejsce to staje się źródłem raka. Lekarze mówią, że liście betelu i papierosy są przyczyną raka, ale ilu ludzi, którzy nie stosują tych używek, jest wolnych od raka? Nie mogą one więc być pierwotną przyczyną. Główną przyczyną jest cukier.
— Sai Baba      
Z dyskursu w Poornachandra Auditorium,
Prasanthi Nilayam, 8 X 1983 r.



File translated from TEX by TTH, version 3.33 on 23 Mar 2003.