K.M. Borkowski
Wczesnym rankiem w kwietniu 1995 r. miałem następujący sen. Swami w roli księdza idzie w kierunku kościoła, do którego zwykle chodzę na niedzielne msze. Podbiegam za Nim od tyłu, licząc, że się u Niego wyspowiadam. On, nie przestając iść, tuż przed wejściem do kościoła obraca się ku mnie. Ja patrzę mu w oczy, mając na swojej twarzy wyraz strachu zmieszanego z błaganiem (aby ulitował się nade mną). On w moim ojczystym języku pyta: „Co, w strachu?" „[Tak], trochę” – odpowiadam. Następnie powiedział: „Dam ci księgę, którą będziesz nosił/używał przez następne trzy lata.” Potem weszliśmy do kościoła. On przeszedł na przód kościoła, gdzieś w okolice głównego ołtarza, a ja usiadłem w jednej z ostatnich ławek, by przygotować się do spowiedzi.
Słowo, które Swami użył na określenie ‘księga’ odebrałem jako Biblia. Dlatego po przebudzeniu pomyślałem, że chce, abym pracował właśnie nad Biblią. Ta myśl wzbudziła we mnie obawę, gdyż znałem Biblię jako zbiór wielu niezbyt wiarygodnych historii, a perspektywa pracy nad nią oznaczała długie i nudne przedsięwzięcie – z pewnością nic ciekawego. Sprawiło to, że szybko zapomniałem o głównym przesłaniu tego snu (jednakże, zapisałem ten sen, gdyż mam zwyczaj notowania wszystkich snów ze Swamim).
Kilka miesięcy później pożyczyłem od kogoś książkę napisaną przez Swamiego pod tytułem Rama Katha Rasa Vahini (jest to Jego wersja słynnego hinduskiego eposu Ramajana). Po przeczytaniu kilku początkowych stron książka wydała mi się tak fascynująca, że odtąd przez wszystkie następne dni i miesiące cały mój wolny czas wypełniała historia Ramy. Nawet po skończeniu czytania obu tomów nie mogłem ich po prostu odłożyć na półkę, lecz dalej czytałem po wielokroć. Żadna inna książka nigdy nie wywarła na mnie takiego wrażenia jak ta. Naturalnie, uważałem wtedy, że tak wartościową rzecz powinien poznać każdy, a więc także moi rodacy.
Czytając tę księgę, za każdym razem żywo wyobrażałem sobie opisywane tam sceny, a w moim umyśle coraz częściej zaczęły pojawiać się myśli, jak pięknie mógłbym przedstawić poszczególne epizody po polsku. Czytelnik powinien wiedzieć, że w tamtym czasie nie miałem doświadczenia w tłumaczeniu z angielskiego (jestem z zawodu astronomem) i w istocie moja znajomość tego języka nie była wystarczająca do takiej pracy. Niemniej, w miarę upływu miesięcy, mając wciąż w głowie przekonanie o wielkiej wartości tej książki i pragnienie podzielenia się tymi fantastycznymi naukami z innymi, w końcu w listopadzie tego samego roku zacząłem tłumaczyć je na język polski – strona po stronie, rozdział po rozdziale. W tamtym okresie w naszym mieście działała niewielka grupa wielbicieli Sai, którzy spotykali się zwykle raz na miesiąc. Początkowo moje tłumaczenia były robione z myślą o tej właśnie grupie. Cokolwiek udało mi się przetłumaczyć z nauk Sai Baby lub o Nim, powielaliśmy w postaci broszur, które później były rozprowadzane w innych grupach w całym kraju.
Kiedy zaczynałem tłumaczyć Ramakatę, nie łączyłem tego nijak z tym, co Swami powiedział mi w tamtym śnie. Jednak z czasem uświadamiałem sobie, że musi to być wynik Jego woli. Stało się to oczywiste, kiedy skończyłem pracę i ku własnemu zachwytowi stwierdziłem, że zajęło mi to niemal dokładnie trzy lata! (Faktycznie trwało to kilka miesięcy dłużej, ale w międzyczasie wystąpiły przerwy w tłumaczeniu.)
Cała historia nie skończyła się na broszurach. W późniejszym czasie kontynuowałem poprawianie tego pierwszego tłumaczenia we współpracy z kilkoma oficjalnymi tłumaczami Organizacji Sathya Sai w Polsce w celu doprowadzenia do stanu nadającego się do opublikowania, jednak czas spędzony na tej dodatkowej pracy był względnie krótki. Ostatecznie te dwa tomy, obejmujące w sumie około 700 stron, zostały opublikowane w 2001 r. (patrz tutaj). Pierwszy tom zdobi zdjęcie Swamiego wśród kwiatów, a drugi – rysunek Eli Garwackiej przedstawiający mapę Indii z zaznaczoną Rama-ajaną (drogą Ramy). Oba te obrazki są załączone do tego tekstu.
[2010.12.20]