Nikt nie pojmie tajemnicy Boskiego Stworzenia

 

 

Dyskurs Bhagawana Baby wygłoszony w holu Sai Kulwant w Prasanthi Nilayam podczas święta Daśara dnia 27 września 2009 r.

 

 

Przed wiekami Ziemię okrywała całkowita ciemność i nie było na niej ani ludzi, ani innych żywych istot. Nie było czegoś takiego jak dzień i noc. Ciągłe ulewne deszcze przez bardzo długi czas chłostały ziemię i wszystko było zanurzone w wodzie. Wszystkie wzgórza i góry zostały zmyte. Nawet Himalaje, które teraz widzimy, były zrównane z otoczeniem.

 

Początek Stworzenia

Potem na ziemi nastała jasność a na niebie pojawiły się słońce, księżyc i inne ciała niebieskie. Dzięki temu ziemia stała się widoczna. Stopniowo na ziemi wyrosły góry i pojawiły się lasy, a także owady, ptaki, zwierzęta i inne stworzenia. Z biegiem czasu rozmnożyły się w miliony gatunków.

Dawno temu, kiedy byłem bardzo młody, wyjechałem do Anantapur. Tam zamieszkałem w domu parterowym poborcy. Powiedział on do mnie: „Swami! Jest tu pewna liczba saren. Weź, proszę, kilka z nich i zatrzymaj w swoim aśramie.” Wziąłem tyko dwie do Bangaluru. Ale one wkrótce rozmnożyły się w setki. Ponieważ tam nie było dla nich dość miejsca, przeniesiono je do Prasanthi Nilayam. Wtedy budynek Prasanthi Nilayam nie był jeszcze zbudowany. W podobny sposób stworzenie Boga pomnożyło się wielokrotnie. W procesie ewolucji małe stworzenia wyrosły na wielkie zwierzęta i zaczęły zasiedlać ziemię i wody. Gdy zasadzicie jedno ziarno w glebę, wyrośnie na wielkie drzewo i zrodzi liczne nasiona. W taki sam sposób wiele żywych istot wzrastało na ziemi i rosło liczebnie. Pojawiła się też idea podziału czasu na dni i lata. Główną cechą stworzenia jest to, że rozrasta się z upływem czasu; nie ubywa go. Ten trend będzie utrzymywał się dalej także w przyszłości.

Szczytowym stworzeniem Boga był człowiek. Na początku były dwie ludzkie istoty, jedna rodzaju męskiego i jedna – żeńskiego. Stanowiły one genezę całej ludzkiej rasy. Człowiek założył swoją rodzinę, potomstwo wzrastało liczebnie i w końcu ludzie zamieszkali całą ziemię. Ze wzrostem liczby mieszkańców powstało wiele narodów i religii. Dzisiaj na ziemi znajduje się ponad sześć miliardów ludzi, ale brak im cechy człowieczeństwa. Jaki z tego pożytek, gdy ludzkie istoty pozbawione są ludzkich cech? Dlatego dzisiaj najbardziej potrzeba człowieczeństwa.

Niebo jawi się niebieskie. Oceany też jawią się niebieskie. Ale w rzeczywistości woda w oceanach nie jest niebieska. To tylko z powodu rozległości oceanów one tak wyglądają. Podobnie jest z niebem; wydaje się niebieskie z powodu ogromnej odległości. Ponieważ Bóg jest wszechobecny i nie ma granic, przedstawia się go także o cerze niebieskiej. Misterium boskiego stworzenia jest cudowne i niezgłębione. Nikt słowami nie zdoła opisać tej tajemnicy. (W tym miejscu rozpoczęła się silna ulewa, więc wielbiciele stojący poza holem Sai Kulwant zaczęli przemakać. Widząc to, Bhagawan polecił organizatorom pomieścić ich w holu. Po tym kontynuował dyskurs.)

 

Harcerskie obowiązki w Pushpagiri

      Kiedy chodziłem do szkoły w Kamalapuram, byłem bardzo młody i niski. Nawet teraz jestem dość niski, możecie sobie więc wyobrazić jak mały byłem w tamtych dniach. Pewnego dnia szkolny nauczyciel od ćwiczeń wszedł do klasy i oświadczył: „W następnym tygodniu w Pushpagiri w okręgu Kadapa odbędą się wielkie targi bydła. Musimy wysłać zespół chłopców w charakterze harcerzy z naszej szkoły w celu zapanowania nad tłumami i pomagania ludziom, którzy przyjadą na targi.” Targi odbywały się na piaszczystym terenie.

      W klasie nie rozmawiałem z nikim zbyt wiele. Inni chłopcy w klasie zwykle tworzyli grupy i rozmawiali. Ja jednak nigdy nie dołączałem się do takich grup. Nigdy nie dotykałem niczyich książek. W klasie zachowywałem się przykładnie w taki właśnie sposób. Wiedząc o tym, nauczyciel od ćwiczeń podszedł do Mnie i powiedział: „Radźu! Powinieneś zostać liderem tej grupy.” Ja odpowiedziałem: „Jak mogę zostać liderem grupy? Jestem tak mały, a wielu z chłopców klasy jest wysokich. Nie będę mógł zapanować nad nimi.” Wtedy wszyscy chłopcy jednym głosem zawołali: „Tylko ty powinieneś zostać naszym liderem.” Inni nauczyciele także tam przyszli i również powiedzieli: „Tylko ty możesz zapanować nad chłopcami.” Nie miałem innego wyboru jak tylko zgodzić się na tę propozycję.

      Następnego dnia nauczyciel od ćwiczeń znów przyszedł i powiedział: „Wszyscy chłopcy wyjeżdżający na targi powinni mieć mundurki khaki, buty, gwizdek, latarkę i kij.” Nie miałem przy sobie nawet grosza. Byli tam dwaj chłopcy, Ramesh i Suresh, którzy siedzieli razem ze mną w ławce. Ramesh był synem sirastadara (urzędnika podatkowego), któremu całkiem dobrze się wiodło. Nie mówiąc nikomu, poszedł on do ojca i poprosił go, o załatwienie uszycia dwóch mundurków khaki, mówiąc: „Ojcze! Mundurki khaki bardzo mi się podobają. Proszę, każ uszyć dla mnie po dwie pary krótkich spodenek i koszul.” Miał taki sam wzrost, jak Ja. Pomyślał więc, że ubranie uszyte na niego, będzie pasowało także na Mnie. Ale nie powiedział ojcu, że jeden zestaw zamierzał dać Mi. Zapakował ubranie w papier i położył na moim biurku z karteczką, na której napisał: „Radźu! Jesteś moim bratem. Musisz to przyjąć bez namysłu. Jeśli mi to zwrócisz, oddam życie.” Zwróciłem ubranie z notatką: „Jeśli mamy dalej pozostać dobrymi przyjaciółmi, powinieneś wziąć z powrotem te ubrania.” Uważam, że nie należy przyjmować niczego od nikogo – nawet od przyjaciół. Między przyjaciółmi nie powinno być wzajemnego dawania i brania. W przeciwnym wypadku przyjaźń skończy się. W tamtych czasach również zwykłem wpajać innym takie nauki. Ramesh, roniąc łzy i z oporami wziął ubrania z powrotem.

      Kolejnego dnia uczniowie mieli wyruszyć w podróż do Pushpagiri. Każdy uczeń miał zapłacić dziesięć rupii na pokrycie kosztów jazdy autobusem i pobytu w Pushpagiri. Ale ja nie miałem ani grosza. Ponieważ zdałem egzaminy i przeszedłem do następnej klasy, postanowiłem swoje książki do wszystkich przedmiotów, takich jak historia, geografia, wychowanie obywatelskie itd., sprzedać uczniowi, który potrzebował tych książek, gdyż był z niższej klasy. Ponieważ był bardzo biedny, nie mógł kupić nowych książek. Koszt wszystkich tych książek wynosił osiemnaście rupii. Ale chłopiec ten rzekł: „Nie ma aż tylu pieniędzy.” Ja mu powiedziałem: „Nie musisz się martwić. Wystarczy, że dasz mi pięć rupii.” W tamtych czasach banknoty były wielką rzadkością, dlatego chłopiec zapłacił tę sumę pięciu rupii drobnymi. Zabrałem pieniądze do domu i zawinąłem w starą szmatkę. Ponieważ szmatka była bardzo stara i zużyta, gdy próbowałem mocno ją związać, rozerwała się. Wszystkie monety wypadły na podłogę. Słysząc dźwięk monet, przyszła pani domu i spytała: „Skąd masz te pieniądze? To są moje pieniądze.” Zaczęła Mnie w ten sposób strofować. Wyjaśniłem jej: „Nie, matko! Sprzedałem swoje książki chłopcu, który dał mi te pieniądze.” Zawołałem tego chłopca i on potwierdził: „Tak, matko! To ja dałem te pieniądze.” Ale ona jemu też nie uwierzyła i powiedziała: „Ty też kłamiesz.”  Zabrała wszystkie pieniądze i znów zostałem bez grosza.

      Przyszli do mnie wszyscy chłopcy Mojej klasy ubrani w nowe mundurki khaki i chcieli, żebym jechał z nimi do Pushpagiri. Ponieważ nie byłem w stanie jechać z nimi, udałem, że boli mnie brzuch i dlatego nie mogę jechać. Gdybym powiedział im, że mam gorączkę, łatwo by się zorientowali, dlatego wymyśliłem tę wymówkę. Chłopcom było bardzo smutno, ale odjechali do Pushpagiri. Tego samego wieczora, w świetle księżyca, sam wybrałem się do Pushpagiri. Przeszedłem całą odległość i dotarłem do Pushpagiri wcześnie rano.

      Ponieważ przeszedłem dużą odległość, byłem zmęczony i chciało mi się pić. Ale nigdzie w pobliżu nie było wody. Jednak był tam obmurowany zbiornik, w którym było trochę wody używanej do kąpania krów i bawołów. Chociaż woda była bardzo brudna, nie miałem wyboru, więc umyłem w niej ręce i twarz, a także wypiłem trochę, by ugasić pragnienie. Zauważyłem, że w pobliżu na kamieniu ktoś zostawił monetę o wartości jednej anny (jedna szesnasta rupii) oraz paczkę bidi (krajowe papierosy). Nie miałem nic do czynienia z papierosami, więc poszarpałem je na kawałki i zakopałem w piasku. Wziąłem monetę i zamieniłem ją na cztery bottu (paisa czyli hinduski grosz). Na targowisku zauważyłem człowieka siedzącego przy drodze z kartami rozłożonymi na tkaninie i zapraszającego przechodniów do stawiania na karty. Gdy koło niego przechodziłem, zaprosił także Mnie, mówiąc: „Jesteś chłopcem szczęściarzem. Chodź, chodź, postaw jakąś sumę na dowolną kartę według własnego wyboru, a ja ci wypłacę podwójną ilość, jeśli wygrasz.” Był to niewątpliwie rodzaj hazardu, ale zacząłem grać. Za każdym razem wygrywałem i otrzymywałem podwójną stawkę. Chociaż ludzie, którzy zebrali się wokół zachęcali Mnie do dalszej gry, przestałem grać, gdy uzyskałem dwanaście ann. Tyle pieniędzy wystarczyło Mi. Nie chciałem więcej, więc opuściłem to miejsce. W głębi serca czułem, że nie powinienem był uciekać się do takiego rodzaju hazardu. Wszyscy wiemy, ile Juddhiszthira (najstarszy z braci Pandawów) musiał wycierpieć z powodu grania w kości.

      W tamtym czasie jedną dosę (rodzaj naleśnika) można było kupić za jedno dammidi (jedna trzecia bottu). Żyłem o trzech dosach z rana i trzech wieczorem wydając dwa bottu dziennie. Tym sposobem udało mi się pozostać w Pushpagiri. Jednak innym chłopcom nie powiedziałem o swojej sytuacji i bardzo pilnie wykonywałem swoje obowiązki.

 

Ciężki los w Kamalapuram

      Wracając z obozu harcerskiego, kupiłem trochę słodyczy, kwiaty i paczki kumkum (cynober) dla swojej bratowej. Gdy dałem jej te kwiaty, ona je wyrzuciła. Odmówiła przyjęcia nawet kumkum, gdy próbowałem jej podarować, gdyż była zła, że musiała nosić wodę podczas mojej nieobecności. Mój starszy brat, Seszama Radźu, który wyjechał na szkolenie, też w tym czasie wrócił. Gdy przyszedłem do domu, on kreślił jakieś linie przy pomocy linijki. Ponieważ Moja bratowa poskarżyła się mu na Mnie, wpadł w furię i uderzył Mnie linijką w rękę. Uderzył tak mocno, że linijka pękła na trzy części a ręka Mi spuchła. Nikomu o tym nie powiedziałem, rękę zaś owinąłem bandażem zrobionym z wilgotnej szmatki. Następnego dnia Seszamie Radźu zmarł syn. Wysłał telegram do griham abbaji (głowa rodziny, ojciec Swamiego), wzywając go do natychmiastowego przyjazdu. On otrzymał telegram w Bukkapatnam, gdzie przebywał, aby na targu zrobić jakieś zakupy. Otrzymawszy telegram, pośpieszył do Kamalapuram wprost z Bukkapatnam. Pocieszył członków rodziny, a potem spytał, dlaczego mam spuchniętą i zabandażowaną rękę. Próbowałem wytłumaczyć od niechcenia, tak jakby nic się nie stało. Powiedziałem mu, że lekko Mnie boli z powodu pęcherza na dłoni i dlatego owinąłem ją bandażem.

      W sąsiednim domu mieszkała kobieta, która powiedziała graham abbaji, ile doznawałem cierpień. Do moich codziennych zadań w domu należało noszenie wody ze studni, zarówno rano jaki i wieczorem, nagrzewanie wody na kąpiel, przygotowywanie kawy dla Seszamy Radźu i jego żony oraz wykonywanie rozmaitych innych prac. Musiałem wstawać wcześnie rano, o godzinie 3-ciej, by wykonać te prace i zdążyć do szkoły.  Kiedykolwiek spóźniłem się z przyniesieniem wody ze studni, brat i bratowa zwykli krzyczeć na Mnie, mówiąc: „Jesteś młody. Powinieneś biegać. Dlaczego się spóźniasz?” Ale Ja nie zwracałem uwagi na ich krzyczenie, myśląc: „W jaki sposób ich krzyki mogą na Mnie wpływać? Niechaj mówią, co chcą. Cokolwiek powiedzą, rozpływa się w powietrzu.” Z takimi odczuciami wykonywałem swoje zadania jak zwykle. Wszystkie prace, które wykonywałem w domu zostały przerwane, gdy udałem się do Pushpagiri. Ludzie w sąsiednich domach byli bardzo dobrzy i z czułością odnosili się do Mnie. Bardzo im się podobało Moje śpiewanie.

      Wieczorem griham abbaji zabrał mnie na zewnątrz pod pretekstem wychodzenia z potrzebą. W tamtym czasie nie było lamp elektrycznych, dlatego towarzyszyłem mu z latarnią i dzbankiem wody. Po przejściu pewnej odległości położyłem latarnię i dzbanek na ziemi. Gdy chciałem wrócić, on ujął Mnie za rękę i z bólem powiedział: „Sathya!  Czy ja kiedykolwiek biłem cię przez wszystkie te lata? A tu codziennie wystawiają cię na wiele cierpień. Dopóki człowiek żyje, może zarobić na życie nawet sprzedając sól. Wyjedźmy z ich domu i wracajmy do Puttaparthi.” Próbowałem go uspokoić, mówiąc: „Byłoby niewłaściwe z mojej strony opuścić ten dom teraz, gdy są pogrążeni w smutku po śmierci syna. Ty możesz jechać teraz, a ja przyjadę później.”

      Griham abbaji wrócił do Puttaparthi i wszystko, co tu widział, opowiedział griham ammaji (matce Swamiego). Griham ammaji na wieść o trudnym moim położeniu zapłakała i powiedziała: „Sathya jest bardzo dobrym chłopcem. Nigdy nie uderzyłam go nawet jeden raz. Jakże smutne jest, że ten niegodziwy typ bije go z powodu skarg żony! Natychmiast przywieź go z powrotem.” Wtedy griham abbaji powiedział: „Jeśli nawet tam pojadę, Sathya nie posłucha mnie.” Dlatego wysłał telegram ‘Matka poważnie chora, przyjedź natychmiast.” Ale Ja wiedziałem, że nic się nie stało. Ponieważ jednak griham abbaji wysyłał do Mnie listy, abym natychmiast przyjechał, w końcu wróciłem do Puttaparthi. Zaraz jak dotarłem do domu griham ammaji chwyciła Mnie za rękę i spytała z wielką troską: „Na twojej ręce ciągle jest spuchlizna – czy boli?” Na spuchniętą rękę zaraz zaaplikowała domowe lekarstwo. Wszyscy w domu ronili łzy nad Moim stanem. Ale Ja próbowałem uspokoić ich, mówiąc, że nie ma się czym przejmować i że wszystko będzie dobrze. W wakacje Seszama Radźu  przyjechał do Puttaparthi. Zarówno matka jak i ojciec surowo go zbesztali, mówiąc: „Nie zasługujesz nawet na posiłek w tym domu. Zabrałeś tego chłopca ze sobą na naukę, a torturowałeś go. Co to za nauka?”

 

Początek Boskiej Misji w Uravakondzie

      Po przeniesieniu Seszamy Radźu do Uravakondy, znów przyjechał do Puttaparthi i przekonał griham abbaji i griham ammaji, aby wysłać Mnie do szkoły średniej w Uravakondzie na dalszą naukę. W szkole w Uravakondzie wszyscy nauczyciele byli bardzo dobrzy. Thammiraju i H.S. Venkataramana bardzo Mnie kochali; zwykli nawet zapraszać Mnie do swoich domów. Ale nie tylko ci dwaj – wszyscy nauczyciele w tej szkole byli dla Mnie bardzo czuli. Ponieważ umiałem śpiewać i miałem melodyjny głos, kiedyś poprosili Mnie, abym zaśpiewał piosenkę na scenie podczas pewnej uroczystości. Zaśpiewałem piosenkę o życiu w Uravakondzie. Wszyscy nauczyciele chwalili Mnie i gratulowali śpiewu. Później poprosili Mnie, abym prowadził codzienne poranne modlitwy na zgromadzeniach szkoły. Oto modlitwa, którą zwykłem śpiewać:


Z chwili na chwilę rozbrzmiewa wezwanie Twojej trąbki;

Słysząc Twoje wspaniałomyślne słowa

Hindusi, buddyści, dźainiści, parsowie, muzułmanie i chrześcijanie

Przychodzą do Twojego tronu, ze wschodu i zachodu

Tworząc girlandę miłości.

Bądź pozdrowiony Ty, który jednoczysz całą ludzkość!

Bądź pozdrowiony Ty, który panujesz nad losem Bharatu (Indii)!

Bądź pozdrowiony! Bądź pozdrowiony!

 (Pieśń w sanskrycie)

     

      W czasie spotkania modlitewnego nauczyciele szkoły zwykle stali po obu Moich stronach i ronili łzy wzruszenia pod wpływem Mojego śpiewu. Pewnego dnia postanowiłem opuścić szkołę i oświadczyłem: „Dla Mnie nadszedł czas, by rozpocząć Moją Misję i głosić Moje Przesłanie.” Kiedy nauczyciele i uczniowie dowiedzieli się o Mojej decyzji opuszczenia szkoły, wszyscy zaczęli płakać. Dyrektor szkoły, Lakshmipathi ogłosił dzień świąteczny w szkole.

      Następnego dnia jeden z chłopców, muzułmanin, został poproszony o poprowadzenie modlitwy. On też był dobrym śpiewakiem. Ale kiedy wszedł na scenę, aby prowadzić modlitwę, zaczął płakać, nie mogąc znieść oddzielenia ode Mnie. Od tamtego dnia zaniechano modlitwy podczas porannego zgromadzenia. W to miejsce dyrektor szkoły zwykł wygłaszać krótkie przemówienie do zgromadzenia. W czasie, gdy przerywałem naukę, byłem na trzecim roku (w ósmej klasie). Ale ludzie, którzy ze Mną rozmawiali, byli zaskoczeni Moją wiedzą i sądzili, że posiadam jakiś wysoki tytuł. Potrafiłem też pisać bardzo dobre wiersze. Jednak zwykłem bardzo mało mówić i przez większość czasu zachowywałem milczenie.

 

Wszyscy są dziećmi Boga

      Również po powrocie do Puttaparhi przez większość czasu zachowywałem milczenie, nawet w domu. Chodziłem albo nad brzeg rzeki Ćitrawati i spokojnie tam siedziałem, albo siedziałem na szczycie wzgórza obok Ćitrawati. Wielu ludzi, w tym także dzieci z Uravakondy i pobliskich wsi, zaczęło przyjeżdżać furmankami ciągnionymi przez bawoły, aby Mnie zobaczyć. Nazywali Mnie „Sai Baba.” Subbamma zwykle podawała im wszystkim pożywienie. Była szczęśliwa usługując tym dzieciom, sądząc, że są to Swamiego koledzy z klasy. Od tamtego czasu sława i chwała Swamiego zaczęła się rozchodzić daleko. Pewnego razu do Swamiego przyjechał swoim samochodem maharadźa Majsuru, Jayachamaraja Wodeyar. Ponieważ droga dochodziła tylko do Bukkapatnam, zostawił tam swój samochód i przyjechał do Karnatanagepalli zaprzęgiem wołowym, a stąd przyszedł na pieszo do Puttaparthi. Powiedział do Mnie: „Swami! Dlaczego mieszkasz tu znosząc tyle niewygód? Przenieś się, proszę, do Majsuru. Zbuduję dla Ciebie wielką rezydencję.” Odpowiedziałem mu: „Drzewo musi rosnąć tam, gdzie zostało zasadzone. Jeśli będziesz przenosił je z miejsca na miejsce, nie przetrwa. Dlatego należy pozostawać tam, gdzie się urodziło.” Maharadźa ten był wielkim wielbicielem. Codziennie rano i wieczorem zwykł chodzić do świątyni Chamundeswari. Śpiewał też pieśni na cześć bogini Chamundeswari.

      Maharadźa Majsuru ponownie odwiedził Puttaparthi. Widząc trudności, jakie napotykają ludzie przyjeżdżający do Puttaparthi, poprosił władze rządowe o zbudowanie drogi do Puttaparthi. Zaoferował sfinansowanie tego przedsięwzięcia. Do wykonania pomiarów w ramach tego projektu rząd wynajął głównego inżyniera nazwiskiem Tiruvannai Iyengar. Inżynier robił pomiary jeżdżąc zaprzęgiem wołowym. Stwierdził, że Ćitrawati otacza wioskę z trzech stron a czwarta nadaje się na położenie drogi. W związku z tym przewidziano położenie smołowej drogi do Puttaparthi bez przecinania rzeki Ćitrawati. W końcu powstała bezpośrednia droga do Puttaparthi, którą ludzie mogli dotrzeć do Mandiru (Świątyni).

      Kiedy drogę już zbudowano, do Puttaparthi zaczęli przyjeżdżać różni ludzie, w tym radźa Barody, radźa Bobbili, radźa Venkatagiri. Wielu z nich przywoziło ze sobą namioty i w nich mieszkali. Przyjechał tu też brat radźy Trivandrum. Był reżyserem filmowym. Wielu ludzi z wiosek wokół Puttaparthi zaczęło mówić: „Czy Swami należy tylko do radźów i maharadźów, a do nas już nie?” Zwykłem uspokajać wieśniaków słowami: „Wszyscy są Moimi wielbicielami i nie czynię żadnych różnic.” Wszyscy są Moi. Wielu z tych radźów zbudowało domy dla wielbicieli i zapewnili im liczne udogodnienia. Później, do Puttaparthi zaczął przyjeżdżać i uczestniczył w wielu uroczystościach Główny Minister stanu Andhra Pradeś, dr Bezawada Gopala Reddy. To on inaugurował tutejszy Szpital Ogólny. Stopniowo rosła liczba ludzi przybywających do Puttaparthi. W miarę wzrostu liczby ludzi nawet ci radźowie i maharadźowie, którzy wcześniej byli blisko Swamiego, stracili Jego bliskość.

      Przyszedłem nie po to, by wygłaszać Dyskursy o boskości, lecz by dać wam zrozumienie, że Bóg jest jeden, cel jest jeden, prawda jest jedna, miłość jest jedna. Nazwy i imiona mogą być różne, ale boski pierwiastek Atmy jest tylko jeden. Możecie go nazywać Atma czy Om, ale boskość jest jedna. Ludzie nazywają Boga rozlicznymi imionami, takimi jak Rama, Kriszna, Gowinda, Narajana itd., ale Bóg jest jeden. Zatem, kontemplujcie na dowolnym imieniu Boga. Upaniszady stwierdzają Matri Dewo bhawa, pitri Dewo bhawa, aćarja Dewo bhawa, atithi Dewo bhawa (czcij matkę, ojca, nauczyciela i gościa jak Boga). Matka jest najważniejsza. Najsłodszym uczuciem w tym kraju jest uczucie miłości do własnej matki. Kochajcie więc swoją matkę, szanujcie ją i witajcie ze czcią. Nawet jeśli matka i syn idą do sądu w sprawie sporu o majątek, pytana przez prawnika matka powie ‘to mój syn’, a syn ‘to moja matka.’ Zatem, związek jaki ma się z ojcem i matka jest wieczny. Niezależnie czy żyje czy już nie, matka jest matką na zawsze! Nie ma uczucia wyższego ponad uczucie miłości do własnej matki. Wielu wielbicieli, pisząc do Mnie listy, zwraca się do Mnie per ‘Matko Sai.’ Ponieważ wielbiciele uważają Mnie za swoją matkę, Ja także traktuję ich jako Moje dzieci i obsypuję ich Moją matczyną miłością.

 

[z Sanathana Sarathi, November 2009, tłum. KMB; 20091129]