Iśwaramma


Iśwaramma, przyszła matka Sathya Sai Baby, była córką Subby Raju, gospodarza z miejscowości położonej około 200 km na północ od Puttaparthi. Tam pewnego dnia odwiedził ich krewny Kondama Raju podczas pielgrzymki z synem Peddą Venkapą (Venkamą). Wtedy to uzgodniono, że Pedda poślubi córkę Subby i wszyscy zamieszkają u Kondamy w Karnatanagapalli nad Ćitrawati, naprzeciwko Puttaparthi. Iśwaramma miała wtedy zaledwie czternaście lat, dlatego też ciężko znosiła rolę żony w tej licznej rodzinie. Po dwóch latach urodziła pierwszego syna, Seshamę, a po kilku następnych po kolei dwie córki. Potem nastąpiła seria czterech poronionych ciąży, co starsi przypisywali czarnej magii. Z tego powodu odprawiono wiele obrządków, a gdy Iśwaramma poczęła ósme dziecko, teściowa ślubowała cały ciąg pudź dla Satjanarajany, aby pobłogosławił ją wnukiem. Ósmym dzieckiem, tak jak w przypadku Dewaki, okazał się sam Kriszna!

Matka, którą obrał sobie Sathya, była ubogą, niewykształconą, ale czułego serca i pobożną wiejską gospodynią domową w średnim wieku (prostoduszny charakter Iśwarammy kazał jej kiedyś podczas przedstawienia, w którym grał jej syn Sathya, wbiec na scenę, by ratować go przed egzekucją!). Na swoje przyjście na świat Pan wybrał godzinę 5:06 czasu urzędowego Indii 23 listopada 1926 r. Nadano mu imię Sathyanarayana, imię bóstwa czczonego w rodzinie.

Warto wspomnieć, że nazwisko Raju (czyt. Radźu), które nosił też mały Sathya, oznacza kastę kszatrijów, tj. wojowników. Naturalnie, rodzina ta już dawno porzuciła swoją wojowniczą rolę poświęcając się popularyzacji pism świętych poprzez inscenizacje, poezję i nauczanie. Jednak właściwe nazwisko rodowe tej rodziny to Ratnakara. Słowo „ratnakara" w sanskrycie znaczy „skarbonka na klejnoty". Zaiste niezwykłego klejnotu doczekała się ta skarbonka. A praktycznie nikt się nie zorientował, jakie Dziecko się urodziło. Jedynie dziadek Kondama czekał na tej miary wnuka, gdyż zawierzył przepowiedni swojego guru, Venki Avadhooty (Venkama, imię obu synów Kondamy, wywodzi się od tego guru). I to on chyba najwcześniej zaczął traktować Sathyę jako wcielenie Boga i pozostał Mu wierny do samego końca.

„Sam postanowiłem urodzić się. Sam wybrałem matkę. Zwykli ludzie mogą wybrać tylko męża lub żonę, lecz Matkę wybrał Syn w przypadku inkarnacji Ramy i Kriszny i również wtedy, podobnie jak teraz, cel urodzenia się był ten sam: obdarzyć wszystkich ludzi Premą (Miłością) i poprzez jej pielęgnację rozkrzewić prawe życie." Tak oświadczył Sai Baba odpowiadając na pytanie pewnego wydawcy w Bombaju w końcu 1970 r. Kiedy indziej powiedział, że u ludzi rodzi się cztery rodzaje synów. Różnią się miedzy sobą pobudkami narodzin. W trzech z nich czynnikiem sprawczym jest prawo karmy. Pierwszy rodzaj dotyczy osób, które w poprzednich wcieleniach zaciągnęły dług i nie spłaciły go. Ten, kto pożyczył komuś, rodzi się jako jego dziecko aby odebrać spłatę długu; gdy dług zostanie w pełni wyrównany, opuszcza dom na dobre. Role mogą być odwrócone: rodzic może być tym, który pożyczał komuś i opuścił ciało nie doczekawszy się spłaty długu. Otrzymuje więc dziecko, które teraz spłaca dług i które odchodzi wolne od karmicznych kajdan, gdy ostatnia „rata" zostanie spłacona. Do trzeciej kategorii należy potomstwo przychodzące na świat z czystej Łaski Boga. Bóg daje dziecko i powierza rodzicom wychowanie i ochronę w celu wypełnienia jego ziemskiej misji. Czwartą i najwznioślejszą grupą synów są Awatarowie. W tym przypadku Kosmiczna Świadomość sama decyduje się na przyjęcie ludzkiego ciała i wybiera czas i miejsce.

Na pewnym spotkaniu padło pytanie skierowane do Swamiego, czy jego poczęcie było cudowne, czy naturalne. Sai Baba poprosił obecną tam Matkę, by opowiedziała, co ją kiedyś spotkało. Oto jej słowa: „[Teściowa] miała sen o Bogu Satjanarajanie i ostrzegła mnie, że nie powinnam się bać, gdy przydarzy mi się coś z woli Boga. Tego rana, gdy nabierałam wodę ze studni, wielka kula błękitnego światła potoczyła się ku mnie i zemdlałam upadając. Czułam, że wpłynęła we mnie." Swami dodał z uśmiechem: „Oto masz odpowiedź. Nie zostałem poczęty. Była to prawesa, a nie prasawa."

Generalnie Iśwaramma niechętnie opowiadała o cudownych zdarzeniach z wczesnego dzieciństwa Syna Sathyi, gdyż przesądnie bała się czarów zawistnych ludzi. Następujące przeżycie ujawniła dopiero po 30 latach. Powiedziała wtedy pewnej kobiecie: „Swami miał wówczas dziewięć miesięcy. Całe wydarzenie pamiętam żywo i wyraźnie. Właśnie go wykąpałam, ubrałam, przemyłam oczy chłodzącym płynem, zaaplikowałam wibhuti (popiół) ze świątyni Śiwy i na brwi nałożyłam kropkę pudru kumkum pochądzącego ze świątyni Satjammy. Położyłam go w kołysce, rozbujałam i skierowałam się do pomieszczenia, gdzie zaczynało wrzeć mleko. Nagle usłyszałam jego płacz. Byłam zaskoczona, gdyż — proszę mi wierzyć — od urodzenia nigdy jeszcze nie płakał z żadnego powodu — ani z głodu, ani z niewygód. Gdy go podniosłam i posadziłam na udach, przestał płakać. Wtedy zobaczyłam aureolę jasnego światła wszędzie wokół niego; otaczał go promienny pierścień. Światło to jednak nie raziło mnie; chociaż tak jasne i bliskie, było chłodne. Siedziałam nieruchomo pogrążona w zachwycie. Pozostawało jeszcze długo, zanim w końcu stopniowo zanikło. Zamknęłam oczy i chyba straciłam poczucie otoczenia do momentu, gdy przyszła teściowa i obudziłam się. Dziecko najwyraźniej spało. Spytała mnie, co się stało, a ja opowiedziałam jej o aureoli, której wyraźne zarysy jeszcze wtedy dostrzegałam. Teściowa powiedziała przykładając palec do ust: `Nie mów nic o tym nikomu. Nie zrozumieją. Rozejdą się rozmaite plotki'. Myślę, że ona opowiedziała wszystko dziadkowi, gdyż później pytał mnie o to."

W innym wspomnieniu Iśwaramma powie: „Sathya pewnego dnia oświadczył, że my, jego rodzice, byliśmy mają, do której nie chciał być przywiązany. Gdy stanęłam twarzą w twarz z nim powiedział: `Maja! Nie jesteś do mnie przywiązana, ani ja do ciebie!' i wyszedł z domu, by być z tymi, z którymi uważał się związany. Ileż to dni przeżyłam bez jedzenia i snu wypłakując oczy do Bogów, aby oddali mi syna. Nazywacie go Piękno, Czułość i Radość, a o mnie mówicie jako o Matce tej kochanej Formy; ale czy dostąpię jeszcze kiedykolwiek szansy karmienia go własnoręcznie przygotowanymi posiłkami, nacierania go olejkami albo pieszczenia w sposób, jaki jest przywilejem matek?"

Opisany przez Iśwarammę epizod zdarzył się krótko po opuszczeniu szkoły średniej w Urawakondzie. W tym czasie do Sathyi siedzącego na kamieniu w otoczeniu wielbicieli podszedł brat i Matka. Iśwaramma powiedziała: „Sathya, my żyjemy w maji, jesteśmy mają, lecz ty jesteś od niej wolny. Nie będziemy ci przeszkadzać, ani cię przekonywać. Możesz pozostać tym, kim jesteś. Ale, Sathyo, nie w Himalajach, nie w grotach i górach, z dala od nas. Daj mi swoje słowo, że pozostaniesz w Puttaparthi. Niechaj twoi wielbiciele przyjeżdżają tam. Chętnie ich tam przywitamy i ugościmy." W ten sposób doszło do doniosłego oświadczenia Sathyi: „Wybrałem Puttaparthi na moją kszetrę [pole działania]. Tego przywileju dostępujesz nie ty, lecz wieś i w istocie cały świat. Opuszczę to miejsce i przyjadę tam we czwartek." Po chwili uszczęśliwioną Matkę zaskoczył pewien pandit (uczony w pismach), który jak długi upadł do jej stóp ze słowami: „Matko Swamiego, pobłogosław mi!" Ktoś założył rodzicom Swamiego girlandy, lecz oni zażenowani zdjęli je. Takie nabożne traktowanie ich jako rodziców Sathya Sai Baby pozostanie z nimi już do ostatnich dni.

Po tryumfalnym powrocie Sathyi z Urawakondy nigdy nie zaniedbywała codziennego rytuału odczyniania uroków polegającego na trzykrotnym przemieszczaniu orzecha kokosowego przy Swamim przed jego rozbiciem oraz na powiewaniu kamforowym płomieniem.

Wielbiciele przybywający do Puttaparthi często hołd składali najpierw rodzicom Swamiego, a dopiero potem szli do Mandiru. Pewnego razu do Iśwarammy przybyła grupa ludzi, którzy wysławiali Sathyę jako Sai Babę z Śirdi. Opowiedzieli jej kilka zdarzeń z tamtego wcielenia zasłyszanych wcześniej od Sathyi w Urawakondzie. Zaintrygowana Matka poszła do Mandiru w nadziei, że Sathya zauważy ją z grupą tych pielgrzymów. Po dłuższym oczekiwaniu nie wytrzymała i zapytała: „Czy Sai Baba [z Śirdi] miał Flet Kriszny?" Sathya odparł: „Mam go teraz. Miałem go wówczas. Jestem Kriszną wtedy i teraz." Iśwaramma zareagowała głośnym westchnieniem. „Słuchajcie!", rzekł Sathya, „Tamta Forma przyjdzie, by stopić się z Tą." Wszyscy siedzieli na gołej posadzce Mandiru. Po kilku sekundach ciszy rozległy się odgłosy ciężkich stąpnięć drewnianych sandałów, najpierw na schodach, potem werandzie i podłodze, na której siedzieli: prawy, lewy, prawy, lewy... Iśwaramma odruchowo zaprotestowała: „W obuwiu nie wolno wchodzić", lecz osoby, która weszła, nie było widać, ani też nie reagowała na ostrzeżenie. Odgłosy kierowały się do Sathyi; tam nagle umilkły.

Sathya przestał zwracać się do Matki zwykłym „amma" lub „thalli" (mamo). Zamiast tego zwrotu używał chłodnego i dystansującego określenia „griham ammaji", córko domu! W taki sposób zwraca się wiekowa osoba do bardzo młodej niewinnej dziewczyny. Z drugiej strony Iśwarammie zajęło kilka miesięcy, zanim przywykła do nazywania swojego Sathyi Swamim. Uznała ten wyraz za znacznie lepszy od obco brzmiącego „Baba". Z upływem czasu coraz częściej przychodziła do Mandiru Sai Baby stopniowo przekształcając swoje odczucia macierzyńskie w więzy wielbiciela. Jednak był to proces powolny. Oto, gdy Swami podjął pierwsze kroki do zbudowania nowego mandiru (świątyni), o jakieś pół kilometra dalej od dotychczasowego miejsca, Iśwaramma bardzo się tym przejęła i przedstawiła Swamiemu wiele powodów, dla których nie powinien on tego robić. Powiedziała m.in.: „Czy nie wiesz, że musisz najpierw poradzić się astrologów? I posłuchaj! Ten Mandir ci wystarczy. Lepiej mieć małe miejsce wypełnione ludźmi, niż wielki budynek w połowie pusty!" Swami spokojnie wysłuchał jej argumentów, a przyciskany w końcu powiedział, że „setki pielgrzymów będzie tam codziennie przybywać i miejsce to stanie się nowym Śirdi, Tirupati i Kaśi". Iśwaramma jednak nie ustępowała i szukała wsparcia u starszego syna Seshamy, który wysłał stosowny list do Sathyi. Odpowiedź, jaką otrzymał od młodego Swamiego musiała zupełnie zbić ich z tropu. Mowa była w nim o tym, że nie jest „synem", że z własnej Woli przyszedł, by wyzwolić ludzi z trosk, że wkrótce miliony będą go szukać.

Życie Matki nie było usłane różami także w powszednim rozumieniu. Polski wielbiciel powinien pamiętać w jakich warunkach społeczno-kulturowych żyła Iśwaramma od swojego dzieciństwa. Rola kobiety sprowadzała się do prawie niewolniczego usługiwania mężowi i wychowywania dzieci, bez prawa głosu, bez wykształcenia i z wielkim bagażem rozmaitych religijnych i kastowych tabu i przesądów. Wiele lat zajęło Matce pogodzenie się z tym, że „istnieje tylko jedna kasta, kasta ludzkości". I chociaż przestała zwracać uwagę na przynależność kastową pielgrzymów, traktując wszystkich jednakowo, to ciągle pozostawało nie do przyjęcia pójście w rejony zamieszkania „niedotykalnych", spożycie wspólnego posiłku albo dotknięcie nisko urodzonej osoby. Ochoczo i szybko pokonała natomiast wiele innych tabu, szczególnie tych dyskryminujących kobiety.

Kilka lat po inauguracji nowego mandiru, Prasanthi Nilayam, po ukąszeniu przez wściekłego psa zmarł mąż starszej córki, a był nim brat Iśwarammy. Śmierć ta osierociła małego syna. Podobny los wdowieństwa spotkał parę lat wcześniej młodszą jej córkę, która miała trójkę dzieci, a wśród nich głuchoniemego syna. Wreszcie 4 listopada 1963 r. po niespodziewanej i krótkiej chorobie zmarł jej własny mąż.

Ta doświadczona przez życie kobieta szczerze współczuła młodym wdowom, które w tamtejszym społeczeństwie traktowane były tak, jak gdyby ich nieszczęście było zaraźliwe. Rodzice lub znajomi tych nieszczęsnych kobiet, często posądzanych o opętanie przez „duchy", przyprowadzali je do Matki, u której zawsze znajdowały pocieszenie i zastrzyk miłości ułatwiający znoszenie ciężarów życia.

Iśwaramma wcześnie zorientowała się, że Swami szczególną uwagą darzył dzieci, młodzież i nauczycieli. Sama także żywo interesowała się dziećmi, zwłaszcza tymi z biednych rodzin, których nie było stać na kształcenie. Skrycie, co miesiąc wysyłała im pieniądze (Kasturi, który to ujawnił, znał okoliczności z racji funkcji pełnionych w aśramie).

Z upływem lat coraz trudniej było jej żyć w swoim domu na wsi, gdzie stykała się z panoszącymi się waśniami na tle kastowym, obmawianiem, oszustwami, dokuczaniem itp. Zapragnęła resztę życia spędzić w Prasanthi Nilayam. Swami przydzielił jej jednoosobową kwaterę z małą kuchnią i łazienką. Od tego czasu żyła szczęśliwie i nic jej nie niepokoiło — prócz jednego. Ten wyjątek to nieustająca od dzieciństwa Swamiego walka Matki o właściwe Jego odżywianie. Nieraz trzeba było godzinę namawiać Sai Babę do spożycia jednego kęsa! Cóż to był za dramat, kiedy pewnego dnia w 1966 r. Swami zdecydował, że odtąd nie będzie w ogóle przyjmował posiłków! W aśramie zapanowała atmosfera istnej żałoby. On zaś przez 36 dni opierał się zaklęciom, łzom i wielu sztuczkom wielbicieli z Matką na czele. W końcu uległ prośbom i modłom, co wprawiło Iśwarammę w radość nie do opisania. Ale też takie zakończenie utwierdziło jej wiarę w potęgę modlitwy!

W 1972 r. Swami organizował pierwszy letni obóz w Brindawanie (drugim aśramie niedaleko Bangalore) dla ponad 800 uczniów i uczennic z całego kraju. Gdy o tych planach dowiedziała się Matka, wyraziła chęć uczestnictwa w tym 30-dniowym szkoleniu. Po kilkunastu dniach obozu przyszła do Peddy Bottu, pewnej szacownej kobiety czczącej Śirdi Sai Babę, by się jej zwierzyć. Powiedziała: „Chcę opowiedzieć pani o czymś, co mi się przydarzyło, ale proszę nikomu nie mówić". Na pytanie, co to takiego, wyszeptała: „Swami jest Bogiem!" Następnie wyjaśniła: „Wie pani, przez cztery dni miałam bardzo wysoką gorączkę. Wtedy przyszedł do mnie Swami. Nie, nie we śnie. Rzeczywiście przyszedł, gdy niespokojnie przewracałam się w łóżku i spytał: `Ammaji, jak się czujesz?' `Boli mnie całe ciało', odpowiedziałam patrząc na Niego. Potem ... czy mogę to pani powiedzieć? To nie był On, jakiego pani i ja znamy. Był to Ramaćandra (Awatar wieku treta) z kiritą (koroną) i łukiem Kodanda! Uniosłam złożone ręce i próbowałam usiąść i wyjść z łóżka. Ale w kilka chwil stał się znów Swamim, dał mi prasadam z wibhuti po czym powiedział: `Gorączka ustąpi' i odszedł".

Było to wspaniałe preludium do chwalebnego końca Iśwarammy. Zmarła jeszcze w czasie trwania kursu, 6 maja rano, ze słowami „Swami, Swami, Swami!" na ustach. Sam Swami później powie: „Czy istnieje większy znak dobroci człowieka? Nie potrzebowała usługiwania ani opieki. W takiej chwili [śmierci] Swami przyjdzie na pamięć tylko nielicznym". Ciało Matki przewieziono do Puttaparthi i złożono w grobie obok męża.

Data 6 maja została zapisana w historii jako Dzień Iśwarammy. Obchodzony jest na całym świecie na zakończenie tygodniowego Święta Dzieci. Upamiętnieniem jej miłości do dzieci jest także szkoła Swamiego w Puttaparthi nosząca jej imię.

Nie ulega wątpliwości, że Iśwaramma była przykładną gospodynią domu i niekwestionowanym wzorem skrupulatnego przestrzegania ślubowań, czuwań i postów uznawanych za obowiązkowe w religijnym kalendarzu Hindusów. Z zachwytem odwiedzała święte miejsca, odprawiała kąpiele w świętych rzekach i uczestniczyła w obrządkach świątynnych. I, jak inne kobiety z wysokiej kasty w Puttaparthi i okolicach, była lojalna przepisom prawa regulującego stosunki społeczne. To z jej inicjatywy powstało pierwsze ujęcie pitnej wody w Puttaparthi, pierwszy szpital i pierwsza szkoła dla dzieci. Będąc wybranką Boga, jedyną w całej judze (wieku w dziejach świata), jakże ludzkie i bliskie każdej matce oblicze prezentowała.

[Na podstawie książki N. Kasturiego Easwaramma. The chosen Mother
of Bhagawan Sri Sathya Sai Baba
opracował KMB (Światło Miłości Nr 3/2001).]



File translated from TEX by TTH, version 2.89 on 5 Apr 2001.