Bóg w naszym życiu
Heart to Heart w
numerach 7 i 8 z b.r. przedstawił zapisy wystąpień wieloletnich wielbicieli
Bhagawana, Poppy i Arthura Hillcoatów, na spotkaniu Sathya Sai w Ebell Club w
Los Angeles (Kalifornia) 7 września 2003 r. Wybraliśmy po jednym fragmencie z
każdego wykładu.
Dzwoni
Bóg
Zdumiewające, jak Bóg działa w
naszym życiu. Jakiś czas temu w sobotni wieczór duchowny protestancki pracował
do późna w biurze swojego kościoła, przygotowując się na następny dzień.
Postanowił zawiadomić żonę, że zaraz będzie w domu. Była godzina ok. 10-tej.
Zadzwonił, ale żona nie odbierała telefonu. Duchowny dość długo czekał, gdyż
nie spodziewał się takiej sytuacji. W końcu zdecydował dokończyć pracę i
zadzwonić jeszcze raz. Gdy zadzwonił drugi raz, żona natychmiast podniosła
słuchawkę, a spytana, dlaczego nie odpowiadała za pierwszym razem, stwierdziła,
że telefon w ogóle nie dzwonił!
W najbliższy poniedziałek duchowny
znów był w swoim kościelnym biurze. Zadzwonił telefon – ten sam, którego używał
w sobotę wieczorem. Duchowny zupełnie nie rozumiał, o czym mówił człowiek z
drugiej strony. Skojarzył jednak jego słowa 'Telefon dzwonił i dzwonił, ale ja
nie reagowałem' z niewątpliwą swoją pomyłką i przeprosił rozmówcę za zakłócenie
spokoju dodając, że chciał wtedy zadzwonić do żony. „Nic nie szkodzi – mówi ów
człowiek – niech pan posłucha, co mi się przydarzyło. W sobotę wieczorem
planowałem odebrać sobie życie. Przedtem jednak pomodliłem się. Powiedziałem:
'Boże, jeśli tam jesteś i jeśli nie chcesz, abym to zrobił, daj mi teraz jakiś
znak.' I zaraz potem rozdzwonił się mój telefon. Kiedy spojrzałem na
wyświetlacz identyfikatora, pokazywał, że dzwoni 'Wszechmocny Bóg'.” Człowiek
ten tak się przestraszył, że bał się podnieść słuchawkę. Okazało się, że ów
identyfikator pojawił się dlatego, że kościół, w którym pracował duchowny,
nazywał się „Wszechmocny Bóg, Pebenaco.”
Swami
odpowiada na wezwanie
Czasami wzywałem Swamiego, ale nie
musiałem krzyczeć. Pewnego razu w 1986 r. zbudziłem się o czwartej nad ranem z
wielkim bólem w klatce piersiowej i wzdłuż obu rąk. Byłem przerażony, gdyż
czułem się, jak gdyby moje ciało miało za chwilę eksplodować i rozlecieć się po
całym pokoju; może znacie tego rodzaju uczucie. Zadzwoniliśmy po lekarza. Zanim
przyjechał czułem się coraz gorzej.
Gdy sięgałem po wibhuti, jak
zwykle odezwał się mój małpi umysł: 'Wątpię, by skutecznie zadziałało.' Wibhuti pochodziło z pewnego obrazu w
Malezji. Nie bacząc na umysł, włożyłem popiół do ust i ... cały ból ustąpił.
Natychmiast! Zupełnie zniknął!
Przyjechał lekarz i pyta: „Kto tu
jest pacjentem?” „Ja” – odezwałem się. „Co panu dolega?” „Jestem okey.”
„Nie wzywałby mnie pan o tej wczesnej porze bez poważnego powodu; proszę
powiedzieć, co to za powód.” Wyjaśniłem więc mu, co się zdarzyło, a on zarządził:
„Musi pan natychmiast iść do szpitala; miał pan ciężki zawał!” „Ale ja czuję
się dobrze!” – zaprotestowałem. Lekarz powiedział: „Nie opuszczę tego domu,
dopóki pan się nie zgodzi na szpital.” Zgodziłem się więc stwierdzając, że
zawiezie mnie jedna z moich córek. „Nie, nie! Musi pan jechać w ambulansie ze
specjalistyczną aparaturą.” Wyraziłem na to zgodę i lekarz odjechał, a potem
przyjechał ambulans. Wpadli z urządzeniem do rozruchu serca i niemal mnie
zanieśli, mimo, że chodziłem normalnie po pokoju. Przez całą drogę pouczano
mnie, że od teraz nie mogę robić rzeczy, które dotąd robiłem, że muszę uważać
na siebie itd. W szpitalu EKG zrobił mi młody, przystojny Chińczyk. Powiedział
on: „Wszystko jest w porządku. Nie znajduję niczego podejrzanego.”
Widzicie więc, że działał tu Sai. Sai znajduje się wewnątrz nas.
[Oprac. KMB; 2006.08.15]