Wywiad z Al Druckerem

przeprowadzony przez Davida Jevonsa
z Centrum Ramala w Anglii w lipcu 1999 r.
(zobacz też wykład żony Ala, Yaani)


David: Chciałbym zacząć od pytania o tło duchowe. Co wiedziałeś o duchowości zanim zetknąłeś się z Sai Babą?

Al: Wychowałem się w żydowskiej rodzinie w przedwojennych Niemczech. Jako mały chłopiec byłem bardzo pobożnym dzieckiem chociaż moja rodzina nie była specjalnie religijna. Myślę jednak, że moją pobożność bardziej motywowała potrzeba wyrwania się z rodziny niż rzeczywiste dążenia duchowe. Moja matka miała wszystkie te swoje siostry, które kochały mnie i dogadzały mi tak bardzo, że jako małe dziecko po prostu nie dawałem rady tego przyjąć. Jedynym sposobem uwolnienia się z tego wszystkiego było stanie się tak religijnym, żeby zostawiły mnie samemu sobie. Myślę, że zacząłem studiować Torę w wieku zaledwie trzech lub czterech lat.

David: Czy jednak w tych wczesnych dniach był jakiś czynnik lub zdarzył się wypadek, który przebudził twoją duchową świadomość? Co było tą iskierką, która zaprószyła ogień duchowych poszukiwań w tym życiu?

Al: Nie znam żadnego pojedynczego zdarzenia z wczesnego okresu tego życia, ale moje zainteresowania sprawami duchowymi były silnie obecne w poprzednich wcieleniach. Mam pewne sygnały o tym, że w swoim poprzednim życiu byłem sannjasinem Misji Ramakriszny. Wierzę, że tamto życie spędziłem we Francji. Mam pewne wspomnienia z tym związane. Mam również odczucia, że kilka wcieleń upłynęło mi na życiu w Indiach, w grotach Himalajów. W tym życiu aż do całkiem zaawansowaniego wieku nie podążałem ścieżką duchową. Po ukończeniu uniwersytetu na pewien czas świat mnie niejako wchłonął. Włączyłem się do wyselekcjonowanej grupy inżynierów i fizyków, którzy odpowiadali za techniczne kierowanie programami rozwoju amerykańskich pocisków balistycznych i broni jądrowej. Wkrótce otrzymałem jednak wewnętrzne przesłanie, że praca nad tymi broniami masowego rażenia nie była dla mnie właściwa. Tak więc pod wpływem pobudki duchowej nagle, w końcu lat 60-tych, zerwałem z tym programem i pojechałem, by zamieszkać w Esalen Institute, ośrodku rozwoju i transformacji w Big Sur na wybrzeżu Pacyfiku, na południe od San Francisco. Kontrast między Esalen, a poprzednim życiem nie mógł być już bardziej dramatyczny. Radykalnie zmieniłem zawód, najpierw stając się masażystą, potem rolferem*, potem akupunkturzystą, homeopatą, terapeutą psychologii postaci (gestaltyzmu), a w końcu nauczycielem alternatywnej medycyny. Esalen leży z drugiej strony gór względem Tassajara Zen Mountain Center; jest to jakieś 15 mil lotem ptaka. Zwykliśmy chodzić przez te góry na spotkania ze wspaniałym nauczycielem, Suzuki-roshi. Był on naprawdę wielkim świętym i to dzięki niemu zainteresowałem się zenem. Spędziwszy w młodości pewien czas w Chinach, przez długi czas interesowałem się też naukami taoistów. Wydaje mi się więc, że zawsze interesowałem się materią ducha, ale Duch w istocie nie stał się centralnym punktem mego życia aż do czasu doświadczenia w awionetce. Myślę, że znasz tę historię jak dostałem się w straszną śnieżną burzę, a głos Swamiego pojawił się w radiu i poprowadził mnie na lotnisko, które otworzono jedynie na tyle, by ten mały samolot mógł wylądować dosłownie na ostatnich kroplach paliwa. On to uratował mi wtedy życie i zaprowadził mnie do siebie w Indiach, a ja stałem się wierzącym.

David: Największą przeszkodą, jaką musiałem pokonać przy układaniu swego stosunku do Sai Baby, była idea Boga albo Mesjasza inkarnującego się na Ziemi. Dla mnie Bóg był zawsze oddzielny od swojego stworzenia i nigdy nie przyjmował cielesnej postaci na Ziemi. Kiedy ty przeszedłeś tę przemianę?

Al: Widzisz, jeszcze jako dziecko śpiewaliśmy pieśni w języku nowohebrajskim o czasie, kiedy Mesjasz przyjdzie na Ziemię i wszyscy będziemy szczęśliwi. Zawsze wierzyłem, że Mesjasz jest tuż za rogiem i że jest On Bogiem na Ziemi. Tak więc, zawsze czekałem na Niego i zamiast być zaskoczonym, że coś takiego mogłoby się wydarzyć, byłem raczej zaskoczony, że to jeszcze się nie stało. Nie miałem więc uprzedzenia wobec Boga z krwi i kości.

David: We wczorajszym swoim wystąpieniu opowiedziałeś o spotkaniu z pułkownikiem SS w wagonie pociągu, kiedy próbowałeś uciec przed prześladowaniami w Niemczech. Ta imponująca postać ubrana w czarny mundur musiała wywrzeć na tobie piorunujące wrażenie, a jednak mówił ci o Biblii i wypowiedział to zadziwiające stwierdzenie: „Tym razem nie ma Mesjasza, który by cię uratował".

Al: Byłem wtedy dziewięcioletnim dzieckiem i oczywiście byłem przerażony. Kiedy wszedł do przedziału, ze strachu straciłem rozum. Mieszkałem w Kolonii i jechałem przez Niemcy do Polski zatrzymując się po drodze w Berlinie. W Berlinie miałem zamożnych krewnych, którzy postanowili wysłać mnie przedziałem pierwszej klasy, ale — o czym nie wiedziałem — Żydom było zabronione przebywać w takim przedziale. W przedziale byłem sam do czasu, aż pociąg zatrzymał się jakieś dwadzieścia pięć mil za Berlinem, kiedy to pojawił się ów pułkownik. Siedziałem sparaliżowany oczekując aresztowania. Ale on okazał się czarującym człowiekiem. Rozluźnił kurtkę i pozdejmował wszystkie imponujące przedmioty osobistego użytku: czapkę ze znaczkiem czaszki, czarny skórzany pas, rewolwer, bagnet, skórzane rękawiczki, monokl oraz wielkie czarne skórzane buty. Usadowił się wygodnie i powiedział, bym również usiadł wygodnie i nie bał się. W ten sposób, w pewnym sensie stał się dla mnie zwykłym człowiekiem. Mówił mi o Bogu i Żydach, dużo cytując ze Starego Testamentu. Ostrzegł mnie, że zbliża się holokaust i poradził mi, bym uciekał na zachód, a nie na wschód, co oczywiście w końcu zrobiliśmy.

David: W swoim wystąpieniu powiedziałeś, że czujesz iż ten pułkownik to Sai Baba, że Sai Baba przejawił się jako pułkownik, aby cię ostrzec, w istocie by uratować ci życie. Czy naprawdę jesteś przekonany, że tak jest?

Al: Bez żadnych wątpliwości — tym człowiekiem był Swami. Jest to dla mnie teraz bardzo jasne. On po prostu w ogóle nie pasował do charakterystyki SS-mana. Niemożliwe jest, aby ktoś w nazistowskich Niemczech zaryzykował mówienie takich rzeczy, jak on to zrobił, nawet gdyby w ten sposób myślał.

David: Pułkownik SS wypowiedział to zadziwiające stwierdzenie: „Tym razem nie ma Mojżesza, aby cię uratował. Będziesz musiał być swoim własnym Mesjaszem". Jak myślisz, co Swami miał na myśli, gdy to mówił? Jak postrzegasz to przesłanie w świetle tego, co się później stało z Żydami? Jaki cel krył się za holokaustem Żydów?

Al: Chciałbym znać choćby początek jakichś na to odpowiedzi. Nie mam pojęcia, Davidzie, nie mam pojęcia. Jednak w dwóch kolejnych pokoleniach wystąpiły dwie wojny światowe, które zgładziły lub pozbawiły korzeni setki milionów ludzi, a potem nastąpił rozwój broni atomowej i wodorowej, które zdolne są do zmiecenia całej cywilizacji, a Bóg wie, czy nie czekają jeszcze inne szalone bronie zagłady zdolne zniszczyć ludzkość. Wszystko to, nie wspominając już bezsensownej masowej przemocy i horroru nazistowskich Niemiec, Ruandy, Bośni, Kosowa czy Sudanu, dowodzi jak skrajne szaleństwo opadło nas w tej kali judze, oraz jak absolutnie konieczne jest, by w tych mrocznych czasach przyszedł Awatar i uratował człowieka przed nim samym. Ludobójstwo Żydów jest tylko zewnętrznym objawem obecności ludobójczych impulsów i niepohamowanego gwałtu wewnątrz naszych własnych serc. Swamiego sposób zaradzenia temu stanowi polega na skierowaniu nas ku światłu; mówi On: „Pamiętaj o Bogu, zapomnij świat, nigdy nie bój się śmierci". Uczy jak mamy odsunąć cień na tył i skupić się na rzeczywistości, a nie obłędzie. Jeśli zakładamy okulary naszej miłości, świat staje się dla nas miłością. Taki mamy przydział w tym błogosławionym czasie Awatara. Jeśli chodzi o Mesjasza, pewnego razu miałem okazję spytać Swamiego, czy jest On Mesjaszem, na którego czekamy. Odpowiedział: „Nie jeden Mesjasz. Wszyscy jesteście Mesjaszami. Jesteście zdolni wyratować siebie, a także innych". Innymi słowy, On będzie kierował rydwanem, On będzie kierował nas od wewnątrz. Ale jest to nasza praca i otrzymaliśmy wszelkie zdolności do przemiany wewnętrznych wrogów żądzy, nienawiści, zazdrości itd., zanieczyszczających nasze serca, w boską miłość, jaką jest Swami, a tym samym uratowania się. Mnie osobiście Swami dał okazję do oczyszczenia się z większości prześladowczych wspomnień nazistowskich Niemiec. Wiąże się to z pierwszym przypadkiem, kiedy musiałem zupełnie nieoczekiwanie opuścić Indie. Opowiem tę historię. W 1981 r., po tym jak odbyłem jakieś piętnaście podróży do Swamiego, polecił mi przyjazd i zamieszkanie na stałe w Prasanthi Nilayam. Wróciłem i wyzbyłem się wszystkiego w Ameryce; sprzedałem lub oddałem wszystko, co posiadałem i po kilku miesiącach byłem znów w aśramie. Na Jego polecenie miałem zrezygnować z obywatelstwa USA i zostać obywatelem Indii. To miał być koniec mojego życia w Ameryce! Rozpocząłem więc proces indyjskiej naturalizacji i ułożyłem sprawy tak, by otrzymać indyjskie obywatelstwo w dniu moich 60-tych urodzin, ponieważ jest to szczególnie pomyślny dzień. Zaplanowałem sobie na ten dzień przyjazd do Bangalore w celu zaprzysiężenia, a także aby kilka dni później wygłosić referat na konferencji rektorów wszystkich indyjskich uniwersytetów. Miałem mówić o Programie Świadomości, sześciu kursach realizowanych wyłącznie na Uniwersytecie Swamiego, które obejmują cały zakres ludzkiej wiedzy (humanistyka, nauki ścisłe, sztuki piękne oraz duchowa i religijna historia świata) i które musiał zaliczyć każdy uczeń przed maturą. Maczałem palce w przygotowywaniu tego programu. Wtedy Swami przebywał w Brindawanie, niedaleko od Bangalore. Tamtego ranka, gdy siedziałem w swoim pokoju pracując nad referatem, do drzwi zapukał policjant i poinformował mnie, że jestem aresztowany! Możesz sobie wyobrazić jaki przeżywałem szok i niedowierzanie. Wyglądało na to, że uznali mnie za agenta CIA, który będzie zagrożeniem dla kraju, jeśli stanie się jego obywatelem. Policjant miał nakaz przewiezienia mnie do odległego o 200 km Anantapuru. Nalegałem, że muszę najpierw spotkać się ze Swamim. Zadziwiające, ale udało mi się to. Jest to cudowna historia, teraz jednak nie mogę jej opowiedzieć. Gdy spotkałem się ze Swamim, On powiedział mi mimo moich gorączkowych sprzeciwów, że owszem jestem CIA i że będzie najlepiej, jeśli opuszczę ten kraj. Potem wyjaśnił, że CIA znaczy Constant Integrated Awareness (stała integralna świadomość) i że powinienem zadzwonić do naczelnika w Anantapurze. Zadzwoniłem do tego urzędnika i, ku mojemu zaskoczeniu, sam odebrał telefon, co w Indiach jest bardzo niezwykłe. Kiedy powiedziałem mu, że Bhagawan poradził mi opuścić Indie, dał mi osiem godzin na wyjazd z kraju. Był to dzień, w którym miałem stać się obywatelem Indii zrzekając się obywatelstwa USA i dzień moich 60-tych urodzin, a życie moje w jednej chwili zostało całkowicie odwrócone! Nie miałem żadnych pieniędzy, nie miałem biletu, nie miałem wizy wyjazdowej. Jednak w jakiś cudowny sposób Swami wszystko to załatwił i znalazłem się w samolocie lecącym nie gdzie indziej, lecz właśnie do Niemiec. Z funduszami, jakie udało mi się zdobyć, nie mogłem polecieć dalej. Zamieszkałem u niemieckich znajomych spotkanych w aśramie. W czasie wojny on służył w Wehrmachcie, niemieckim wojsku, a jego żona przewodziła żeńskiemu skrzydłu Hitlerjugend [młodzieżowej organizacji NSDAP]. Spędziliśmy razem miesiąc na intensywnych dyskusjach czasów wojny i oczyszczaniu całej naszej starej karmy. Przedmiot ten został całkowicie wyczerpany, my staliśmy się sobie bardzo bliscy, a całe doświadczenie wojny zostało odstawione na spoczynek. We wczorajszym wystąpieniu wspomniałem o czystym świetle, jakie emanuje z oczu dzieci ze szkół Swamiego. Mam wyraźne odczucie, że wiele z tych dzieci jest odrodzonymi duszami istot, które zginęły w gazowych piecach Oświęcimia. Pamiętam, kiedy byłem w Polsce jako mały chłopiec, studiowałem Torę z pewnym starym rabinem. Było w tamtej klasie około tuzina innych chłopców. Byli oni dość oddani tym studiom, ale po zajęciach zachowywali się bardzo swobodnie i byli szczęśliwi i naprawdę przyjaźni w stosunku do tego niemieckiego chłopca, który zjawił się pośród nich. Ciągle jeszcze wyraźnie pamiętam swoje zaskoczenie na widok niezwykłego światła, jakie zdawało się wypływać z ich oczu. Teraz byli tu ponownie, tym razem z Babą, i z pewnością wybaczyli wszystko, co im wyrządzono w przeszłości. Osobiście mam pełną jasność, że nawet gdyby Adolf Hitler siedział tutaj przede mną, widziałbym jedynie pełnię i doskonałość esencji jego jestestwa, a nie dbałbym o horror, jaki reprezentuje w swoim szaleństwie jako osobowość spłodzona w świecie.

David: Jak dużo czasu zajęło ci rozpoznanie boskości Sai Baby? Moja droga była bardzo powolna, wymagająca wielu wizyt, z wielu wątpliwościami i testami. Jak to przebiegało u ciebie?

Al: Pokochałem Swamiego od pierwszego wejrzenia. Po prostu go kochałem. Jak już powiedziałem wczoraj, po raz pierwszy zobaczyłem Swamiego w Audytorium Purnachandra podczas Mahaśiwaratri, jednego z większych świąt Indii. Bezpośrednio przed Jego wyjściem miałem to bardzo wyraźne i znaczące przeżycie déjá-vu, powrót do nazistowskich Niemiec. Była tam cała masa flag i symboli swastyki, która oczywiście była symbolem nazistowskich Niemiec, hasła na transparentach powieszonych na ścianie podobne do tych, których używali naziści, a kiedy Swami zaczął przemawiać, niektóre z Jego wypowiedzi były te same, które mówił Hitler! Potem ocknąłem się i uświadomiłem sobie, że oto tutaj jest ostateczne boskie dobro i że w swoim życiu przeżyłem zarówno ostateczne dobro, jak i ostateczne zło. Obaj używali nieco podobnych zewnętrznych form, obaj używali po części tych samych wyrażeń, obaj używali po części tych samych symboli i haseł, obaj mieli podobne maniery. Podczas dyskursu, który Swami wygłosił tego dnia, powiedział, że nie ma pożytku z chodzenia po polu i kopania dziesięciometrowych dołów w poszukiwaniu wody. Możemy przekopać całe pole i nic nie znaleźć. Powiedział, że aby znaleźć czystą wodę, mamy wykopać jeden dół, ale musimy kopać go głęboko. Jeśli chcemy poznać rzeczywistość tego Awatara Sai, musimy podejść doń blisko i kopać głęboko. Siła tamtego doświadczenia była tak wielka, że pozostało ono świeże do dziś.

David: Przebywałeś tak blisko Swamiego; czy sądzisz, że to dzięki twoim uczynkom w poprzednich żywotach, czy w tym życiu?

Al: Nie wiem. Mogę tylko powiedzieć, że nie ma niczego w tym życiu, o czym bym wiedział, co miałoby jakiś związek z tym nadzwyczajnym przywilejem.

David: Obaj znamy ludzi, takich jak ty, którzy byli bardzo blisko Swamiego a potem nagle tracili łaskę i zostali wyrzuceni z aśramu. Mam wrażenie, że bezpieczniej jest nie zbliżać się zbyt mocno do Swamiego, niejako kochać go na odległość. To niemal tak, jak zbliżyć się zbytnio do ognia i poparzyć się. Jak ty czujesz te rzeczy?

Al: Kiedy przychodzi ta niszcząca chwila spopielenia, jest ona absolutnie nieoczekiwana — tak, jak było w przypadku zdarzenia z moich 60-tych urodzin, o którym dopiero co mówiłem. W pewnym sensie jest to niczym nasza postawa w stosunku śmierci. Myślimy, że śmierć jest czymś rzeczywistym i że każdemu się przytrafi, ale tak naprawdę nie wierzymy, że spotka nas! Oczywiście, w przekonaniu tym tkwi podpowiedź, że w rzeczy samej śmierć nie jest rzeczywista. Podobnie jest z ciemną stroną duszy. Wiemy, że ludzie przeżywają okresy wielkich duchowych wstrząsów, ale myślimy, że tak dobrze panujemy nad naszym życiem lub mamy tyle łaski boskiej, że takie klęski po prostu nie mogą nas dotknąć. Ale zaskoczeniem jest to, że kiedy to się zdarzy, okazuje się czymś zupełnie innym niż to, czego się obawialiśmy. Oto inna taka historia z nieoczekiwanym skutkiem. Pewnego ranka otrzymałem wiadomość, że mam się zgłosić do głównego biura aśramu. Trzeba wiedzieć, że wtedy byłem wykładowcą w Instytucie Sathya Sai, a przy tym byłem tam jedynym człowiekiem z Zachodu. Swami kazał mi też prowadzić kółka studyjne dla mieszkańców aśramu oraz dla kadry i studentów na Uniwersytecie. Wtedy także wygłaszałem mowy dla przybyszów z Zachodu, którzy odwiedzali aśram. Było więc, wiele okazji do potknięć i popełniania błędów. Ale w tym szczególnym zdarzeniu nie było nawet błędu. Nic nie zrobiłem. Mimo wszystko, poszedłem do biura, a było to przed porannym darśanem, i czekałem na przyjście kierownika biura. Przyszedł wprost od Swamiego, gdyż jedzą razem śniadanie. Podszedł do mnie i mówi: „Zbierz swoje rzeczy i wyjeżdżaj. Ma cię tu nie być do południa!" Powiedziałem: „Nie być mnie tu — co masz na myśli?" On odpowiedział: „Mówi się ci, że masz wyjechać. Masz się wyprowadzić". Wszystko to działo się po trzech latach mieszkania w aśramie. Spytałem: „O co w tym chodzi?", ale on odparł: „Polecono mi nic ci nie mówić". Wróciłem więc do swojego pokoju i powiedziałem w myślach: „Swami, co ja zrobiłem? Nie rozumiem tego. Muszę wyjeżdżać, a całe moje życie jest tutaj. Gdzie mógłbym pójść? Tu jest moje miejsce. Gdzież indziej mogę żyć?" W tamtym czasie miałem bogatą bibliotekę liczącą ponad 500 książek. Zacząłem pakowanie i wybieranie kilku ulubionych książek, które chciałem zabrać ze sobą. Wziąłem do ręki zbiór poezji Śankary, otworzyłem i przeczytałem: „Matko, jak możesz być tak okrutna dla swego syna, jesteś moją Matką jak więc możesz nie kochać swego syna?" W jakiś sposób wiedziałem, że nie przypadkiem natknąłem się na ten wiersz. Właśnie wtedy przyszła wiadomość, że mam pójść i spotkać się z dr Gokakiem, który wtedy był prorektorem Uniwersytetu i który był też moim szefem. Powiedział mi, że Swami był bardzo ze mnie niezadowolony i że mam odejść. Powiedziałem: „Co to wszystko znaczy, doktorze Gokak?" Odpowiedział, że powiedziano mu, aby mi nie mówił, jednak dodał, że Swami był niezadowolony z czegoś, co powiedziałem na publicznym spotkaniu. Wróciłem do mieszkania i kontynuowałem pakowanie, kiedy wezwał mnie Profesor Kasturi. Kasturi i ja byliśmy jak ojciec i syn. Spędziłem z nim wiele czasu. Kasturi powiedział: „Drucker, doigrałeś się!" Powiedziałem: „Cóż to takiego, co niby zrobiłem?" On odparł: „Swami mówi, że rzucałeś słonymi kawałami przed obcokrajowcami". Powiedziałem: „To jest zwyczajnie niemożliwe, Kasturidźi, to absolutnie nieprawda". Kasturi powiedział, że Swami otrzymał list od pewnej Niemki. która doniosła mu o tym fakcie. Powiedział też, że on (Kasturi) otrzymał list od tej samej kobiety z prośbą o przedstawienie mnie. Nie mam pojęcie kim była ta kobieta. Poszedłem na mój ostatni darśan i kiedy tam siedziałem, podszedł do mnie Swami i rzekł: „Jesteś Śurpanakhą". Śurpanakha to imię demonicy z Ramajany. Była siostrą Rawany, a kiedy napotkała Ramę i Lakszmanę, tak mocno ich zapragnęła, że w przypływie zazdrości próbowała zabić Sitę. Lakszmana interweniując oszpecił ją przez obcięcie mieczem najpierw nosa, a potem uszu. Ona wróciła do brata Rawany w celu zebrania armii demonów, aby się pomścić. Rawana dziwił się, że tak długo czekała pozwalając obciąć sobie zarówno nos, jak i uszy więc spytał ją, dlaczego nie uciekła. Odpowiedziała, że ci dwaj książęta byli tak piękni, iż nie mogła od nich oderwać oczu! Kiedy Swami nazwał mnie Śurpanakhą i powiedział, że odetnie mi nos, zareagowałem mówiąc: „Och Swami, jesteś tak piękny. Muszę pozostać dotąd, aż mi obetniesz także uszy!" Była to właściwa odpowiedź. Swami roześmiał się i powiedział, że mogę zrobić padnamaskar. Dotknąłem jego stóp i to był koniec incydentu. Minął i pozostałem w aśramie. Był to jednak dla mnie sygnał ostrzegawczy, że w każdej chwili mogę zostać wyrzucony — czy będzie po temu powód, czy nie. I, jak wiesz, później to mi się rzeczywiście przytrafiło. Zawsze uznawałem, że Bóg może zabrać mi wszystko. Oczywiście, jeśli On cokolwiek zabiera, to jest to fałszywe i postępuje tak w celu odsłonięcia prawdy. Jednakże my, pogrążeni w ułudzie, myślimy, że zabiera nam wszystko wartościowe. Słyszałem, jak Swami mówi o trzech zerach, o zredukowaniu wielbiciela do nicości, o zabieraniu ich dóbr, ich związków rodzinnych i ich reputacji w celu przygotowania ich do wyzwolenia. Jestem na to gotów.

David: Bez wątpienia, fakt, że Swami w końcu wyrzucił cię z aśramu, musi być dla twojego najwyższego dobra, ale jak sam myślisz, po co to zrobił? Czy sądzisz, że przygotowuje cię na wyzwolenie?

Al: Zawsze wierzyłem, że te trzy zera znaczą, że Bóg może zabrać mi każdą światową rzecz, ale że nie może On zabrać mi Boga. Czciłem Swamiego jako Boga i w tym czasie zostałem wyrzucony z aśramu. Odczułem wtedy, że nawet Bóg został mi odebrany. Czułem się kompletnie rozbity, bez żadnych korzeni. Byłem przekonany, że nie ma dla mnie żadnej egzystencji. Ale potem odkryłem coś. Nie ma możliwości, aby Bóg mógł zostać mi zabrany. Tylko formy Boga już nie było przed moimi oczami — to wszystko. To odkrycie nie przyszło natychmiast. Pokonanie odczucia, że coś przerażającego mi się przydarzyło, zajęło mi około roku. Niemniej, w tym okresie doświadczyłem wielu znaczących aktów Łaski, włącznie z wielokrotnym byciem w pokoju interview ze Swamim. Było to bezpośrednie przeżycie; nie był to sen. Był to stan przebudzonej świadomości. Siedziałem tam, a Swami tu i rozmawialiśmy. Nie było to mniej rzeczywiste niż rozmowa, jaką prowadzimy teraz. Wiem teraz, że Swami nigdy nie odbierze mi siebie.

David: Ann i ja zawsze oddzielaliśmy formę, którą nazywamy Sai, od Super Sai. Bardzo lubimy odwiedzać Sai, tj. fizyczną formę Sai Baby, ale jednocześnie uznajemy, że Super Sai, tj. wszechobecna postać Boga, jest z nami w każdej chwili życia i w rzeczy samej jest tutaj w tej chwili. Dla nas to Super Sai jest Bogiem, któremu ufamy i w którego wierzymy, i z którym nie mamy konfliktów. Wydaje mi się, że konflikty takie, jakich ty doświadczyłeś, pojawiają się jedynie wtedy, gdy zbliżamy się do formy i musimy z nią się związać!

Al: Cóż, Davidzie, musimy chcieć być blisko i nawet ryzykować wyrzucenie. Nawet jeśli to się zdarzy, odkryjemy że w istocie nic się nie zdarzyło. Jak mogłoby cokolwiek kiedykolwiek stanąć między Swamim i Jego wielbicielem? Jest On czystą miłością i gorąco pragnie, abyśmy wszyscy przyszli bardzo blisko. Jednym z powodów, dla których Swami daje nam wibhuti, jest przypomnienie nam, że popiół jest jedyną rzeczą, jaka ocaleje w ogniu. Musimy chcieć zrobić to, co potrzeba, aby zostać strawionymi przez Jego ogień i zrealizować prawdę o tym, kim naprawdę jesteśmy, a czego nic nie może dotknąć.

David: Czego doświadczyłeś żyjąc dziewięć lat na wygnaniu, tak długo z dala od Sai Baby, po tak bliskiej z nim styczności?

Al: Przez te wiele lat, jakie spędziłem w aśramie, czułem się rzeczywiście bardzo bliskim Swamiemu. W pierwszych latach Swami rozmawiał ze mną codziennie. Byłem więc traktowany jako osoba bardzo szczególna. Zaś to, co zyskałem przez te ostatnie dziewięć lat, to rozsądek. Przedtem myślałem, że jestem kimś specjalnym, ale teraz jest dla mnie bardzo jasne, że nie jestem specjalny, że nikt z nas nie jest specjalny. Nie chcę szokować tym twoich czytelników, ale nawet Swami nie jest specjalny. Na tym świecie nie ma nic specjalnego w niczym. Pod spodem jesteśmy wszyscy dokładnie tą samą niezmienną boską esencją; na powierzchni są tylko zmienne nazwy i formy maji, zasłony iluzji.

David: Kiedy mówisz Swami, masz na myśli formę Swamiego?

Al: Tak, absolutna prawda nie ma formy. Nie można jej zobaczyć oczami. Nie ma różnych poziomów iluzji — wszystkie są tym samym. A jednak niektórych form można użyć w celu wskazania sposobu realizacji naszej prawdziwej rzeczywistości. Taką jest forma Swamiego, lecz musimy pójść dalej poza ten etap ku bezpośredniemu doświadczeniu bezforemnej boskości jako prawdy naszego istnienia.

David: Chociaż Profesor Kasturi był bardzo bliskim Swamiemu, ciągle miał ciężkie przeboje ze Swamim. Niekiedy Swami robił mu przykre rzeczy, nieprawdaż, po to aby skruszyć jego ego. Czy taka jest też twoja cena, jaką płacisz za bliskość z nim?

Al: Nie, nie sądzę że to jest tak, nie uważam że to jest cena, jaką trzeba płacić za bycie blisko Niego. Myślę, że jest to cena za wybór szybkiej ścieżki do wyzwolenia. Musisz ją zapłacić, jeśli chcesz się pozbyć ego. Poczucie indywidualności musi odejść, a to co Swami robi to jedynie pomoc tobie w zrozumieniu, że wszystkie postacie indywidualności są błędem. Myślę więc, że takie rzeczy dzieją się wszystkim, którzy postawili na wyzwolenie za wszelką cenę. Mam tylko jeden cel w życiu, a jest nim wyzwolenie, zatem wszystko, co stoi na przeszkodzie jego realizacji, musi zostać usunięte i to szybko, gdyż nie mam zamiaru czekać kolejnych pięciu żywotów. Ann we wczorajszym swoim wystąpieniu powiedziała, że z zapisów na liściach palmowych odczytano ci, że czeka cię ponowna inkarnacja z Premą Sai, spędzenie większości następnego życia w jego aśramie i że umrzesz w wieku dziewięćdziesięciu pięciu lat. Najwyraźniej zostało to ci potwierdzone podczas Śiwaratri, kiedy nie zauważyłeś wyłaniania się lingamu. Obecnie przyjmujesz to jako fakt.

David: Tak, to prawda.

Al: Uważam, że to straszny błąd. Wybacz mi Davidzie, ale muszę ci powiedzieć, że jest to naprawdę głupie. Nie akceptuj niczego takiego. Twój umysł ma moc Boga i możesz zmienić przeznaczenie poprzez zmianę swojej świadomości. Możesz, wiem to! Masz ten potencjał, o ile nie wmówiłeś sobie, że chcesz być tu przez następne jakieś sto pięćdziesiąt lat.

David: Nie pragnę być tu nawet dla przywileju życia z Premą Sai.

Al: Więc nie akceptuj tego. Nie przyjmuj tego, a Swami nie będzie wspierał tego błędu. To naprawdę jest błąd. Nie wesprze On tego, o ile nie będzie to twoim życzeniem. Podejmij więc teraz tę decyzję, a jeśli następstwem tego będą te trzy zera i wszystkie te problemy to co? Świat ten i tak nie jest nic wart, po co więc weń inwestować?

David: Czy mogę zadać ci teraz osobiste pytanie? Czy twoja decyzja poślubienia Yaani, decyzja która bezpośrednio doprowadziła do wyrzucenia cię z aśramu, pochodziła z serca czy od Swamiego?

Al: Nie z serca, wyraźnie od Swamiego, chociaż obecnie stało się to rzeczą serca. Wiesz, ciekawym faktem jest to, że tak przebiegała większość zaślubin przed obecnym wiekiem. Małżeństwa były zwykle kojarzone przez rodziców lub opiekunów, gdyż tego wymagało najlepsze dobro zainteresowanych osób na ich drodze do Boga. Miłość, która często bywała bardzo głęboka, zwykle przychodziła później. Powiedziałbym, że jestem mężem bardzo opornym. Przeżyłem sześćdziesiąt lat nawet nie myśląc o ożenku, a w czasie gdy właściwie powinienem wszystko porzucić, biorę ślub!

David: Jak sądzisz, jaką to grę odgrywa Swami względem twojego małżeństwa?

Al: Cóż, ten związek był moją podstawową sadhaną przez ostatnie dziesięć lat i z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że nic innego, o czym mógłbym pomyśleć, nie było równie wartościowe jak to małżeństwo jeśli chodzi o postęp duchowy. Ze światowego i kulturowego punktu widzenia jesteśmy absolutnymi przeciwieństwami! Między nami ciągle istnieją okazje do starć. Wspólnego mamy Swamiego oraz zdecydowane ukierunkowanie na duchowe przebudzenie. Poza tym niewiele mamy wspólnych zainteresowań. Jakąż znakomitą stanowi to sposobność dla wydobycia na światło dzienne własnych interesów i ego, dostrzeżenia ich i wyplenienia! Jest to rodzaj wyzwania. Swami podarował nam to ostatnie wyzwanie, aby umożliwić nam zakończenie tej głupawej gry.

David: Życie jest grą, jak mawia Swami, a my musimy ją odgrywać. Czy mógłbyś powiedzieć nam coś o nowych doświadczeniach zdobytych teraz, kiedy ponownie wpuszczono cię do Prasanthi Nilayam.

Al: Moim pierwszym wrażeniem po dziewięciu latach nieobecności jest to, że tak naprawdę nic się nie zmieniło. Każdy mówi, że aśram gruntownie się zmienił i oczywiście, z fizycznego punktu widzenia jest to prawdą, ale ja niezbyt do tego przykładałem uwagę. Byłem tylko świadomy, że Swami nie zmienił się nawet na jotę przez jakieś dwadzieścia pięć lat. Jest ciągle tą samą piękną istotą, wyraża tę samą niezmierzoną dobroć i troskę, emanuje tą samą niepojętą nieograniczoną miłość, a gdy wychodzi na darśan, ogarnia nas ta sama atmosfera wzniosłości i jakiejś magii. Pobudza nas tym samym przesłaniem nadziei i odkupienia. Tak samo przymila się nam prosząc o wzniesienie się ponad pragnienia i pokusy w celu zrealizowania naszej niesamowitej boskiej spuścizny. Swami jest absolutnie niezmienny. Ciągle mówi to, co powiedział w pierwszym swoim dyskursie, mianowicie „Moje życie jest Moim przesłaniem". Każe nam naśladować swój przykład przez wznoszenie myśli do nieba i wykorzystywanie ciała dla służenia ludzkości tu na dole. Tak naprawdę, my też nie zmieniliśmy się. Idziemy przez historie, przez życiowe losy i myślimy, że tyle nam się przydarzyło, ale w istocie jesteśmy wciąż tym samym, czym zawsze byliśmy, nawet zanim się tu urodziliśmy i nawet po odejściu tych ciał. Zawsze jesteśmy pełnią i doskonałością oraz tożsami z Babą. Jesteśmy samą miłością, dlatego też zawsze zwracał się do nas per Premaswarupalara, ucieleśnienia czystej boskiej miłości. Tego obecnie doświadczam bezpośrednio. Mogę opowiedzieć pewne przeżycie, którego doświadczyłem podczas święta Paduk w aśramie w ubiegłym roku. Przyniesiono wtedy ów złoty rydwan, aby Swami nim się przejechał, i wówczas, nie wiedzieć skąd, naszedł mnie stan osądzania. Wielkie nieba, myślałem, Swami, co ty robisz? Co ty masz wspólnego z tą oślepiającą sprośną rzeczą, tym olbrzymim złotym rydwanem? Czy Jezus albo Święty Franciszek wsiadłby do czegoś takiego? Bardzo mnie to gnębiło, ale jednocześnie byłem zdecydowanie świadkiem moich problemów. Skąd te wszystkie uczucia przyszły? Dlaczego miałbym się przejmować wyglądem tego rydwanu? A mimo to przejmowałem się. Musiałem więc się uspokoić. Musiałem zwyczajnie zamknąć oczy i odciąć się od tego wszystkiego. Całkiem się uspokoiłem, a kiedy otworzyłem oczy, Swami siedział w rydwanie a we mnie wezbrała ta fala niesamowitego uczucia miłości. Zacząłem płakać. Byłem pokonany. To było tak, jak gdybym nagle założył okulary czystej miłości i wszystko, co widziałem, było samą promienną miłością. Gdziekolwiek spojrzałem, na ludzi, na rydwan, widziałem tylko czystą miłość. Było to cudowne przeżycie.

David: Rydwan był darem miłości, nieprawdaż? Ale Swami powiedział, że nie potrzebuje go i oddał go, prawda?

Al: Nie wiem, a powiedziawszy szczerze, rydwan nie interesuje mnie szczególnie. Wspomniałem to zdarzenie, aby pokazać jak Swami potrafi zabrać coś, o czym mamy negatywny sąd, i zamienić to na doświadczenie miłości. Swami opowiada o Jezusie idącym z uczniami drogą, gdzie natykają się na śmierdzące, rozkładające się ciało zdechłego psa. Uczniowie starają się odwieść Jezusa od tego okropnego widoku, ale Jezus schyla się blisko do szczątków i powiada: „Patrzcie na te piękne zęby psa. Jak bardzo musiał być kochany przez swego pana". Jezus widział więc jedną piękną rzecz w tym skądinąd nieprzyjemnym widoku. Jest to Swamiego przesłanie dla nas. Nie osądzaj. Załóż okulary miłości i widź oblicze boskości, albo innymi słowy: postrzegaj bezbrzeżną miłość Swamiego we wszystkim, co widzisz.

David: Moje naprawdę ostatnie pytanie. W świetle całego swojego doświadczenia ze Swamim i cierpień, jakie musiałeś przeżyć, jak sądzisz, co jest celem życia?

Al: To zależy, co uważasz za życie. Bo widzisz, ja wierzę, że życie jest wieczne. Życie nie ma sensu bez prawdy, bez jedności. Tak więc celem tych ziemskich wcieleń jest realizacja prawdziwego życia. Życie na tej Ziemi nie jest życiem. Jest to śmierć. Żyć w tych ciałach, starzeć się, chorować, cierpieć i umrzeć — jest to inwestycja w śmierć, nie ma to nic wspólnego z życiem. Życie jest wtedy, gdy jesteś wolny, życie jest wtedy, gdy jesteś światłem i dajesz to światło wszystkim. Życie jest wtedy, gdy stajesz się przepełnionym pucharem miłości, pucharem, którym ciągle dzielisz się. To jest życie. Jeśli w ogóle istnieje cel tego ludzkiego życia, to jest to porzucenie wszystkich tych obłąkańczych idei o życiu na ziemi i powrót do prawdziwego życia. I to jest kierunek misji Swamiego. Tak to widzę.


*Rolfer — nauczyciel rolfingu, holistycznego systemu polegającego na manipulacji mięśniami i nauce ruchów w celu zmian postawy i struktury ciała.

[Tłum. KMB; Światło Miłości, Nr 13 (13 XII 1999), s. 6–11]


File translated from TEX by TTH, version 3.09 on 10 Jul 2002.