Cud modlitwy

dr Purnendu Dutta

    Są to doświadczenia dr Dutty zapisane w książce Inspired Medicine (Natchnienie w medycynie) zredagowanej przez J. Warner (wyd. Leela Press z USA). Radio Sai przedstawia wyjątki z artykułu doktora medycyny Purnendu Dutty. Radio Sai dziękuje redaktorce i wydawcy za zgodę na udostępnienie tych wyjątków z ich książki.
    Dr Dutta urodził się w Kalkucie i tam ukończył szkołę medyczną. Później wyjechał do Anglii na dalszą praktykę; w Anglii został członkiem Królewskiego Kolegium Chirurgów. Następnie otrzymał zaproszenie do Ameryki i objął naukowe stanowisko na Uniwersytecie Minnesoty. Od tego czasu przebywa w Ameryce.
    Od dzieciństwa Dutta był bardzo religijny i ciągle modlił się do Durgi, bogini czczonej w Indiach jako Matka Wszechświata. Bardzo mu to pomagało, gdyż niewidzialna boska ręka często kierowała nim w bardzo skomplikowanych przypadkach medycznych.
    Dr Dutta poznał Bhagawana Babę w 1985 r., a pierwszą wizytę w Puttaparthi złożył w 1997 r. Wtedy zrozumiał w pełni kto tak naprawdę cały czas nim kierował. Od tego czasu dr Dutta miewał jeszcze bardziej zadziwiające przeżycia z pacjentami.

    Odczuwam obecność i kierownictwo Baby we wszystkim, co robię. Zawsze proszę Go o pozwolenie i pomoc. Nie boję się leczyć poważnie chorych pacjentów, wiedząc że Baba — to wielkie światło przewodnie — będzie mi towarzyszył napawając odwagą i natchnieniem. W mojej praktyce lekarskiej było wiele przykładów niewytłumaczalnego rozwiązania wyjątkowo trudnych przypadków poprzez jakąś nadnaturalną interwencję. Przypisuję to Babie. Dla mnie Bóg to Baba, a Baba to Bóg. Wszystko jest Lilą czy zabawą Baby. Wszystkie poniższe przypadki pokazują aktywną pomoc Baby, jakiej udzielał mi przez lata.
    Pewnego mężczyznę w średnim wieku zacząłem leczyć z wrzodu w przewodzie trawiennym. Wkrótce pojawił się u niego guz w gruczole przytarczycowym z objawami wysokiego poziomu wapnia we krwi. Z powodzeniem usunąłem guza z szyi. Wrzód w żołądku jednak rozwijał się dalej i niebawem diagnoza wykazała guzy w trzustce, które były przyczyną zwiększonego wydzielania kwasu żołądkowego i powstania wrzodu. Pacjent wymagał całkowitego usunięcia żołądka — operacji budzącej grozę. Na dodatek cierpiał na anemię, co zwiększało ryzyko niepowodzenia operacji. Inni chirurdzy sceptycznie podchodzili do tej operacji. Przedstawiłem przypadek na zebraniu lekarzy i chirurgów. Uznano zgodnie, że pacjenta tego należy leczyć farmakologicznie i nie podejmować zbytniego ryzyka, jakie niesie operacja. W tej sytuacji byłem bardzo zniechęcony i rozczarowany tym, że pacjent będzie musiał bardzo dużo cierpieć przez resztę swojego życia. Zacząłem się modlić do Baby o pomoc i przyszła odwaga zrobienia właściwej rzeczy — przeprowadzenia operacji. W szpitalu spędziłem kilka bezsennych nocy opiekując się tym chorym mężczyzną i ciągle modląc się o jego życie. Moje modlitwy zostały wysłuchane i pacjent przeżył ze wspaniałymi wynikami.
    Następny przypadek dotyczy mężczyzny w średnim wieku, który był fryzjerem w szpitalu, gdzie pracowałem. Tak jak większość fryzjerów, ten człowiek był bardzo życzliwy i wszyscy go lubili. Miał swój mały zakład w suterenie szpitala. Załoga szpitala i pacjenci byli jego klientami. Któregoś dnia zadzwonił do mnie szef wydziału urologicznego i powiedział, że u fryzjera, który był jego przyjacielem, wykryto zaawansowanego raka brzucha i że jego lekarze nie widzieli dla niego ratunku. Fryzjer cierpiał na silne bóle i nie mógł normalnie jeść. Bardzo zasmuciła mnie jego sytuacja, gdyż był skazany na przeżycie całego naturalnego przebiegu tej strasznej choroby. Mój przyjaciel urolog miał nadzieję, że ja mogę mu pomóc. Zacząłem się usilnie modlić do Baby, aby dał mi jakieś olśnienie w sprawie tego pacjenta. Przyjąłem go najpierw na testy, które potwierdziły diagnozę nowotworu żołądka z możliwością przerzutów także na sąsiednie organy. W tym czasie nie było możliwości zrobienia prześwietlenia. Po dalszych modlitwach do Baby zebrałem odwagę i wyjaśniłem rodzinie, że zbadam brzuch pacjenta w nadziei, iż będę mógł coś mu pomóc. Podczas operacji stwierdziłem, że guz zaatakował przylegającą część okrężnicy oraz zakończenie i środkową część trzustki. Nigdy dotąd nie robiłem operacji usuwania chorych tkanek na taką skalę. Niemal się poddałem. Żarliwie się modliłem do Baby o pomoc i pokierowanie. Nagle poczułem jakąś siłę i zdałem sobie sprawę z tego, że operacja ta była jedyną szansą, jaka rysowała się przed tym człowiekiem, na jakiekolwiek złagodzenie objawów. Za jednym podejściem usunąłem większą część jego żołądka, część okrężnicy i część trzustki. W żadnym razie nie była to operacja na wyleczenie. W najlepszym przypadku miała uśmierzyć cierpienia pacjenta. Jednakże po operacji mężczyzna mógł jeść, przybrał na wadze i nie miał bólów. Żył jeszcze przez osiemnaście miesięcy i, zanim odszedł w pokoju, był w stanie wypełniać swoje rodzinne obowiązki. Było to możliwe tylko dzięki pomocy Baby.
    Do pokoju pogotowia ratunkowego przywieziono młodą, w wieku poniżej trzydziestu lat, Amerykankę z rozległym wewnętrznym wylewem krwi. Dyżurowałem pod telefonem, a ludzie wiedzieli, że mam doświadczenie w endoskopii. Po wstępnej reanimacji wymagającej transfuzji krwi, za pomocą endoskopu obejrzałem jej przełyk i żołądek. Krwawiły owrzodzenia ścianek żołądka. Miała też pokaźne żylaki w przełyku, ale one nie krwawiły. Po zastosowaniu umiarkowanych środków krwawienie ustało i szybko wyzdrowiała. Po pięciu dniach jednak znów nastąpił u niej masywny wylew krwi. Badając ją ponownie stwierdziłem, że tym razem nie krwawiły wrzody lecz żylaki w dolnej części przełyku. Wykonałem umiarkowaną transfuzję krwi i dożylną kroplówkę pitressinu. Dalej krwawiła. Spędzałem noce w szpitalu próbując przywrócić ją do życia. Cały czas przebywała w dziale intensywnej terapii i podawano jej dożylne odżywki. Przetoczono jej już wiele jednostek krwi i zaaplikowano liczne produkty z krwi. Chirurgiczne operowanie jej byłoby bardzo ryzykowne. Konsultowałem się z innymi chirurgami i wszyscy doradzali zachowawcze leczenie. Czułem, że życie tej kobiety było zagrożone. Była matką dwojga małych dzieci. Pomodliłem się do Baby o pomoc. Uważałem, że operacja, chociaż skrajnie ryzykowna, była dla niej jedynym wyjściem. W miarę jak jej stan pogarszał się, modliłem się coraz żarliwiej. W końcu Baba obdarzył mnie odwagą i wziąłem ją na stół operacyjny. Tym razem powinienem wykonać złożony bajpas w systemie żył — operację naprawdę wielce ryzykowną po tak wielkim krwotoku. Próbowałem znaleźć wylot żyły, ale bez powodzenia, gdyż w tym miejscu utworzyła się porowata narośl. Skończyło się na tym, że wykonałem mostek międzykomorowy z wszczepem w kształcie litery H zrobionym z syntetycznego materiału zwanego Gortex. Obejmowało to połączenie dwóch wielkich żył za pomocą rurki, przez którą krew mogła płynąć omijając przeszkodę. Podczas całej operacji modliłem się w duchu prosząc o rzucenie światła na tę trudną sytuację. Baba ulitował się nade mną. Pacjentka przeżyła i osiemnaście lat po tej operacji ma się dobrze. Rodzina chciała powodzenie przypisać mnie, ale przekonałem ich, że to Bóg uratował jej życie.
    Pod moją opiekę trafiła starsza Amerykanka z uboższej warstwy społecznej. Miała cukrzycową gangrenę na obu stopach, a jej lekarze zalecili amputację obu nóg. Przedstawiłem jej przypadek na naszej naradzie w klinice. Wszyscy chirurdzy radzili amputację. Modliłem się do Baby za tę kobietę prosząc Go o uratowanie jej nóg i stóp. Sprawdziłem jej cukrzycę, usunąłem martwe tkanki i zrobiłem wiele nacięć w stopach, aby poprawić wyciek zakażonych wydzielin. To poskutkowało, ale znów tylko dzięki wielu modlitwom. Po czterech miesiącach kobieta mogła wyjść o własnych nogach ze szpitala. Nogi tej pacjentki zostały uratowane, dlatego że Baba wysłuchał moich modlitw.
    Zawsze wierzyłem w Boga i modliłem się do Niego. Kiedy bliżej poznałem Pana Sai w 1985 roku, zrozumiałem, że Baba jest Najwyższym Bogiem. Wszystkie formy Boga należą do Niego. Od tamtego czasu modlę się tylko do Baby. Zanim zbliżyłem się do Baby, w swojej praktyce lekarza więcej polegałem na swojej technicznej wiedzy medycznej niż na mocy modlitwy. Lecz od kiedy Baba zjawił się w moim życiu, wszystko Jemu dedykowałem.
    Dzięki temu, że zostałem lekarzem, otrzymałem wyjątkową sposobność służenia ludziom chorym i potrzebującym. Obecnie, gdy leczę pacjentów, czuję że służę Babie. Składam pranamy [pokłony] Panu Sai za Jego nieustające prowadzenie i cuda uzdrowień w mojej medycznej praktyce.

[Heart to Heart, 1/2003]    

 


Wysłuchana modlitwa

    Szpitale mogą zapewnić środki niezbędne do leczenia pacjenta ale w ostatecznym rozrachunku okazuje się, że naprawdę to uzdrawia Bóg. Są niezliczone przykłady tego, jak Swami interweniuje, gdy lekarz uznaje sytuację za beznadziejną. Oto tylko jeden dobitny przykład, epizod opowiedziany przez Raviego Mariwalę. Ravi Mariwala jest jednym ze studentów Swamiego — absolwentem Jego uniwersytetu (Sri Sathya Sai Institute of Higher Learning). Posiada stopień magistra zarządzania (MBA). Szpital Superspecjalistyczny w Puttaparthi powstał właśnie w czasie, gdy kończył studia. Wielu chłopców, szczególnie ci ze stopniami MBA, zgłaszało się na ochotniczą służbę w szpitalu, a Ravi był jednym z nich. Ravi Mariwala obsługuje sztuczne płuco-serce, bardzo ważny instrument w chirurgii sercowej. Oto co ma do powiedzenia.

    Pacjentowi operowanemu na wrodzoną wadę nie mogła wrócić akcja serca na tyle, by móc odłączyć sztuczne płuco-serce i by wytworzyć odpowiednie ciśnienie naczyniowe. Próbowaliśmy robić już wszystko, ale nic nie pomagało. Wszyscy zaczęli tracić nadzieję. Przedyskutowaliśmy sytuację, ponownie daliśmy sercu odpoczynek i dodatkowo zaaplikowaliśmy pewne lekarstwa. Znów się nie powiodło. Byliśmy absolutnie bezradni. Zdałem sobie sprawę z tego, że próbowaliśmy wszystkiego oprócz modlitwy.
    Modlić się za kogoś, kogo nie znam? Czy to zadziała? Myślę teraz że właśnie dlatego zadziałało.
    Ponieważ przebywałem na sali operacyjnej przez pięć godzin, na krótko zwolnił mnie kolega. Wyszedłem z sali na korytarz i stałem tam w ciszy przez minutę próbując przywołać twarz Sai przed oko umysłu. Wypowiedziałem bezgłośnie modlitwę o wyzdrowienie pacjenta.
    Zaraz potem wróciłem na salę. Sytuacja diametralnie się zmieniła. Poprawiło się ciśnienie krwi, wróciła akcja serca! Nikt nie wiedział dlaczego; nikomu nic nie mówiłem.
    Minął jakiś czas. Powrót pacjenta do zdrowia przebiegał gładko. W najbliższą niedzielę po tym zdarzeniu Swami podszedł do mnie, wykreował wibhuti, wsypał je w moje ręce i powiedział z miłością: „To za modlitwę, którą zmówiłeś za tamtego pacjenta.” Następnie zaczął opowiadać innym o całym zdarzeniu. Oto Swami nagradzał mnie za cudowne uzdrowienie, którego sam w swoim Miłosierdziu dokonał!
[Heart to Heart, 1/2003]    

 


Bóg i lody

    Pewnego dnia wiele lat temu Swami rozdał chłopcom lody. Ten gatunek nazywał się JOY (radość) i był to prezent od wielbiciela, który był właścicielem cukierni. Gdy chłopcy ze smakiem jedli lody, Baba jak zwykle chodził i wypytywał chłopców, jak im smakują lody. Nagle spytał jednego z nich: „Chłopcze, jak myślisz, jaki jest Bóg?” Chłopiec był zaskoczony. Był zbyt pochłonięty zajadaniem się lodami, a jego myśli, przynajmniej w tej chwili, były dalekie od Boga! Swami zapytał o to samo innego chłopca i ten również był zaskoczony. Po kilku dalszych próbach, nie uzyskawszy odpowiedzi, Swami uśmiechnął się i powiedział: „Bóg jest SŁODKI jak lody!” Chłopcy zaczęli nasłuchiwać. Swami kontynuował: „Bóg jest MIĘKKI jak lody!” Teraz wszyscy chłopcy już przestali jeść lody, a Swami mówił dalej: „Bóg jest CHŁODNY jak lody!” I przypieczętował: „Daje JOY (radość) jak lody!”
    Co za cudowna zabawa słowami! Mędrzec Ramakrishna Paramahansa pewnego razu stwierdził: „Tylko Bóg może uczynić prostymi sprawy skomplikowane — w rzeczy samej tak prostymi, że zrozumieć je może nawet dziecko.” Jakże to prawdziwe!
[Heart to Heart, 1/2003]    

 


Pokazał im swoją Formę

    Wiele lat temu Swami zabrał niewielką grupę do lasu w Bandipur, niedaleko od stacji w Ooty w Górach Błękitnych. Grupa składała się głównie z uczniów, ale obejmowała też kilka osób dorosłych. Była to cudowna wycieczka, wspaniały piknik z Panem. Chłopcy mieli wszystko — gry, zwiedzanie, podglądanie dzikich zwierząt i mnóstwo smakołyków. Brakowało tylko jednego — zdjęcia z Bhagawanem, skarbu a zarazem pamiątki tego wyjątkowego wydarzenia. Jeden z uczestników wycieczki posiadał aparat Polaroid, zrobienie zdjęć nie było więc problemem. Chłopcy jeden po drugim stawali przy Swamim do zdjęcia. Gdy zdjęcia zrobiono już wszystkim, chłopiec, który je robił, poprosił, aby Swami pozował do jednego zdjęcia sam. Baba zgodził się i zdjęcie zrobiono, zaraz wywołano i wręczono Bhagawanowi, który siedział na głazie. Swami przez chwilę przyglądał się zdjęciu — a był to piękny obraz — po czym zapytał chłopców:
    — Chcecie wiedzieć, kim jestem?
    Wszyscy w tym czasie siedzieli wokół Niego na ziemi. Nie bardzo wiedzieli co począć z tym pytaniem, dlatego nikt nie zareagował. Po pewnym czasie Swami ponownie spytał:
    — Czy chcecie wiedzieć, kim jestem?
    Z Jego oczu bił niezwykły blask, a także głos emanował ogromną mocą. Wszyscy wyczuwali, że zaraz zdarzy się coś nadzwyczajnego, dlatego nikt nie śmiał się odezwać. Wtedy Swami podniósł zdjęcie, które trzymał w ręce, tak by wszyscy je zobaczyli. Był to piękny obraz Swamiego. Następnie położył zdjęcie obrazem do dołu na udzie i zaczął nim pocierać o udo. W tej sytuacji jedna ze starszych osób, zauważywszy że szata Baby podwinęła się, instynktownie pochyliła się, by ją poprawić. Swami zareagował niezwykle ostro rozkazując:
    — Nie zbliżaj się; nie dotykaj!
    Surowość w tonie Swamiego sprawiła, że wielbiciel natychmiast wycofał się z zamiaru poprawiania szaty. Swami potarł zdjęciem jeszcze kilka razy, po czym powoli je podniósł i pokazał wszystkim zebranym. Na zdjęciu nie było już podobizny Swamiego — ten piękny obraz zniknął. Na jego miejscu znajdował się pełen majestatu obraz Pana Dattatreji, który ucieleśnia Boską Triadę (tj. stwórcę Brahmę, podtrzymującego stworzenie Wisznu i odpowiedzialnego za rozpad wszechświata Maheśwarę czyli Śiwę) oraz cztery psy reprezentujące cztery Wedy. Następnie Baba spojrzał ze współczuciem na wielbiciela, którego przed kilku chwilami potraktował szorstko i powiedział:
    — Gdy na zdjęciu objawiałem siebie jako Dattatreję, byłem naładowany Boską Energią. Gdybyś w tamtej chwili dotknął choćby Mojej szaty, natychmiast zamieniłbyś się na popiół. Dlatego odezwałem się surowo; zrobiłem to wyłącznie dla twojego bezpieczeństwa!
    Przy innej okazji Baba wyjaśnił, że gdy Kriszna jako mały chłopiec miał podnieść górę Mandaragiri (by uchronić mieszkańców wioski przed ulewą), kazał wszystkim wieśniakom pozostać w domach i nie wychodzić. Swami stwierdził, iż ostrzeżenie to było konieczne dlatego, że Kriszna w celu podniesienia góry musiał wzbudzić ogromną Boską Moc i gdyby ktoś wtedy przypadkowo dotknął Go, natychmiast zostałby spalony na popiół.
    Awatarowie dysponują Nieskończoną Mocą. Rzadko jednak jej używają. Jeśli zaś jej używają, to tylko w maleńkich porcjach. Te przejawienia Mocy są zawsze dla dobra innych. W opisanym przypadku, demonstracja wzmogła oddanie tych, którzy pojechali z Babą do lasu.
[Heart2Heart 1/2003]    

 


Ulga w cierpieniu: woda Sai dla Chennai

    Indie znano w Europie od ponad dwóch tysięcy lat, szczególnie z przypraw. Prowadzono regularny handel i wymianę towarów. Z Indii płynęła na Zachód nawet wiedza (np. w matematyce i astronomii). Handlarze i podróżnicy z Europy przybywali do Indii drogą lądową, jaką wyprawił się także Aleksander Wielki robiąc najazd na Indie. Później, gdy muzułmanie zaczęli panować na Środkowym Wschodzie, droga lądowa została odcięta i handel gwałtownie zmalał. Europie zależało na znalezieniu jakiegoś sposobu nawiązania na nowo kontaktu z Indiami, dlatego zaczęto szukać drogi morskiej. Można wspomnieć to, że jednym z tych, co chcieli odkryć tę drogę, był Kolumb.
    Kolumb żeglował w poszukiwaniu drogi do Indii ale, jak dobrze wiadomo, skończył na odkryciu całkiem innego kontynentu. Wyzwanie odkrycia drogi do Indii było wciąż aktualne i sprostał mu dopiero Portugalczyk Vasco da Gama. Tak więc to Portugalczycy jako pierwsi ustanowili kolonie w Indiach. Inne wielkie mocarstwa szybko poszły w te ślady. Brytyjczycy wylądowali na wschodnim wybrzeżu Indii na początku osiemnastego wieku w miejscu, które wtedy było małą rybacką wioską znaną jako Chennaipatnam. Tutaj zbudowali fort (Fort St. George, który istnieje do dziś) i szybko rozciągnęli swoje wpływy na całe południe wypierając Holendrów i Francuzów. Pod panowaniem Brytyjczyków Chennaipatnam stało się Madrasem i rozwinęło najpierw w miasto, a potem w metropolię. Nawiasem mówiąc, Madras ostatnio przemianowano na Chennai. W późniejszym okresie Brytyjczycy zajęli kolejno obszary północno-wschodnie i północno-zachodnie ustanawiając tym hinduską część swojego imperium. Chcemy opowiedzieć o madraskim problemie wody i o tym jak Swami zapewnił jego ostateczne rozwiązanie.
    W pobliżu Madrasu nie ma wielkich rzek, dlatego — już od XIX w. występował tutaj problem zaopatrzenia w wodę. W 1884 r. brytyjski inżynier nazwiskiem Fraser jako pierwszy pomyślał o systemie zaopatrzenia miasta Madras w wodę. W tym czasie Madras z przedmieściami zamieszkiwało około 470 tysięcy ludzi. Fraser zaproponował zbudowanie małej tamy na płynącej w pobliżu rzece. Rzeka ta na ogół pozostaje wyschnięta, ale płynie w niej woda w okresie północno-wschodniego monsunu. Zbudowano tamę a z niej wodę kanałami doprowadzono do dwóch zbiorników nazwanych Sholavaram i Red Hills. Wówczas zbiorniki te zapewniały nie tylko wodę pitną dla Madrasu, ale także do nawadniania pól. Wodę miejską przed rozprowadzenie wśród ludności doprowadzano najpierw do stacji filtracyjnej na terenie Kilpauk w obrębie Madrasu. Stacja ta istnieje do dziś.
    Z biegiem lat zaprzestano kierowania wody do celów nawadniania przeznaczając całą zawartość zbiorników wyłącznie na pitną wodę dla miasta. Mimo to, zbiorniki stały się niewystarczające, gdyż zapotrzebowanie miasta ciągle rosło. Zbudowano jeszcze jeden zbiornik, tym razem w Poondi, ale wkrótce znów zapotrzebowanie przerosło dostawy.
    Na początku lat sześćdziesiątych XX w. centralny rząd dostrzegł problem Madrasu i ogłosił, że zostaną podjęte działania w celu doprowadzenia do miasta wody z rzeki Krishna z sąsiadującego stanu Andhra Pradeś. W takim duchu w 1968 r. zostało podpisane porozumienie, zgodnie z którym stany Maharasztra, Karnataka i Andhra zgadzały się na coroczne udostępnianie ze swoich części wody Krishny po 5 TMC (TMC znaczy tysiąc milionów stóp sześciennych) dla Madrasu. Tak więc, Madras miał otrzymywać rocznie 15 TMC wody z Krishny. Ale jak przenieść tę wodę na tak dużą odległość? Ówczesny plan wymagał mnóstwa pieniędzy, na które nie było widoku. Woda z Krishny dla Madrasu pozostała więc w sferze planów.
    Pod koniec lat sześćdziesiątych i na początku siedemdziesiątych rząd Tamil Nadu (stanu, w którym leży Madras) przygotował plan nazwany Veeranam Project przewidujący doprowadzenie wody z południa, z rzeki Kaveri. Projekt ten upadł z powodu uwikłania w skandale korupcyjne. Pozostały po nim jedynie olbrzymie betonowe rury rozłożone wzdłuż nadmorskiej drogi w pobliżu Madrasu i głębokie rowy przeznaczone na te rury.
    Po niepowodzeniu projektu Veeranam rząd Tamil Nadu postanowił poważnie zająć się możliwością sprowadzania wody z Krishny. W efekcie zawarł, stosowny układ z rządem Andhra Pradeś. Idea zasadniczo polegała na przelaniu wody Krishny zebranej przy zaporze Srisailam w Andhra Pradeś kanałem najpierw do rezerwuaru Kandaleru (w AP), a stąd innym kanałem o długości około 150 km do granicy stanu Tamil Nadu. Dalej kanał ten miał doprowadzać wodę do zbiornika Poondi w Madrasie. Taki był plan.
    W rzeczywistości Premier Andhra Pradeś miał świetny plan wykorzystania wody Krishny do nawodnienia całego stanu, a prośba Tamil Nadu dała mu otwarcie, jakiego potrzebował. Gdyby Tamil Nadu dał pieniądze, mógłby je przeznaczyć na zbudowanie kanału od zbiornika Kandeluru do granicy stanu. W ten sposób Tamil Nadu otrzymałoby wodę, a Andhra Pradeś mogłoby użyć kanału do nawadniania swoich południowych obszarów. Kanałowi Kandaleru-Poondi Premier nadał nazwę 'Telugu Ganga.'
    Formalnie projekt tego kanału został otwarty przez Indirę Gandhi na specjalnej uroczystości w Madrasie w 1983 r. Na cały projekt (obejmujący dużą część stanu) Andhra Pradeś wydało około 2000 krorów rupii (1 kror to 10 milionów), gdy tymczasem Tamil Nadu wyłożyło około 500 krorów na kanał Kandaleru-Poondi czyli projekt Telugu Ganga, jak go wówczas nazywano. Andhra Pradeś oczywiście wykopało kanały w rozmaitych miejscach, gdy tymczasem Tamil Nadu było zainteresowane jedynie kanałem łączącym Kandaleru z Poondi. Jak wspomniano wcześniej, Andhra Pradeś chciało okazyjnie wykorzystać ten kanał do nawadniania swojego południa. Lata mijały i w końcu, w 1996 r., kanał Kandaleru-Poondi projektu Telugu Ganga uznano za zakończony. Z tej okazji odbyła się uroczystość 'zamknięcia'.
    W tamtym okresie mówiło się, że z 15 TMC odprowadzanych rocznie z Kandaleru, około 12 TMC dojdzie do Poondi uwzględniając parowanie i inne straty. Jednakże od 1996 do 2000 r. roczny przepływ utrzymywał się na niskim poziomie. W niektórych latach wynosił zaledwie około pół TMC! Złożyło się na to wiele powodów. Po pierwsze, na skutek erozji, powodującej powstawanie w wielu miejscach jam, kanał uległ degradacji do postaci długiego rowu; spowodowało to zmniejszenie przepływu. Dalej, były wycieki. Po trzecie, rolnicy na całej długości kanału mogli z łatwością robić własne kanały odprowadzające wodę z głównego koryta. Tak w skrócie wygląda wyjaśnienie dlaczego projekt Telugu Ganga zawiódł.
    Tymczasem, problem wody w Madrasie stawał się coraz bardziej dokuczliwy. W tej sytuacji dnia 19 stycznia 2002 r. Bhagawan Baba ogłosił dramatyczne i całkowicie nieoczekiwane oświadczenie. Okazją była pierwsza rocznica otwarcia (którego dokonał Premier Vajpayee) Szpitala Superspecjalistycznego w Bangalore. Zorganizowano wspaniałą konferencję medyczną, a na uroczystości inauguracyjnej Swami wygłosił Boski Dyskurs. Naturalnie, mówił dużo o zdrowiu, opiece zdrowotnej i tym podobnych sprawach. Ale nagle i niespodziewanie, Bhagawan Baba zaczął nawiązywać do problemu wody pitnej Madrasu. Powiedział, że bardzo poruszyło Go ciężkie położenie tamtejszych ludzi, szczególnie mieszkańców slumsów. Otrzymał od ludzi z tego miasta wiele miłości i chciał dla nich coś zrobić. Tamtejsi bogaci mogli kupować wodę z cystern, ale co z biedotą? Nie mieli innego wyjścia, niż korzystanie z brudnej wody. I tak już cierpieli z powodu niedożywienia i innych chorób. Obecnie zanieczyszczona woda pogorszyła jeszcze ich sytuację. Musiał coś dla nich zrobić i był w tym względzie zdecydowany. Tak wyglądała esencja tamtego dramatycznego oświadczenia z 19 stycznia 2002 r.
    Potem nastąpiły rozmowy z rządem Andhra Pradeś. Ponieważ Trust Baby już zrealizował rozmaite projekty wodne w tym stanie dając wodę ponad dwóm milionom ludzi, Premier stanu był chętny do współpracy z Babą i gotów zrobić wszystko, co niezbędne, by obietnica Baby złożona Chennai stała się rzeczywistością. Po kontroli technicznej okazało się, że przepływ wody do Chennai był minimalny ponieważ pierwotny kanał projektu Telugu Ganga łączący Kandaleru z Poondi uległ degradacji. Postanowiono więc całkowicie odbudować kanał na całej długości (ok. 150 km), a Trust Baby przyjął na siebie odpowiedzialność sfinansowania całego projektu. W praktyce oznaczało to a) ulepszenie rezerwuaru w Kandaleru, tak by mógł pomieścić tyle wody, żeby wystarczyła także na porę suchą, b) pogłębienie i poszerzenie kanału oraz c) wyłożenie kanału z wykorzystaniem NAJNOWSZEJ technologii, aby całkowicie wyeliminować wycieki.
    Prace realizacyjne trwały stale od połowy 2002 r. i obecnie zostały zakończone. Na ukończeniu są także związane z tymi prace w Tamil Nadu. Jak zwykle, Baba osobiście cały czas doglądał postępu prac. W międzyczasie rząd Andhra Pradeś w wyrazie wdzięczności Bhagawanowi Babie za wszystko, co zrobił, postanowił zmienić nazwę projektu z poprzedniej 'Telugu Ganga' na 'Sai Ganga.'
    Jest to nadzwyczajny przypadek w skali kraju. W czasie, gdy na porządku dziennym odbywają się dysputy międzystanowe na temat wody, tu mamy przykład — prawdopodobnie jedyny w swoim rodzaju — gdzie prywatny trust charytatywny, którego władzą jest miłość ludzi, jest w stanie zrealizować projekt przeniesienia wody z rzeki w jednym stanie do ludzi w innym stanie.
    Madras, liczący ponad siedem milionów mieszkańców, wreszcie zaczyna dostrzegać światło na końcu tunelu. Wydaje się, że dzięki Babie już wkrótce nareszcie zakończy się ten koszmar. Ludzie zastanawiają się, co Baba ma ze swoich 'inwestycji.' Takie pytanie padło podczas Środowiskowego Spotkania (Habitat Meeting) ONZ, kiedy Sri Sathya Sai Central Trust przedstawiał projekt wody pitnej Baby w Andhra Pradeś, na który wydano prawie 300 krorów rupii. Przedstawiciel Trustu odpowiedział, że o ile inni wypatrują wyłącznie korzyści finansowych, dla Baby taką korzyścią jest Miłość, jaką odwzajemniają się ludzie. W istocie, na początku tego projektu, Trust otrzymał polecenie Baby, by doprowadzili wodę do tylu ludzi okręgu Anantapur ile tylko można, w tylu wioskach ile tylko można, w tak krótkim czasie jak tylko można, nie bacząc na koszty i trudności. Ludzie dziwią się skąd Trust bierze tyle pieniędzy, że jest tak szczodry. Baba mówi, że to Miłość sprawia, iż wszystko to jest możliwe. Miłość to coś, o czym ludzie zwykle potrafią elokwentnie opowiadać. A Baba swymi projektami (darmowe kształcenie i leczenie) pokazał wielokrotnie, że Miłość może poruszyć góry! Projekt wodny dla Chennai jeszcze raz tego dowodzi.

Niektóre dane statystyczne projektu
Wykopana ziemia             1 100 000 m3
Wykopane skały                 80 000 m3
Roboty kamieniarskie           15 000 m3
Kamienne wykładziny brzegów    30 000 m3
Powierzchnie spajane cementem 235 000 m2
Wykładziny cementowe          185 000 m2

[Heart to Heart 3/2004]    

 


Czy jest Bóg?

    Boga nie ma. Wszystkie otaczające nas cuda są przypadkowe. Żadna wszechmogąca ręka nie stworzyła stu miliardów gwiazd. Same powstały. Żadna moc nie utrzymuje ich na ich stałym kursie. Ziemia sama obraca się, aby oceany nie odpadły i nie poleciały ku słońcu. Dzieci uczą się płakać, gdy są głodne albo krzywdzone. Mały kwiat wymyślił siebie, abyśmy mogli zrobić zeń wyciąg na chore serca. Bez biegunów magnetycznych człowiek nie mógłby pokonywać nieokiełznanych przestrzeni oceanów i atmosfery, ale one po prostu pojawiły się tam.
    A co z termostatem cukru w trzustce? Utrzymuje ilość cukru we krwi na właściwym poziomie. Bez niego wszyscy zapadlibyśmy w śpiączkę i pomarlibyśmy. Dlaczego śnieg pozostaje na szczytach gór czekając na ciepłe wiosenne słońce, by stopnieć akurat w porze, gdy w dolinach młode zasiewy rolników potrzebują wody? Bardzo piękna zbieżność.
    Ludzkie serce bezustannie bije przez 70 czy 80 lat. Jak może dostatecznie wypocząć między pulsami? Nerki oczyszczają krew z trujących substancji pozostawiając składniki dobre. Jak je odróżnia? Kto wyposażył ludzki język w zdolność formowania słów, a umysł — rozumienia ich, lecz odmówił tych zdolności wszystkim innym zwierzętom?
    Kto nauczył łono jak przyjąć miłość dwóch osób i podtrzymywać podział maleńkiego zarodka do czasu aż dziecko będzie miało właściwą liczbę palców, oczy, uszy i włosy, aż nie stanie się dostatecznie silne, by samodzielnie żyć? Czy nie ma Boga?
— Jim Bishop
[Heart to Heart 3/2004]    

 


Darśan z samochodu

    Tego dnia po południu Swami właśnie skończył rozdzielać błogość swojego Darśanu tysiącom ludzi zgromadzonych w holu Sai Kulwant. Usiadł w swoim fotelu na werandzie i z zadowoleniem słuchał śpiewania Wed przez studentów Instytutu [uniwersytetu]. Ale coś było nie w porządku. Dało się dostrzec pewną boską niecierpliwość. Nagle wstał i dał znak studentom: 'Wyjeżdżam; zaraz wracam.'
    Swami często wyjeżdża w swoim aucie do wioski Puttaparthi, rzekomo na przejażdżkę. Ale Awatar w rzeczywistości wykracza ponad kaprysy umysłu, więc nie nudzi się i nie potrzebuje wyjeżdżać dla odprężenia. Prawda jest taka, że do 'przejażdżki' motywuje Go nieograniczone Współczucie i Miłość, przez które chce obdarzyć błogością i Darśanem setki biednych ludzi z Puttaparthi, którzy nie mogą przyjść do holu Sai Kulwant pochłonięci własnymi codziennymi obowiązkami i zarabianiem na życie. Prawdopodobnie do wyjścia na zewnątrz i niesienia wszystkim anandy popycha Go ciężka sytuacja chorych, starych, słabych, którzy nie odważą się przebijać przez tłumy, by przyjść do holu Sai Kulwant po Jego darśan. W pewnym sensie przypomina to Jego dni w postaci Awatara Kriszny w treta judze. Tyle że wtedy to melodyjne dźwięki fletu niosące się przez wieś przyciągały do Niego wszystkie gopiki.
    Miejsce jest takie same, lecz oprawa w kali judze jest bardziej współczesna. Obecnie zapowiedzią przyjazdu Awatara jest przenikliwy wysoki ton z wozu policyjnej eskorty. Gospodynie szybko wyłączają kuchenki, krótkie spojrzenie w lusterko, by się upewnić, że bobrze się prezentują i wybiegają. Nauczyciele i wiejskie dzieci opuszczają klasy, przydrożni fryzjerzy i ich klienci wybiegają na ulice, stali klienci straganów, ciekawi przechodnie, pasażerowie pojazdów publicznego transportu, rolnicy na polach — prawie wszyscy, którzy usłyszeli odgłos syreny, przerywają swoje zajęcia i ustawiają się po obu stronach drogi, z nabożnie złożonymi dłońmi niecierpliwie oczekując przelotnego lecz wspaniałego widoku Awatara.
    Wkrótce pojawia się mały czerwony samochód marki Maruti. Okrzyki dźej (zwycięstwo) wstrząsają powietrzem. Przydrożne kwiaciarki robią oszałamiający interes, gdyż wielu wieśniaków kupuje girlandy, by je rzucić na Jego przejeżdżający samochód. Paru pobożnych na znak pomyślności rozbija nawet orzechy kokosowe przed powoli jadącym pojazdem.
    A Swami — On jest samym spokojem; ucieleśnieniem błogości niosącym błogość wszystkim. Jego oczy szybko biegają na wszystkie strony widząc wszystko i błogosławiąc każdego dobroczynnym spojrzeniem. Od czasu do czasu w znanym geście podnosi Rękę, by pobłogosławić jakiegoś widza. Powoli karawana kieruje się ku wiosce Brahmanapalli, tuż za Music College'em i Gokulam. W wygodnym miejscu przy końcu drogi poleca zawrócić samochód.
    Maruderzy i spóźnialscy, którzy nie wyszli na czas za pierwszym razem, przyłączyli się do tłumów, by otrzymać Jego darśan przynajmniej w drodze powrotnej. Zwykle powrót jest znacznie powolniejszy z powodu powiększonych tłumów ludzi. Gdy samochód dojeżdża do bramy Ganeśy, czeka tu już gęsty tłum ludzi czekających na możliwość przelotnego ujrzenia Go. Stosuje się wzmożone środki bezpieczeństwa, a powstrzymanie ludzi od wchodzenia na drogę jest dla policji trudnym zadaniem. Niebawem Swami wjeżdża do holu Sai Kulwant. Samochód pokrywają kwiaty, a u Niego na twarzy kwitnie promienny uśmiech. Jest teraz szczęśliwy, gdyż wszystkich obdarował szczęściem.
    To urzekające zdarzenie Heart to Heart uchwycił dla was na zdjęciach (można je obejrzeć w oryginalnym tekście, przy artykule Prasanthi Diary... The Drive by Darshan).
[Heart to Heart 3/2004; 20040316]    

 


Życie z Bogiem to prawdziwa edukacja

    Wszystko zaczęło się niewinnie! Swami wyszedł na niedzielny poranny darśan. Ten niedzielny darśan zawsze jest bardziej szczególny, gdyż wszyscy uczniowie i studenci, włącznie z uczniami szkoły podstawowej i średniej, tak chłopcy jak i dziewczęta, przychodzą do holu Sai Kulwant po Boski darśan.
    Jak ma w zwyczaju, Swami wyszedł na werandę na rozpoczęcie śpiewania Wed przez studentów instytutów Śri Sathya Sai. Powoli szedł z jednego końca werandy w kierunku drugiego rozmawiając i żartując z uczniami podstawówki. Zobaczył ucznia średniej szkoły z zagranicy z pełnym zaangażowaniem śpiewającego Wedy wraz ze wszystkimi hinduskimi braćmi i rówieśnikami. Wyraźnie pod wrażeniem, Swami skinął na niego, by podszedł i słuchał uważnie sanskryckich wersetów gładko płynących z ust tego młodzieńca ze Stanów Zjednoczonych.
    Potem Swami poprosił go, by się odwrócił twarzą do ludzi i dalej śpiewał wraz z pozostałymi chłopcami. Być może Swami chciał przedstawić tego młodzieńca jako przykład tego, jak ludzie z Zachodu przyjeżdżają i głęboko zaczerpują z bezdennego źródła, jakim jest kultura Bharatijów [Hindusów], podczas gdy sami Bharatijowie lekceważą swoje dziedzictwo kulturowe i wyjeżdżają na Zachód w pogoni za Wszechwładnym Dolarem.
    Następnie Swami wezwał innego ucznia z podstawówki, i kazał mu przyłączyć się do tego młodzieńca. Wkrótce była już grupa chłopców różnorodnego pochodzenia recytujących Wedy przed tysiącami ludzi zebranych tego rana w holu Sai Kulwant. Wszyscy słuchali oczarowani i z wytężoną uwagą.
    A Swami? On tryskał dumą, że niektórzy z Jego najmłodszych uczniów potrafili tak swobodnie i z poprawną dykcją recytować Wedy. W końcu, ważnym aspektem misji tego Awatara jest Weda poszana, czyli pielęgnowanie Wed, umożliwiająca ich nie hamowany rozkwit.
    Ale ta historia na tym się nie kończy. Swami z kolei przywołał studenta instytutu i kazał mu nie tylko recytować Wedy, ale także objaśniać je zebranym ludziom. Ten młody człowiek recytował i objaśniał Narajana Upaniszad, historię o tym jak najwyższa osoba, Narajana, postanowiła stworzyć wszystkie istoty. Wszystkie rzeczy i istoty wyłoniły sie z Narajany. Wszystko jest przez Niego podtrzymywane i ostatecznie wszystko z Nim się połączy.
    Następnie Swami wezwał nauczyciela sanskrytu i poprosił, by recytował i objaśniał mantrę Purusza Śuktam. Opisuje ona wielkość Puruszy, czyli Kosmicznej Osoby. Opisuje Jej wszechobecność i wszechmoc. Z Niego zrodził się cały przejawiony Wszechświat. Z tej Kosmicznej Osoby urodziły się wszystkie dewy (niebiańskie istoty). Dewy odprawiły ofiarę (jadźńa). Wasanta i inne pory roku stały się ofiarami w tym obrządku. W tym miejscu Swami poprosił nauczyciela, by wymienił te sześć pór roku. Nauczyciel poprawnie odpowiedział, że są to wasanta (wiosna), griszma (lato), warsza (pora deszczowa), śarad (jesień), hemanta (zima) i śiśira (pora rosy, przedwiośnie). Ponieważ nie było niczego innego do ofiarowania, pierwszym 'zwierzęciem ofiarnym' stała się sama Kosmiczna Osoba. Z tej jadźni wszystko się narodziło. Po wyjaśnieniach nauczyciela Swami spytał go: „Co oznacza jadźńa?” Nauczyciel odpowiedział, że jadźńa czyli ofiara odnosi się do wszystkich czynów, które dokonujemy. Uzupełniając, Swami powiedział: „Cokolwiek robimy, cokolwiek myślimy, cokolwiek mówimy, powinno być traktowane jako ofiara. Wszystkie czyny muszą być ofiarowane Bogu bez oczekiwania żadnych owoców. Tym jest prawdziwa jadźńa.” Jakże proste wyjaśnienie jednej z najdonioślejszych prawd Wed! Subtelnym aspektem zdarzeń tego dnia, który być może umknął uwadze większości obecnych tam wielbicieli, jest komentarz Swamiego na temat edukacji. Na poziomie szkoły podstawowej wystarczy uczyć się na pamięć, być może z pewnym naciskiem na dykcję. Na bardziej zaawansowanym poziomie szkoły średniej należy nie tylko nauczyć się na pamięć, ale także w pełni zrozumieć treść. W szkołach wyższych, na poziomie 'nauczycielskim', należy opanować nie tylko dosłowne znaczenie, ale także znaczenie wewnętrzne. Ponadto 'nauczyciel' powinien posiąść również głębokie zrozumienie całego związanego z przedmiotem nauki materiału. Porównajcie te proste prawdy z sytuacją panującą dzisiaj, kiedy cały materiał przyswajany jest na pamięć na potrzeby egzaminów, a jeśli choć jedno pytanie na egzaminach wykracza poza program, uczniowie oddają sprawę do sądu.
    Ale i na tym nasze opowiadanie się jeszcze nie kończy. Przy paru dalszych okazjach Swami kazał temu samemu młodzieńcowi zza oceanu wystąpić i recytować przed tłumami. Podczas jednej z nich, gdy młodzieniec recytował, Swami wywołał 'urodzinowych chłopców' do przyjęcia Jego błogosławieństw. Uczniowie na swoje urodziny na ogół przynoszą na tacy goździki, suszone owoce i czekolady, by Swami pobłogosławił je jako prasadam. Wykorzystują również tę sposobność na wręczenie Swamiemu listu, albo na zdobycie Jego autografu na Jego zdjęciu. Po pobłogosławieniu tych chłopców obchodzących urodziny Swami kazał młodzieńcowi z Ameryki przestać recytować i powiedział: „Oto, chłopcze, czekolada dla ciebie.” Chłopca twarz rozbłysła niczym lampa neonowa. Był szczęśliwy głównie dlatego, że Swami go wybrał i obdarzył szczególną uwagą, ale także rad, że dostał szansę dołożenia swojej cząsteczki do misji Awatara.
    Historia ta ma jeszcze dalszy ciąg. W dniu Nowego Roku Swami wezwał młodzieńca jeszcze raz i poprosił o śpiewanie przed olbrzymim zgromadzeniem wielbicieli z okazji święta. Wyraźnie zdenerwowany chłopiec odważnie starał się wypaść jak najlepiej. Zamknąwszy oczy, by odciąć się od tłumów, skoncentrował się na samym recytowaniu chcąc zadowolić swojego Pana. Być moż
e także Swami nieprzypadkowo wybrał ten najpomyślniejszy dzień i oprawę tak, by odpowiednio wynagrodzić tego młodzieńca, który dobrze Mu się przysłużył. Zakręcając ręką stworzył piękny złoty łańcuch i osobiście założył chłopcu na szyję. Jakże piękna to nauka dla kierowników, by publicznie chwalić i nagradzać każdego, kto dobrze się zasłużył.
    Cała ta historia ma także ciekawe postscriptum. Dwunastego stycznia 2004 r. z rana Swami nieoczekiwanie wygłosił dyskurs. Zahaczając o drogi Jego sercu temat, wzywał studentów: „Musicie szanować swoich rodziców, kimkolwiek są i w jakimkolwiek stanie. Musicie uszanować ich słowa i być posłuszni ich poleceniom, bez żadnych zastrzeżeń. Tylko wówczas będziecie mogli oczekiwać szacunku ze strony społeczeństwa.” Ponadto Swami wyjaśnił, że starożytne tradycje Bharatu mają na celu krzewienie pokory, szacunku i czci między ludźmi. Wyjaśnił też, że należy usilnie dążyć do zdobycia 'łaski' (ang. grace) Boga, gdy tymczasem dzisiaj ludzie pałają żądzą jedynie do 'trawy' (ang. grass) doczesnych pragnień. Następnie, przywołując na podium tego amerykańskiego chłopca, Swami powiedział: „Ten chłopiec otrzymuje najwyższe oceny nie tylko za naukę, ale także za studia Wed. Swoim zachowaniem dostarczył rodzicom ogromnej radości. Jego ojciec jest bardzo szczęśliwy, że syn zdobył sobie bardzo dobrą opinię i wszyscy go chwalą.” Po tym Swami wezwał na podium ojca chłopca, który był obecny wśród ludzi, i spytał go: „Czy jesteś szczęśliwy?” Dławiącym się z emocji głosem ojciec odpowiedział: „Bardzo szczęśliwy, Swami.” Ta wzruszająca scena wyryła się w pamięci wszystkich obecnych. Widok tego wysokiego jankeskiego chłopca z aparatem korekcyjnym na zębach, ale ze wzniosłymi hymnami wedyjskimi w sanskrycie na języku, oraz widok jego równie wysokiego ojca odpowiadającego Swamiemu wzruszonym głosem, stanowiły obraz prosty lecz silnie przemawiający do tysięcy ludzi, którzy zapamiętają naukę Swamiego, że najbardziej zadowala Boga wasze zadowalanie własnych rodziców.
    Tak, życie z Bogiem jest zaiste prawdziwą edukacją. Heart to Heart wychwytuje dla swoich czytelników takie wydarzenia i mamy nadzieję, że i wy wzruszacie się nimi podobnie jak my. Napiszcie do nas, byśmy wiedzieli. Możecie do nas trafić pod adresem h2h@radiosai.org.

[Heart to Heart, 4/2004; tłum. KMB, marzec 2004]